Wyrzuty matki o brak pomocy choremu bratu sprawiły, iż uciekłam z domu po lekcjach.

1 miesiąc temu

Wyrzuty sumienia wywołane słowami matki o tym, iż nie pomagam choremu bratu, sprawiły, iż po szkole wzięłam swoje rzeczy i uciekłam z domu.

Zosia siedziała na ławce w parku w Poznaniu, obserwując, jak jesienne liście wirują w chłodnym wietrze. Telefon znów zadrżał kolejna wiadomość od matki, Anny: Zostawiłaś nas, Zosia! Bartek jest coraz słabszy, a ty żyjesz tak, jakby nic się nie stało! Każde słowo było jak cios, ale Zosia nie odpowiadała. Nie potrafiła. W jej sercu mieszały się wina, złość i ból, które ciągnęły ją z powrotem do domu, który opuściła pięć lat temu. Wtedy, mając osiemnaście lat, podjęła decyzję, która podzieliła jej życie na przed i po. Teraz, jako dwudziestotrzylatka, wciąż zastanawiała się, czy postąpiła słusznie.

Zosia dorastała w cieniu młodszego brata, Bartka. Miał trzy lata, gdy zdiagnozowano u niego ciężką postać epilepsji. Od tamtej pory ich dom zamienił się w szpitalną salę. Matka, Anna, poświęciła się mu całkowicie: leki, lekarze, niekończące się badania. Ojciec, nie wytrzymując presji, spakował walizki i zostawił Annę samą z dwojgiem dzieci. Zosia, która wtedy miała siedem lat, stała się niewidzialna. Jej dzieciństwo zniknęło w ciągłej opiece nad Bartkiem. Zosia, pomóż mi z Bartkiem, Zosia, nie hałasuj, nie możesz go denerwować, Zosia, poczekaj, teraz nie jest dobry moment. Czekała cierpliwie, ale z każdym rokiem jej własne marzenia oddalały się coraz bardziej.

Jako nastolatka Zosia nauczyła się być praktyczna. Gotowała, sprzątała, opiekowała się Bartkiem, gdy Anna biegała po szpitalach. Koleżanki z liceum zapraszały ją na wyjścia, ale odmawiała w domu zawsze była potrzebna. Anna chwaliła ją: Jesteś moją podporą, Zosiu, ale te słowa nie dawały jej ciepła. Zosia widziała, jak matka patrzy na Bartka z miłością zmieszaną z rozpaczą i rozumiała, iż nigdy nie doświadczy takiego spojrzenia. Nie była córką, ale pomocą domową, której rolą było odciążanie rodziny. Głęboko kochała brata, ale jej miłość była przepełniona zmęczeniem i goryczą.

W klasie maturalnej Zosia czuła się jak cień. Koledzy rozmawiali o studiach, imprezach, planach na przyszłość, a ona myślała tylko o rachunkach za leczenie i łzach matki. Pewnego dnia, wracając ze szkoły, zastała Annę w rozpaczy: Bartek potrzebuje nowego leku, a nas nie stać! Musisz nam pomóc, Zosiu, znajdź pracę po maturze! Wtedy coś w niej pękło. Spojrzała na matkę, brata, na te ściany, które ją od zawsze dusiły, i zrozumiała: jeżeli zostanie, zniknie na zawsze. Cierpiała, ale nie mogła już być tym, czego od niej oczekiwano.

Po maturze Zosia spakowała plecak. Zostawiła kartkę: Mamo, kocham was, ale muszę odejść. Wybacz mi. Z oszczędnościami z dorywczych prac, dwoma tysiącami złotych, kupiła bilet do Warszawy. Tej nocy, siedząc w pociągu, płakała, czując się jak zdrajczyni. Ale w jej piersi biło też coś nowego nadzieja. Chciała żyć, studiować, oddychać, bez myślenia o szpitalnych korytarzach. W Warszawie wynajęła łóżko w akademiku, została kelnerką, zapisała się na wieczorowe studia. Po raz pierwszy poczuła się jak człowiek, nie jak trybik w maszynie.

Anna nie wybaczyła jej. Pierwsze miesiące pełne były telefonów, krzyków, próśb: Jesteś egoistką! Bartek cierpi bez ciebie! Jej głos ranił Zosię jak nóż. Wysyłała pieniądze, gdy mogła, ale nie wróciła. Z czasem rozmowy stały się rzadsze, ale każda wiadomość była przepełniona wyrzutami. Zosia wiedziała, iż Bartkowi jest coraz gorzej, iż matka jest wykończona, ale nie mogła już dźwigać tego ciężaru. Chciała kochać brata jak siostra, nie jak pielęgniarka. Mimo to, za każdym razem, gdy czytała słowa matki, pytała siebie: Kim byłabym, gdybym została?

Dziś Zosia żyje swoim życiem. Ma pracę, przyjaciół, plany związane z magisterką. Ale przeszłość ją dogania. Myśli o Bartku, o jego uśmiechu w dni, gdy czuł się lepiej. Kocha matkę, ale nie może zapomnieć skradzionego dzieciństwa. Anna wciąż pisze, a każda wiadomość jest jak echo domu, który opuściła. Zosia nie wie, czy kiedykolwiek będzie mogła wrócić, wytłumaczyć się, pogodzić. Ale jedno jest pewne: tamtego dnia, gdy pociąg zabrał ją z Poznania, uratowała samą siebie. I ta prawda, choć gorzka, daje jej siłę, by iść dalej.

Czasem ucieczka nie jest zdradą, ale aktem odwagi bo tylko ratując siebie, możemy naprawdę pomóc innym.

Idź do oryginalnego materiału