Zabójstwo w Starej Wsi pod Limanową. Były policjant: To była zaplanowana zbrodnia

1 tydzień temu
Mija czwarta doba, odkąd policja rozpoczęła obławę za Tadeuszem Dudą. Mężczyzna jest podejrzany o zamordowanie swojej córki oraz zięcia, a także ranienie teściowej. W akcję zaangażowano pół tysiąca funkcjonariuszy policji czy straży granicznej. Pomagają też leśnicy i wojsko. Mimo zaangażowania takich sił 57-latek wciąż pozostaje nieuchwytny. Dlaczego? - Prawda jest taka, iż to, iż poszukiwany ma 57 lat i jest zakwalifikowany do renty, wcale nie oznacza, iż nie jest w stanie przeżyć w lesie swobodnie i bezpiecznie od trzech dni - mówi Dariusz Loranty.
W poniedziałek (30 czerwca) mija czwarta doba poszukiwań Tadeusza Dudy, który jest podejrzewany o podwójne morderstwo i usiłowanie zabójstwa trzeciej osoby w Starej Wsi pod Limanową (woj. małopolskie). Wydano za nim list gończy. W miejscowości służby skoncentrowały ogromne siły. - Przyjechali do nas funkcjonariusze z całej Polski. Mamy wiele specjalistycznych grup. Są kontrterroryści, zespoły poszukiwawcze, oddziały prewencji policji. Codziennie jest tutaj 500 funkcjonariuszy. To są bardzo duże siły, które ciągle pracują - mówiła w TVN24 rzeczniczka limanowskiej policji asp. szt. Jolanta Batko. Jednak, jak wyjaśnia Dariusz Loranty, były nadkomisarz z wydziału terroru i zabójstw, w rozmowie z Gazeta.pl, poszukiwany ma też zestaw cech, które pozwalają mu na to, aby tak długo ukrywać się przed policją.


REKLAMA


Zobacz wideo 27-latek z maczetą zatrzymany przez płockich policjantów


Podejrzany o podwójne zabójstwo w Starej Wsi pozostaje nieuchwytny. Dlaczego?
- Nasze wyobrażenia o działaniach policji pochodzą w głównej mierze z... filmów fabularnych. Natomiast prawda jest taka, iż to, iż poszukiwany ma 57 lat i jest zakwalifikowany do renty, wcale nie oznacza, iż nie jest w stanie przeżyć w lesie swobodnie i bezpiecznie od trzech dni. Proszę, chociażby spojrzeć na wędkarzy, takich prawdziwych fanatyków, którzy są tak przygotowani, iż potrafią przeżyć te trzy dni bez mycia, jedzenia - mówi Gazeta.pl Dariusz Loranty. Nasz rozmówca zwraca uwagę na to, iż poszukiwany Tadeusz Duda jest - według doniesień - kłusownikiem.
Zastanówmy się, co kłusownik umie? Umie się schować i to dobrze - jak ktoś potrafi się schować przed zwierzęciem, to proszę mi wierzyć, człowiek go nie znajdzie. Jest też wytrzymały i posiada odpowiednie umiejętności. Musi je mieć, ponieważ żył z tych polowań. Do tego potrafi też posługiwać się bronią. Z tego co widziałem, to była to broń z lunetą. Na nagraniu (opublikowanym przez lokalne media - red.) widać, iż on strzela z przyłożenia, czyli przykłada broń do ramienia. To jest strzelec, on ma odpowiednie umiejętności. Te wszystkie cechy idealnie się nadają do działań w lesie
- ocenia ekspert.
Według Lorantego trzeba też brać pod uwagę "cechy emocjonalne" Tadeusza Dudy. - On zabił ludzi. Na początku oceniałem, iż on działał pod wpływem impulsu. Myliłem się. Po dłuższej analizie stwierdzam, iż to było zabójstwo planowane. Poza tym dokonał tych zbrodni w dwóch miejscach - na jednej działce zaatakował teściową, a później przeszedł kilkaset metrów i zaatakował córkę i zięcia - mówi.
Jak wyglądają poszukiwania?
- Nam się wydaje, iż wystarczy włączyć noktowizor i przeskanować. Prawda jest taka, iż obszar noktowizora to jest paręnaście metrów. Aby przeskanować cały ten obszar tym sprzętem, jaki tam jest, to potrzeba miesięcy. Musiałoby lecieć kilkadziesiąt dronów z noktowizorami, jeden obok drugiego i zeskanować całą powierzchnię. Nie ma takich możliwości. Polska nie ma tyle urządzeń. Trzeba z granicy przerzucić, aby tam wysłać te kilkanaście czy kilkadziesiąt urządzeń - podkreśla nasz rozmówca.


Były policjant zwraca także uwagę na ukształtowanie terenu, które może "pomagać" poszukiwanemu. Jak stwierdza, problemem nie są jaskinie, które łatwo zlokalizować, ale jamy. - Mogą być zrobione przez człowieka, ale też naturalne. Tam czasami zwierzęta zalegają. Kiedy człowiek tam się schowa, to możemy go szukać, możemy używać noktowizorów, ale to w gruncie rzeczy na nic. Można użyć georadaru, ale on działa tak, iż wytycza mu się rejon i chodzi 10 metrów w tę, 10 metrów z powrotem. Tu nie ma takiej możliwości - tłumaczy. - W tym wypadku policja działa pewnie dość standardowo, czyli policja idzie taką szeroką ławą i odcinają mu drogę od granicy słowackiej. Starają się też być głośno. Dlaczego? Żeby wymusić na nim reakcje: schowanie się, zmianę miejsca. Czy to będzie w tym przypadku skuteczne? To zależy. Moim zdaniem o ile on działa impulsywnie, to będzie dalej uciekał. o ile cały czas działa z premedytacją, tak jak przy zabójstwie, to mało prawdopodobne, iż na to zareaguje. o ile on jest kłusownikiem, umie posługiwać się lunetą. To prawdopodobnie ma stanowiska na drzewie. Jak wyłapać człowieka, który ukrywa się na drzewie, jeżeli nie widać tego z helikoptera, a termowizja nie dała rady przeskanować? Te drzewa tam mają ze 20 metrów - dodaje.


- Ja nie bronię tego czy tamtego ministra, nie bronię tego czy tamtego komendanta. Tylko my nie żyjemy w państwie totalitarnym. Nie ma kontroli na każdym metrze. My byśmy chcieli, aby policjant był na każdym rogu i żeby wszystkich wyłapywał. Tak nie było choćby za PRL-u - podkreśla. Nasz rozmówca wyjaśnia także, iż na miejsce poszukiwań rozdysponowano grupy policjantów z różnych części Polski, ale teren znają tylko ci miejscowi. Używają też do pomocy leśników, mimo to nie jest trudno zatrzeć ślady w lesie. - Wyobraźmy sobie, iż płynie tam mała rzeczka - to jest dość prawdopodobne. Wystarczy przeskoczyć przez nią, wejść na drzewo i z drzewa zeskoczyć z powrotem, aby pies zgubił trop. To nie wymaga mistrzostwa olimpijskiego. Tak, poszukiwany ma 57 lat, ale jest też szczupły, zna te lasy, chodził po nich wielokrotnie - mówi. Dodaje, iż są też sposoby na ukrycie się przed noktowizorem, takie jak przykrycie się mokrym brezentem albo kilkoma gumowymi kocami.
Zapytaliśmy też naszego rozmówcę o to, jak wyglądają działania policji w takich sprawach pod kątem logistycznym. - Policja działa według systemu. W mojej ocenie zajęli jakiś budynek użyteczności publicznej np. nieczynną szkołę. W takim miejscu otworzyli najpewniej sztab tej prewencji, która koordynuje poszukiwania. Drugi sztab mieści się w lokalnej komendzie, gdzie prowadzi się działania operacyjne. Tam też sprawdza się życie poszukiwanego np. z kim się najczęściej kontaktował w tym rejonie, bo może ma kochankę, może ma jakiegoś przyjaciela tutaj w okolicy i tak dalej - wyjaśnia.
Policja: Człowiek przypominający 57-latka pojawił się w miejscu morderstwa. "To jest dowód na dobrą organizację służb"
Loranty odniósł się też do wydarzeń z nocy z soboty na niedzielę, kiedy to do miejsca zbrodni zbliżył się mężczyzna przypominający poszukiwanego i oddał strzały. - To jest dowód na dobrą organizację policji. Dlaczego? Bo o ile ten poszukiwany przyszedł - on nie szedł w kierunku samego miejsca zdarzenia, tylko w kierunku wsi, a ona jest długa na ok. 4 km - i patrol go wyłapał, zlokalizował i wezwał do zaniechania. To znaczy, iż policjanci są rozstawieni, pilnują terenu. Pojawiają się głupie komentarze, iż powinni byli go zastrzelić. Ale to był człowiek podobnej postury, nie było pewności czy to na pewno on. Co by się stało, gdyby go zastrzelili, a okazałoby się, iż to ktoś inny? - mówi.


Nasz rozmówca wskazał też, iż można wytypować trzy powody, dla których poszukiwany mógł wrócić do wsi. - Po pierwsze mógł chcieć dokończyć akt zemsty. Tylko proszę zauważyć, iż w mojej ocenie najmniej na żonie. To dlatego, ze o ile on chce się zemścić na żonie i działa z premedytacją, to większą karą jest śmierć matki i córki niż zabicie jej samej. Druga rzecz, iż mógł też planować podpalenie, o ile tam chodziło też o jakieś sprawy majątkowe - ocenia.
Jednak moim zdaniem, najbardziej prawdopodobne jest to, iż skoro działa z pełną premedytacją, to próbuje myśleć, jak go ścigają. Zakładał, iż szukają go na kierunku od Starej Wsi do granicy ze Słowacją, czyli zataczają koło. Gdzie jest najsłabszy punkt, pierścień tego koła? Najbliżej miejsca zbrodni. On mógł pomyśleć, iż to właśnie we wsi będzie najmniej funkcjonariuszy
- dodaje.


"Największym problemem jest udział osób trzecich". To zaważyło na sprawie Jaworka, będzie problemem też teraz?
Loranty wyjaśnia, iż policjanci obecni na miejscu w tym momencie sprawdzają też pewnie jego telefony i analizują, z kim się kontaktował ostatnio. - Dlatego, iż żeby on mógł dalej uciekać, to musi uzyskać od kogoś pomoc. Największym problemem jest udział osób trzecich, tak jak w przypadku Jacka Jaworka - podkreśla. Tłumaczy, iż w przypadku podejrzanego o zabójstwo pod Częstochową w ukryciu się pomagała mu ciotka i dlatego nie było szans, na jego znalezienie. - Ona była spoza kręgu rodziny wytypowanego przez policję. To była ciotka, z którą nie utrzymywał kontaktu, ale która żywiła nienawiść do tej części rodziny. Ale dla policji była najmniej prawdopodobną opcją. Trzeba też zwrócić uwagę na to, iż Jaworek nie wychodził z tego domu, więc nie miał kto go zauważyć - dodaje.
Idź do oryginalnego materiału