Zima 1985/1986 była długa i mroźna. I krwawa. W styczniu, w Stawie koło Chełma, nieznani sprawcy brutalnie pobili, zgwałcili, a następnie zamordowali 73-letnią Irenę Brezę – niepospolitą, barwną postać, poetkę wywodzącą się ze sławnego, arystokratycznego rodu Brezów. Zagadce śmierci kobiety prawdopodobnie towarzyszyła sąsiedzka zmowa milczenia. Niestety, sprawca mordu nie poniesie już odpowiedzialności karnej. Przestępstwo uległo przedawnieniu w styczniu 2016 roku.
Czwartek, 16 stycznia 1986 roku, kilkanaście minut po godzinie 15.00, miejscowość Staw koło Chełma. Jest pełnia zimy, termometry wskazują 8 stopni mrozu, dookoła zalega gruba warstwa śniegu; słońce chyli się powoli ku zachodowi, ale pozostało widno. Sołtys wsi, Leon Kowalczyk, wychodzi z domu i, jak co miesiąc, odwiedza kolejno kilka sąsiednich domostw z zamiarem wręczenia gospodarzom kartek żywnościowych.
Zwłoki na śniegu
Po drodze sołtys chce też wstąpić do nieruchomości oznaczonej numerem 58 – to jest do zabytkowego, drewnianego, ponad stuletniego dworku stojącego samotnie na niewielkim wzniesieniu, na tzw. Stawskiej Górze. Jedyną mieszkanką dworku jest bardzo dobra znajoma sołtysa, pochodząca z rodziny o arystokratycznych korzeniach — 73-letnia Irena Breza (spokrewniona m.in. ze znanym pisarzem Tadeuszem Brezą), z wykształcenia inżynier rolnik, a z zamiłowania — poetka i aktywna na polu ochrony przyrody i dziedzictwa kulturowego lokalna patriotka.
Do dworku prowadzi długa na 150 metrów aleja grabowa. 77-letni Leon Kowalczyk zbliża się niespiesznie do domu Ireny, pod jego stopami skrzypi udeptywany śnieg, z ust paruje powietrze. Mężczyzna z lekką zadyszką dociera do końca alejki, gdy jego oczom ukazuje się widok jakiegoś dużego, dziwnego przedmiotu (?) spoczywającego na śniegu, na drodze łączącej alejkę z dworkiem.
Pan Leon podchodzi zaintrygowany do tego znaleziska i dopiero z odległości kilku metrów orientuje się, iż „przedmiotem” tym jest… ciało człowieka, a konkretnie mieszkanki dworku Ireny Brezy! Kobieta leży nieruchomo na wznak, ma na sobie jedynie rozpięty płaszcz oraz skarpetkę na prawej stopie. Sołtys, choć nie jest lekarzem, nie ma najmniejszych wątpliwości, iż kobieta nie żyje. Zdezorientowany rozgląda się dookoła, jakby nie wiedząc co robić. Choć wstrząśnięty makabrycznym odkryciem, spostrzega wokół zwłok kilka drobnych elementów garderoby (m.in. drugą skarpetkę) oraz plamy koloru brunatnego na śniegu.
Mężczyzna nie traci przytomności umysłu, podchodzi do drzwi wejściowych dworu i stwierdza, iż są one otwarte na oścież, a okno po ich prawej stronie ma stłuczoną szybę i częściowo wyłamaną ramę. Na progu drzwi leży zakrwawiona czapka, najprawdopodobniej należąca do pani Ireny. Pan Leon nie wchodzi do środka, ale czym prędzej kieruje się w stronę zabudowań Jadwigi J. — tam informuje kobietę o śmierci Ireny Brezy. Pani Jadwiga, zaskoczona i wręcz zszokowana tą niecodzienną wiadomością, nerwowo i w pośpiechu zakłada płaszcz i buty, po czym oboje z sołtysem udają się natychmiast do miejscowego ośrodka zdrowia, by o zaistniałej sytuacji powiadomić telefonicznie pogotowie ratunkowe oraz milicję (RUSW w Chełmie). Następnie wychodzą na drogę prowadzącą ze Stawu do Chełma, przechodzą w pobliże parku Ireny Brezy, i tam niecierpliwie wyczekują przyjazdu radiowozu milicyjnego.
Późno, bo dopiero o 17.00 w Stawie zjawia się ekipa dochodzeniowo-śledcza, prokuratorzy oraz lekarz biegły z pogotowia ratunkowego. O tej porze jest już ciemno. Sołtys Stawu wskazuje śledczym drogę, na końcu której spoczywa denatka. Milicjanci natychmiast odgradzają ten teren, by nikt z osób postronnych nie przeszkadzał w oględzinach, ani nie zacierał śladów. Przybyły na miejsce lekarz formalnie potwierdza zgon Ireny Brezy. O godzinie 18.50 pojawia się też samochód z zakładu pogrzebowego, który przetransportuje ciało denatki do prosektorium.
Już pobieżna penetracja terenu, sposób ułożenia na poły obnażonych zwłok oraz krwawe ślady nie pozostawiają najmniejszych złudzeń: śmierć kobiety nastąpiła w przestępczych okolicznościach. Z miejsca zostaje więc wszczęte śledztwo w sprawie zabójstwa Ireny Brezy. Niestety do dziś nie przyniosło ono rezultatu w postaci identyfikacji, zatrzymania i ukarania sprawcy.
Artystyczna dusza
Kim była ofiara? Urodzona w 1912 roku Irena Breza była bardzo dobrze znaną na ziemi chełmskiej osobą; była to postać oryginalna, według niektórych świadectw wręcz dziwaczna, o „artystycznej duszy”, zakochana bez pamięci w swoim dworku, otaczającym parku i historii.
Irena Breza była emerytowaną nauczycielką, z wykształcenia inżynierem-rolnikiem, a z pasji — poetką, pisarką, znawczynią lokalnej historii, opiekunką pomników przyrody, właścicielką bogatego ongiś zbioru dzieł sztuki, interesujących archiwaliów m.in. szczyciła się posiadaniem rękopisu z okresu wojen napoleońskich. Przed laty udzielała się także na łamach prasy, gdzie publikowała teksty związane z ochroną przyrody (w miesięczniku „Przyroda Polska”), występowała jako gość i ekspert w cyklicznej audycji radiowej „Cztery pory roku” (niestety, nie zachowały się żadne znane nagrania).
Miała arystokratyczny rodowód, była dumna ze swoich szlacheckich korzeni. Tęskniła za przedwojenną Polską, nie akceptowała ustroju Polski Ludowej, aczkolwiek nie była aktywną działaczką opozycji antykomunistycznej.
Zawsze miała bardzo wiele do powiedzenia, ogromną wiedzę, którą chętnie dzieliła się z wszelkimi zainteresowanymi i odwiedzającymi jej dworek turystami; władała też płynnie językiem francuskim, rosyjskim i niemieckim. Nie miała jednak szczęścia w miłości, nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci. Nie była też zapobiegliwą gospodynią: żyła w biedzie, a według niektórych relacji, wręcz w nędzy. Jej drewniany dworek popadał stopniowo w coraz większą ruinę, której nie potrafiła skutecznie zaradzić, pomimo iż skutecznie wystarała się u władz o nadanie dworkowi w Stawie statusu zabytku architektury (obecnie budynek już nie istnieje).
Mnóstwo śladów
Zabójstwo tak nietuzinkowej osoby, jaką była Irena Breza, odbiło się bardzo szerokim echem w rejonie Chełma, ale mimo to nigdy nie udało się zidentyfikować sprawców tej bestialskiej zbrodni. Komu i dlaczego mogło zależeć na śmierci bezbronnej, nieszkodliwej staruszki? I dlaczego zamordowano i maltretowano ją w tak brutalny sposób, jak wykazało to później śledztwo i sekcja zwłok?
Park dworski nie jest i nigdy nie był otoczony żadnym ogrodzeniem. Na jego teren mógł się przedostać praktycznie każdy, co zresztą wielokrotnie się w przeszłości zdarzało, nierzadko wbrew woli gospodyni.
Rozpoczynający oględziny detektywi zastali we wnętrzu domu widok skrajnego nieporządku – i choć Irena Breza nie należała do osób przesadnie pedantycznych, porozrzucane przedmioty we wszystkich pomieszczeniach nie pozostawiały wątpliwości, iż dom został bardzo intensywnie splądrowany przez nieustalone osoby. prawdopodobnie przez sprawców śmierci staruszki; było ich prawdopodobnie co najmniej dwóch. Z kolei w alejce prowadzącej do dworku widoczne były ślady opon samochodowych oraz obuwia, co nasuwa podejrzenie, iż sprawcy mogli pochodzić spoza Stawu, aczkolwiek przypuszczalnie znali bardzo dobrze miejscowość i gospodynię.
Ciało Ireny Brezy było częściowo przyprószone świeżym śniegiem. Niedziałający zegarek na ręku denatki wskazuje godzinę 1.17. Śledczy przystąpili do oględzin miejsca zbrodni i przyległego terenu. Jednak ze względu na późną porę i panujące ciemności, oględziny w pewnym momencie przerwano i wznowiono je nazajutrz, 17 stycznia, już przy świetle dziennym.
Ślady i rozmazy krwi ujawniono również wewnątrz budynku i to w bardzo dużych ilościach. Śledczy sporządzili spis aż kilkudziesięciu przedmiotów z krwawymi zabrudzeniami – tak znaczna ich liczba wskazuje, iż atak na Irenę Brezę musiał mieć bardzo brutalny i długotrwały przebieg. Oprawcy chcieli zadać kobiecie jak najwięcej cierpień, zanim pozbawili ją życia; ofiara prawdopodobnie przemieszczała się z jednego pokoju do innych, szukając schronienia przed bandytami, ale ci nie mieli zamiaru zostawić ją w spokoju – bili ją, gwałcili i maltretowali w co najmniej trzech pomieszczeniach dworu, a także na zewnątrz, gdzie ostatecznie zadali jej śmierć.
W trakcie oględzin wnętrza dworu detektywi posypali argentoratem szereg przedmiotów i sprzętów domowych, co pozwala ujawnić i zabezpieczyć do badań daktyloskopijnych odciski linii papilarnych m.in. na książkach Ireny Brezy. Ustalono, iż sprawcy przedostali się do wnętrza domu przez okno w ganku, wybijając uprzednio szybę i wyłamując ramę okienną – przypuszczalnie jeden z włamywaczy-morderców ubrany był w sweter czarny, bądź brązowy przefarbowany na czarno; możliwe też, iż nosił wełniane rękawiczki. Dalsze laboratoryjne badania mikroskopowe wykażą, iż owe włókna nie pochodziły z odzieży osób wytypowanych w trakcie dochodzenia jako podejrzewane o zabójstwo, choć oczywiście osoby te mogły przecież pozbyć się „obciążającej” ich odzieży tuż po dokonanym mordzie.
Łącznie grupa dochodzeniowa wyodrębnia i zabezpiecza 56 dowodów rzeczowych. Spośród licznych rozmazów krwi ujawnionych we wnętrzach dworu Brezy, jedynie ślad pozostawiony na rozerwanej kopercie z pieczątką ZNP nie pochodził od zamordowanej — prawdopodobnie więc pochodził od rannego sprawcy, jednak materiał porównawczy, którym dysponowali śledczy, nie pozwolił na identyfikację mordercy.
Na potrzeby śledztwa przeprowadzono całą serię żmudnych, skomplikowanych, laboratoryjnych badań fizyko-chemicznych z wykorzystaniem wszystkich dowodów rzeczowych pobranych z miejsca zbrodni — niestety, i ten nowoczesny, jak na lata 80. XX wieku, środek walki z przestępczością nie doprowadził w tym wypadku do uzyskania wyników, które pozwoliłyby postawić komukolwiek zarzut zabójstwa kobiety.
Zakrwawiona koszula
Inna, interesująca okoliczność, jaką stwierdzono podczas oględzin zespołu dworskiego w Stawie, to przystawiona do domu – oparta o dach od strony frontowej – drabina. Na jej szczycie zwisała… koszula nocna. Na koszuli znajdowały się liczne ślady krwi oraz kosmyki włosów Ireny Brezy. Najwyraźniej sprawcy siłą zdarli z kobiety tę koszulę i zawiesili na szczycie drabiny; pytanie tylko po co? Czy działali pod wpływem alkoholu bądź środków odurzających?
Gdzieś pomiędzy tym zdarzeniem a zabójstwem, Irena Breza, pobita, zgwałcona i okaleczona, ale wciąż przytomna, zdążyła jeszcze narzucić płaszcz i, być może, usiłowała biegiem oddalić się z miejsca napadu, w nadziei znalezienia pomocy u sąsiadów. Napastnicy jednak nie dali jej najmniejszych szans ratunku: zamordowali ofiarę tam, gdzie ją po krótkim pościgu zatrzymali – na przykrytej śniegiem polance pomiędzy dworem a aleją grabową. Według prokuratury, gwałt nastąpił w miejscu zabójstwa, na owej polance, pod gołym niebem.
Ciało Ireny Brezy przetransportowano do Lublina, celem przeprowadzenia sekcji i ustalenia bezpośredniej przyczyny zgonu. Sekcję przeprowadzono w dniu 20 stycznia 1986 roku w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej. W trakcie oględzin zwłok wykazano, iż kobieta została przed śmiercią brutalnie zgwałcona i pobita — przy czym stopień brutalności gwałtu był tak wysoki, iż najprawdopodobniej okaleczeniu uległy także narządy płciowe sprawcy. Wprawdzie nie stwierdzono obecności śladów męskiego nasienia w ciele denatki, jednak nie wykluczało to faktu zaistnienia gwałtu.
W protokole sekcyjnym zaprotokołowano liczne zasinienia, otarcia i zadrapania naskórka na ciele denatki, m.in. ranę ciętą łuku brwiowego — ślad po silnym ciosie, prawdopodobnie pięścią, krwawe podbiegnięcia w okolicach nadgarstków – pozostałość po stoczonej nierównej walce obronnej, krwiaki stawów skokowych, siniaki po wewnętrznej stronie ud, na klatce piersiowej i ramionach.
Prawdopodobnie Irenę Brezę maltretowały co najmniej dwie osoby. Mordercy usiłowali udusić kobietę, a także zatkać jej usta. Irena Breza miała 15 połamanych żeber, co świadczyło o wywieranym silnym nacisku na klatkę piersiową, być może było to tzw. kolankowanie. Złamanie żeber z kolei doprowadziło do wewnętrznych „obfitych wylewów krwawych”.
Spod paznokci denatki pobrano i zabezpieczono do dalszych badań biologiczne mikroślady pochodzące od sprawców. Bezpośrednią przyczyną zgonu była ostra niewydolność układu oddechowego, wywołana uciskiem na przednią część klatki piersiowej, z następowymi, obustronnymi złamaniami żeber — z tym, iż zgon nastąpił dopiero po upływie pewnego, niesprecyzowanego okresu czasu od momentu odniesienia tych obrażeń.
Kobieta była przygniatana do podłoża twardego, obezwładniana (wykręcanie rąk), a jej ciało wleczone po podłodze twarzą do ziemi. Badania nie wykazały obecności alkoholu we krwi denatki.
Motyw zbrodni
Jak w każdym śledztwie dotyczącym morderstw, kluczem do rozwiązania zagadki mogło okazać się ustalenie motywu. Niestety, w przypadku zbrodni w Stawie, przyczyny, dla których zginęła Irena Breza, nigdy nie zostały definitywnie skonkludowane.
Kobieta mogła paść ofiarą mordu na tle rabunkowym albo seksualnym, ale też np. w wyniku działań odwetowych któregoś ze skonfliktowanych z nią mężczyzn. Wprawdzie sprawcy na pewno szukali jakichś przedmiotów, jednak nie bardzo wiadomo, czego konkretnie, podobnie jak nie wiadomo, czy dom został splądrowany niejako przy okazji innych, istotniejszych powodów zabójstwa (jakich?). Na miejscu przestępstwa bowiem wciąż pozostało wiele cennych przedmiotów, których sprawcy mimo wszystko nie zabrali m.in. zegarki, biżuteria, dzieła sztuki, a także gotówka w kwocie 171 złotych.
Niespełna miesiąc przed zbrodnią – 23 grudnia 1985 roku, przed godziną 17.00, nieznany (młody, wysoki) mężczyzna, wykorzystując nieobecność właścicielki, włamał się do jej domu. Jedna ze znajomych Ireny Brezy, która przyszła tam nakarmić owce, zaskoczyła włamywacza — ten w popłochu uderzył kobietę w twarz i zbiegł z miejsca zdarzenia. Mężczyzna ów, obawiając się rozpoznania, zasłaniał kurtką twarz, a więc prawdopodobnie był mieszkańcem Stawu bądź okolic. Do dziś nie ustalono, kim był ten człowiek. Wiadomo natomiast, iż skradł m.in. srebrny medalionik na łańcuszku. O zdarzeniu tym Irena Breza mówiła później, iż gdyby była obecna w domu, to „mogłaby zostać zabita siekierą”. Ową siekierę Irena Breza zastała bowiem po powrocie w miejscu innym niż przed wyjazdem. Przypuszcza się, iż Irena Breza domyślała się, kto stał za włamaniem do jej domu (sama tak twierdziła), ale w obawie przed zemstą nie wydała tego mężczyzny.
Inny możliwy motyw to osobiste porachunki. Irena Breza utrzymywała bliższy kontakt tylko z kilkoma mieszkańcami miejscowości. Z pozostałymi najczęściej pozostawała w konflikcie, gdyż nie pozwalała im korzystać z jej sadu lub parku do wypasu bydła czy owiec. Zdarzały się też przypadki zanieczyszczania parku przez niepożądanych gości, urządzano tam libacje alkoholowe, wycinano drzewa, choćby strażacy z pobliskiej remizy postawili na terenie parku drewniany szalet — bez żadnej konsultacji, ani tym bardziej zgody właścicielki gruntu. Irena Breza stanowczo zwalczała tego rodzaju przejawy naruszania jej prywatnej własności i wyrządzania szkód na jej działce. Dodajmy jeszcze, iż staruszka nie zezwoliła na budowę kościoła na swoim terenie, co spotkało się z dezaprobatą dość dużej części mieszkańców; pani Irena przeganiała też dzieci sąsiadów, gdy te podbierały jabłka z jej sadu itp.
Irena Breza skarżyła się swoim bliskim znajomym na mieszkańców Stawu, jednak bez podawania konkretnych nazwisk. O dewastacji parku przez okoliczną ludność wspominała choćby w audycjach radiowych, w których regularnie występowała. A był to park zabytkowy, z wieloma cennymi reliktami przyrody i z rzadkim ptactwem. Uważała, iż włamanie do jej domu, a wcześniej otrucie jej psa, było wynikiem zemsty ze strony którejś z osób, z którymi miała zatargi. „Mam więcej wrogów, niż przyjaciół”, jak sama o sobie mawiała.
Wreszcie, nie można też wykluczyć seksualnego motywu zbrodni — staruszka, jak wiemy, została w bardzo brutalny sposób zgwałcona. Niemal na pewno sprawcą tego gwałtu był osobnik znany Irenie Brezie. Czy zatem zadał on śmierć kobiecie, by uzyskać pewność, iż ta nigdy go nie zadenuncjuje?
Nocne koszmary
Irena Breza w ostatnich miesiącach życia zaczęła głośno obawiać się o swoje bezpieczeństwo. Bała się mieszkać w tak obszernym, nieoświetlonym z zewnątrz domu, w samym środku parku. Jednocześnie stanowczo odrzucała myśl przeprowadzki — z ziemią stawską i dworem łączyły ją zbyt silne więzy sentymentalne. Wiedziała, iż z powodu swojego podeszłego wieku, bezbronności, a także samotnego trybu życia wiedzionego w miejscu odizolowanym od pozostałych domostw, może stać łatwym celem ataku włamywaczy, a jej cenne zbiory nieodpartą pokusą dla złodziei.
Najstraszniejsze były dla niej zwłaszcza noce, długie noce, które w sobie tylko znanym stanie emocjonalnym musiała przeżywać. Każdy, choćby najmniejszy szelest dochodzący z zewnątrz czy innych pogrążonych w ciemnościach pomieszczeń, budził w niej grozę i najgorsze przeczucia. Wyostrzony w środku nocy słuch i rozbudzona nieprzyjemnymi doświadczeniami wyobraźnia sprawiały, iż Irena Breza miała momentami wrażenie udziału w jakimś horrorze. Czy ktoś czai się w jej domu i chce ją zaatakować? Czy ktoś obserwuje z daleka, z ciemności jej dom?
Niestety, późniejsze wydarzenia wykazały aż nadto dobitnie, iż nie była to tylko wybujała fantazja cierpiącej na samotność starszej kobiety, ale złowieszczo trafne przeczucie, apokaliptyczne proroctwo. Włamanie do jej domu w grudniu 1985 roku, a także mrożące krew w żyłach stukanie do okien w godzinach nocnych przez nieustalonego mężczyznę, pod koniec grudnia 1985 roku, z pewnością dostarczały jej wystarczających powodów do powątpiewania we własne bezpieczeństwo. Można powiedzieć, iż nie było dobrego wyjścia z tego dramatycznego położenia, w jakim się znalazła. 73-letnia samotna kobieta nie miała praktycznie żadnych szans na skuteczną obronę przed włamywaczami, a tych nie brakowało. Z drugiej strony stanowczo odrzucała możliwość przeniesienia się do Chełma. Była związana z ziemią stawską — dosłownie — na śmierć i życie.
Zmowa milczenia
W nadziei uzyskania informacji, które pozwoliłyby zidentyfikować sprawców brutalnego, bulwersującego mordu na bezbronnej kobiecie, milicjanci przeprowadzili rozmowy z mieszkańcami Stawu i miejscowości sąsiednich, a także z członkami rodziny zmarłej i licznym gronem znajomych z Chełma. Ogółem przesłuchano kilkuset świadków.
Z zeznań niektórych mieszkańców Stawu wynikało, iż pewne osoby posiadają wiedzę na temat okoliczności śmierci Brezy. Krążyły po Stawie słuchy, iż zabójstwo to było „zrobione”, oraz iż „nigdy się nie wyda, choćby jeżeli milicja nie wiadomo ile razy przesłucha wszystkich mieszkańców Stawu” — co miało sugerować, iż sprawcą była osoba, bądź osoby spoza miejscowości. A mieszkańcom, którym przekazywano te „pogłoski”, zalecano z reguły ostrożność w kontaktach z milicją, bo inaczej ktoś mógłby na nich „naskoczyć”. Jednak świadkowie przesłuchani na tę okoliczność wszystkiemu zaprzeczali, pytania śledczych zbywali stwierdzeniami o nieporozumieniu bądź przesłyszeniu się itp. Czyżby zatem tajemnicy zabójstwa Ireny Brezy towarzyszyła swego rodzaju zmowa milczenia lokalnej społeczności? Czy część mieszkańców Stawu bądź wiosek sąsiednich posiadała wiedzę, co naprawdę wydarzyło się na Stawskiej Górze między 14 a 16 stycznia 1986 roku? W każdym razie, jeżeli owe prognozy, odnoszące się do miernych szans powodzenia prowadzonego śledztwa, rzeczywiście zostały wypowiedziane przez kogokolwiek, to niestety słowa te okazały się być złowieszczo trafne.
Umorzenie i przedawnienie
Pomimo trwającego 9 miesięcy śledztwa, wielotorowości wysiłków policyjnych oraz szeregu apeli do społeczeństwa o informacje, które mogłyby przyczynić się do identyfikacji morderców (m.in. za pośrednictwem Telewizyjnego Biura Śledczego), nigdy nie udało się rozwiązać mrocznej zagadki ze Stawu: kto i dlaczego zamordował staruszkę?
Wobec tych niepowodzeń, śledztwo umorzono 16 października 1986 roku i — niestety — już nigdy nie zostało ono wznowione: karalność zbrodni uległa przedawnieniu w połowie stycznia 2016 roku. Niewątpliwie jednak, żywa pozostanie pamięć o tej niezwykłej, dobrej, choć może nieco niezrozumianej, zagubionej w postarystokratycznej rzeczywistości postaci.
Irena Breza została pochowana 27 stycznia 1986 roku na starym, istniejącym już od XVIII wieku, cmentarzu w miejscowości Przysiółek, parafia Czułczyce, koło Chełma (sygn. grobu: V-1-16). Dworek stawski z lat 60. XIX wieku, pamiętający odwiedziny Władysława Reymonta czy Wiktora Zina, po śmierci gospodyni ulegał stopniowej ruinie. Po roku 2009 został – jak usłyszałem w rozmowie z mieszkańcami Stawu – rozebrany przez okoliczną ludność, a drewno z niego przeznaczone na opał.