Z życia wzięte. "Całe życie wierzyłam, iż wiem, kim jestem": Dopiero po latach odkryłam, iż ludzie, których nazywałam rodzicami, ukradli mi tożsamość

3 godzin temu

Znałam swoje imię, swoje nazwisko, historię rodziny – przynajmniej tak mi się wydawało. Mama zawsze mówiła, iż jestem do niej podobna „z charakteru”, a ojciec lubił powtarzać, iż mam jego spojrzenie. Nigdy nie kwestionowałam tych słów. Dlaczego miałabym?

Dorastałam w domu, który może nie był idealny, ale był mój. Zasady, rygor, spokój – to dawało mi poczucie stabilności. Myślałam, iż rodzina to kotwica. Nie wiedziałam, iż to może być też kajdan.

Prawda przyszła niespodziewanie.

Zmarła ciotka – siostra mojej matki. W testamencie zapisała mi starą szkatułkę. Myślałam, iż to jakieś drobiazgi, może biżuteria, może pamiątki rodzinne.

W środku był jednak tylko kopertowy plik pożółkłych dokumentów i zdjęcie – niemowlę owinięte w koc, podpis: „Zosia – 1994 r.”

To był mój rok urodzenia. Ale nazwisko na metryce brzmiało inne.

Na akcie urodzenia jako matka widniała kobieta, której nie znałam.

A jako ojciec – rubryka pusta.

Zrobiło mi się zimno.

Pojechałam do matki. Zabrałam dokumenty, położyłam je na stole.

– Co to znaczy? – zapytałam.

Zbladła. Nie zaprzeczyła.

Usiadła ciężko i powiedziała:

– Nie powinnam cię okłamywać tak długo. Ale kochaliśmy cię. Naprawdę cię kochaliśmy.

Kiedy to powiedziała, serce mi pękło. Bo wiedziałam, iż każde jej słowo jest prawdą — i jednocześnie kłamstwem.

Mama opowiedziała mi wszystko.

Że urodziłam się w szpitalu w małym miasteczku, w którym pracowała pielęgniarką. Że pewnego dnia młoda dziewczyna – zaledwie dziewiętnastoletnia – przyniosła mnie, zapłakana, błagając, by ktoś się mną zajął.

Powiedziała, iż nie ma dokąd wrócić, iż nie da rady, iż ojciec dziecka ją zostawił.

I moja matka – adekwatnie nie moja – nie potrafiła patrzeć na to obojętnie. Wzięła mnie. A potem, z pomocą swojego męża, zniknęła z tamtego miasta.

Bez formalnej adopcji. Bez niczego.

Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Siedziałam w ciemności, trzymając w dłoniach ten akt urodzenia, jakby to był wyrok.

Nagle moje wspomnienia – urodziny, święta, dzieciństwo – zaczęły tracić sens.

To wszystko było nie moje.

Patrzyłam na zdjęcia z albumu. Ich twarze, moje uśmiechy, wspólne wakacje…

A jednak czułam, jakby ktoś mi to wszystko ukradł.

Nie wiedziałam, kim jestem. Nie wiedziałam, skąd pochodzę. Nie wiedziałam, jak się nazywam naprawdę.

Zaczęłam szukać. Dzwoniłam po urzędach, po szpitalach, po parafiach. Po miesiącach udało mi się odnaleźć nazwisko kobiety z dokumentu. Żyła. Mieszkała w małej wsi kilkaset kilometrów dalej.

Pojechałam tam. Stałam przed jej domem z drżącymi rękami, nie wiedząc, czy zapukać.

W końcu drzwi się otworzyły.

W progu stanęła kobieta o oczach takich samych jak moje.

Spojrzała na mnie i wyszeptała:

– Wiedziałam, iż kiedyś mnie znajdziesz.

Kiedy poznałam prawdę o rodzicach, wiedziałam, iż moje dotychczasowe życie się skończyło.

Nie sądziłam, iż aż tak – iż jedno zdanie wystarczy, by odebrać mi przeszłość i zmienić przyszłość.

Dziś mam dwie matki – jedną, która mnie urodziła, i drugą, która mnie wychowała.

I choć powinnam czuć wdzięczność, czuję głównie pustkę. Bo nie wiem, kim jestem – ani do kogo naprawdę należę.

Idź do oryginalnego materiału