Wypadek, który zmienił historię Polski. 47 lat temu zmarł Stanisław Pyjas

news.5v.pl 1 tydzień temu

1.

W sensie prawnym sprawa jest dość prosta.

W sobotę, 7 maja 1977 r. jeden z lokatorów czynszowej kamienicy przy ulicy Szewskiej w Krakowie znalazł trupa na klatce schodowej i zawiadomił milicję. Milicjanci wezwali lekarza, który stwierdził zgon. Ciało odwieziono do prosektorium.

© Creative Commons

Parter kamienicy przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie w sierpniu 2008 r.

Milicjanci przesłuchali mieszkańców klatki, ale nikt nie był bezpośrednim świadkiem śmierci studenta. Zdaniem milicji przyczyną zgonu był upadek z wysokości. Za tę wersją przemawiają strome schody, niskie poręcze i upojenie alkoholowe ofiary. No i to, iż na drugim piętrze mieszkała znajoma studenta, którą kiedyś już odwiedzał po pijanemu i tam milicjanci znaleźli plecak zmarłego. Stąd podejrzenie, iż przed śmiercią mógł odwiedzić 25-letnią koleżankę. Tylko iż ona wszystkiemu zaprzecza, a w jej mieszkaniu podczas przeszukania nie znaleziono żadnych śladów jego bytności.

Przyczyną śmierci studenta, według biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, jest uduszenie z powodu zachłyśnięcia krwią płynącą z pękniętej wargi. To ustalenie nigdy nie zostało zakwestionowane. Medycy sądowi raczej wykluczają upadek z wysokości, bo obrażenia twarzy byłyby znacznie bardziej dotkliwe. I skłaniają się do wersji, iż Pyjas przewrócił się na dole już po zejściu ze schodów. Potknął się na nierówności i tak nieszczęśliwie upadł, iż bez asekuracji walnął twarzą o posadzkę. Padł, zalał się krwią, która zatamowała wlot powietrza do płuc. O upadku na posadzkę mają świadczyć obrażenia tylko po lewej stronie twarzy.

Tak się zdarza w stanie upojenia alkoholowego, a Pyjas miał we krwi 2,6 promila alkoholu – jest to dawka, przy której się bełkocze i pojawiają się trudności w poruszaniu.

Prokuratura wykluczyła udział osób trzecich i w sierpniu 1977 r. umorzyła śledztwo z powodu „braku danych uzasadniających podejrzenia o przestępczym działaniu”.

2.

Koło południa o śmierci Pyjasa dowiadują się jego koledzy z krakowskiego akademika Żaczek, a około godz. 16 jego najbliższy przyjaciel – Bronisław Wildstein. Z tego powodu żaden z kolegów nie miał szans zobaczyć leżącego ciała na klatce schodowej, które wywieziono do prosektorium przy Zakładzie Medycyny Sądowej ok. godz. 10 rano.

Wildstein po godz. 16 rusza do Żaczka, ale żaden z kolegów nie zna szczegółów, tylko plotki. Również tę, iż Staszka na pewno zamordowała Służba Bezpieczeństwa. Wildstein przejmuje inicjatywę i idzie na milicję na plac Szczepański. Tam spławia go dyżurny oficer, ale chlapie, iż ciało jest po drugiej stronie plant w Zakładzie Medycyny Sądowej (ZMS).

To najważniejszy moment. Znamy go z setek wywiadów, filmów dokumentalnych i książek. Bo tę historię Bronisław Wildstein wielokrotnie już opowiadał z najdrobniejszymi szczegółami.

Wszedł do prosektorium ZMS, bo podał się za brata zmarłego i wcisnął cieciowi na pół litra. (W rzeczywistości Wildsteina wpuścił dyżurujący tego dnia laborant ZMS Władysław Machlowski, którego jednym z obowiązków było umożliwienie pożegnania zmarłego przez rodzinę, gdyby zjawiła się po godzinach). Machlowski zawiózł Wildsteina do piwnicy. Staszek był przykryty białym płótnem. Umyty, ogolony.

Widok zmarłego robi na Wildsteinie ogromne wrażenie. Nabiera on wtedy przekonania, iż Pyjas został dotkliwie pobity. Ma o tym świadczyć przede wszystkim głęboka rana w okolicach lewego oka. („Zauważyłem (…) ranę drążoną w okolicach oka lewego, a także sińce pod okiem występujące w przypadkach pobicia”).

„Jakby został pobity kastetem” – tak powiedział kolegom po powrocie do akademika.

„Tu znów wszyscy byli zgodni w ocenie przyczyn śmierci, iż mogła nastąpić tylko w wyniku pobicia” – zeznał w lipcu 1977 r.

To, co widział w ZMS, Wildstein powtórzył dzień później wysłannikom Jacka Kuronia z Komitetu Obrony Robotników (KOR): Sewerynowi Blumsztajnowi i Pawłowi Bąkowskiemu. Był najważniejszym świadkiem opozycji, iż śmierć Pyjas nie była przypadkiem. I to pod jego wpływem KOR uznał, iż śmierć Pyjasa była morderstwem dokonanym przez SB. Potem Jacek Kuroń przekazał tę informację zachodnim korespondentom w Warszawie, a ci puścili ją w świat.

Agencja Wyborcza.pl

Stanisław Pyjas, fot. archiwum rodzinne reprodukcja Wojciech Surdziel/ Agencja Gazeta

Ten kastet i dziura w głowie pojawiają się w wielu późniejszych relacjach Bronisława Wildsteina.

Wildsteinowi w prosektorium towarzyszy jeszcze dwoje studentów – jego przyszła żona Iwona Galińska i kolega Jacek Nowaczyk. Oni też zwracają uwagę na dziurę w głowie.

Jacek Nowaczyk zeznał w 1977 r., iż na podstawie obrażeń, jakie widział na twarzy i głowie nabrał przekonania, iż Stanisław Pyjas został zamordowany. W 2009 r. uzupełnił swoje zeznania dokładnie umiejscawiając ranę „na lewej skroni na linii kącik lewego oka lewe ucho około połowy tego odcinka”. I dodał: „Podejrzewam, iż przyczynę jego śmierci należy wiązać z głęboką raną zadaną ostrym narzędziem w okolicach lewej skroni. (…) To obrażenie na skroni miało okrągły kształt i mogło mieć średnicę około 0,5 cm. Według mnie to obrażenie wyglądało tak jakby zostało zadane, na przykład, okrągłym prętem”.

A tak w 2009 r. opisywała tę ranę Iwona Galińska-Wildstein: „Obrażenie to miało charakter zdecydowanie drążący w głąb”, „o charakterze kulistym”, „boki (rany) nie były bardzo poszarpane”, „średnica w granicach połowy centymetra”.

Śledztwo z roku 1977 wykluczyło pobicie, z czym Bronisław Wildstein nigdy się nie pogodził. Główną winę za to oszustwo miał ponosić szef Zakładu Medycyny Sądowej prof, Zdzisław Marek, którego, notabene, choćby nie było przy sekcji zwłok Pyjasa. W wolnej już Polsce Wildstein ogłosił, iż to właśnie prof. Marek jest osobiście odpowiedzialny za fałszowanie dokumentacji lekarskiej i iż to on ułatwił prokuraturze zatuszowanie ewidentnego pobicia. Tylko iż te oskarżenia nigdy się nie potwierdziły, a Wildstein przegrał z Markiem proces o zniesławienie.

3.

Przez całe lata 90. prokuratura poszukiwała domniemanych zabójców Stanisława Pyjasa. W końcu odnaleziono notatkę z rozmowy SB z pijanym informatorem, który pewnego dnia zjawił się w siedzibie SB, by poinformować, iż Pyjasa pobił miejscowy złodziej i menel Marian Węclewicz, który w momencie składania donosu już nie żył. Donosiciel był mało wiarygodny, leczył się wtedy psychiatrycznie i nigdy później nie potwierdził swoich rewelacji, ani SB w latach 70., ani prokuraturze w latach 90.

A jednak trop pobicia przez Węclewicza dla prokuratury był najważniejszy przez całe lata 90., choć nic tam się nie kleiło. Węclewicz miał pobić Pyjasa na zlecenie szatniarza z francuskiego konsulatu w Krakowie. Dlaczego szatniarz z konsulatu miałby zlecać pobicie nieznanego sobie studenta? Miało to go ponoć powstrzymać od publicznych wystąpień na wiecach KOR. Ale Pyjas był introwertykiem, żadnych wystąpień nie planował, podobnie jak żadnych wieców w Krakowie nie planował wtedy KOR. Zresztą, gdyby Komitet coś takiego planował, to na pewno mówcą nie byłby Pyjas, którego nikt w Warszawie nie znał.

© Creative Commons

Płyta nagrobna Stanisława Pyjasa

Przede wszystkim nie wiadomo, gdzie miałby zostać Pyjas pobity. Gdyby został pobity na bardzo akustycznej klatce schodowej, ktoś z lokatorów na pewno to usłyszał. Skoro nikt niczego nie słyszał, to zrodziła się wersja, iż został pobity poza Szewską i przeniesiony na klatkę schodową. Ale wtedy ktoś powinien zobaczyć, jak ktoś niesie lub przewozi ciało. Powinny być ślady krwi na posadzce. A dlaczego mordercy mieliby się tak narażać przenosząc ciało jeszcze żywego Pyjasa na Szewską 7? Skąd mogli wiedzieć, iż się zakrztusi i się udusi? Gdyby przeżył, mógłby swoich prześladowców zidentyfikować już następnego dnia.

Bronisław Wildstein twierdził, iż Pyjas mógł zostać pobity w piwnicy kamienicy i potem wyniesiony na parter. Ale kamienne schody prowadzące do piwnicy są długie, wąskie, strome i wilgotne, choćby lokatorzy boją się tam schodzić. Nikt nie dałby rady wynieść 63-kilogramowego mężczyzny w środku nocy. I po co miałby to robić, skoro można by go zostawić w piwnicy?

Wildstein na to odpowiada — żeby upozorować upadek z wysokości. I choć hipotezę pobicia w piwnicy wykluczyli biegli i prokuratorzy, którzy zajmowali się sprawą po 2008 r., to on przy piwnicy upiera się do dzisiaj. O upozorowaniu upadku ma świadczyć chlebak, który, zdaniem Wildsteina, został podrzucony na drugie piętro.

Czyli według tej wersji napastnicy wciągają Pyjasa do głębokiej piwnicy, tam biją, i zamiast go tam zostawić, tachają ciało nieprzytomnego po wąskich schodach i zostawiają na parterze licząc, iż się zachłyśnie krwią i umrze, by o napaści nikomu nie powiedzieć. Na dodatek zanoszą jego chlebak na drugie piętro, by upozorować, iż stamtąd spadł.

Czy to ma sens?

4.

Jak to możliwe, iż mimo wyraźnych śladów pobicia, które na własne oczy widzieli Wildstein, Galińska i Nowaczyk, nie udało się nigdy pobicia udowodnić procesowo? Przesłuchujący ich w 2009 r. prokurator IPN Ireneusz Kunert wyjął zdjęcia Pyjasa wykonane tuż po przewiezieniu go do ZMS i poprosił, by wskazali na fotografiach opisaną przez siebie ranę przy lewym oku. „Na okazanych mi zdjęciach nie ma obrażeń w okolicach lewego oka, o których wcześniej zeznałam” – odpowiedziała Iwona Galińska-Wildstein.

Do tych samych wniosków doszedł też Jacek Nowaczek.

Jak to możliwe, iż głębokiej rany po lewej stronie twarzy nie ma na żadnej z kilkunastu fotografii, które zrobił denatowi fotograf Zbigniew Lisowski tuż po ułożeniu na stole sekcyjnym? Ranę, która według Wildsteina miała być dowodem na użycie kastetu, po prostu nie ma i nie było.

Nie wspominają o niej wykonujący sekcję zwłok Pyjasa medycy sądowi Jan Kołodziej i Barbara Próchnicka ani nadzorujący ich doc. Kazimierz Jaegermann, choć w protokole sekcyjnym odnotowali najdrobniejsze otarcia naskórka. Nie zauważyli jej? Pominęli? Ukryli?

Gdy około godz. 12 zaczynało się badanie pośmiertne Pyjasa, nie miał on żadnej głębokiej dziury w głowie w okolicach lewego oka. Ta rana pojawiła się dopiero po sekcji zwłok i była efektem tej sekcji. Badanie było bardzo inwazyjne, głęboko ingerujące w skórę twarzy i trwało 2-3 godz., bo biegli sprawdzali, czy Pyjas nie został jednak pobity. A to wiąże się z poszukiwaniem podskórnych wylewów i odpreparowaniem powłok miękkich twarzy.

To nie ślady kastetu Wildstein widzi więc na twarzy Pyjasa, tylko efekty bardzo dokładnego badania pośmiertnego przeprowadzonego przez dr. Kołodzieja i dr Próchnicką. Nikt nigdy nie zakwestionował wyników ich badań. Nikt nie zrzucił im nieuczciwości. Do dziś oboje współpracują z zakładem medycyny sądowej w Krakowie i cieszą się środowiskowym szacunkiem.

To Bronisław Wildstein po wizycie w prosektorium ZMS stworzył wersję o pobiciu Pyjasa, a potem przekonał do niej przyjaciół. Był jednocześnie głównym świadkiem i głównym oskarżycielem. I nigdy nie przyznał się do błędu. choćby wtedy, gdy wszystko stawało się jasne po ekshumacji ciała w 2010 r., kiedy odkryto złamanie miednicy i szyjki kości udowej. Zdaniem biegłych takie obrażenia mogły powstać wyłącznie przy upadku z wysokości.

Rozwiązanie zagadki śmierci Stanisława Pyjasa zawdzięczamy grupie naukowców, którzy przez lata nad tym pracowali: prof. Barbarze Świątek (kierowniczce Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu), prof. Karolowi Śliwce (kierownikowi Zakładu Medycyny Sądowej w Toruniu); prof. Grzegorzowi Teresińskiemu (kierownikowi Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej w Lublinie); dr. Zbigniewowi Jankowskiemu (kierownikowi Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej w Gdańsku); medykom sądowym z Wrocławia, dr. Jerzemu Kaweckiemu, dr. Tomaszowi Jurkowi, dr. Łukaszowi Szleszkowskiemu; oraz ekspertom Zakładu Kryminalistyki Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, dr. Wojciechowi Wachowi, dr. Andrzejowi Chochółowi i dr. Janowi Unarskiemu.

Wszyscy oni uważają, iż przyczyną obrażeń, które doprowadziły do śmierci Stanisława Pyjasa, był upadek z wysokości, i przedstawiają w swoich ekspertyzach na to liczne dowody i poszlaki. Ich zdaniem Pyjas wypadł przez barierkę z wysokości, co najmniej z drugiego piętra, i wykluczają przy tym możliwość pobicia.

Te ustalenia stały się dla prokuratora Łukasza Gramzy podstawą do umorzenia śledztwa w 2019 r. Prokuratura nie przesądza, czy do upadku doszło z powodu wypadku, czy udziału osób trzecich. Ale na udział osób trzecich nie ma na razie żadnych dowodów. Nie ma też dowodów, by w tę śmierć zamieszana była SB.

Tylko iż te ustalenia kwestionuje Bronisław Wildstein.

Dlaczego nie wierzy najwybitniejszym polskim medykom sądowym twierdzącym, iż jedynym wytłumaczeniem obrażeń na ciele Pyjasa jest upadek z wysokości? Bo nie wierzy, iż upojony do nieprzytomności Pyjas (jak twierdzą eksperci) wbiegł po ciemku (na klatce schodowej popsute było światło) na drugie piętro, nie zostawiając żadnych śladów na poręczy, na ścianach ani na klamkach drzwi, które miał otwierać?

Według Wildsteina to dowód, iż Pyjas został zamordowany. „Jedną z kluczowych przesłanek wskazującą udział osób trzecich w śmierci Pyjasa jest wytarcie śladów palców na poręczy, ścianie i w całej klatce schodowej” – napisał niedawno.

A jak to możliwe, iż w ciemności udało się tym samym „osobom trzecim” wytrzeć wszystkie odciski palców na dość sporej klatce schodowej? Skoro wiemy, iż Pyjas prawdopodobnie zmarł o godz. 3.30, a już o godz. 5 rano widział go leżącego pod ścianą pracownik zakładu oczyszczania miasta, to czy to znaczy, iż wystarczyło półtorej godziny pracy w kompletnej ciemności, by oczyścić ściany, poręcze i drzwi z odcisków jego palców? A co z chlebakiem, który miał zostać podrzucony pod drzwi na drugim piętrze? Ekipa SB odciski palców skrupulatnie usuwa w całej kamienicy, a zapomina o chlebaku? A co z ryzykiem zdekonspirowania? Przecież na Szewskiej lokatorskie toalety są na korytarzu i każdy z kilkudziesięciu mieszkańców teoretycznie mógł w nocy wyjść za potrzebą.

Nie ma żadnego dowodu, iż ktoś nocą wycierał odciski palców na klatce schodowej. Ich tam po prostu nie znaleziono. Tak jak niedopałków, które ponoć leżały jeszcze rano na korytarzu na drugim piętrze. Dlaczego? Bo tych śladów zaczęto szukać dopiero po południu 7 maja, gdy do akcji wkroczyło Biuro Śledcze MSW. Tabuny gapiów przeszły już wtedy przez korytarze na Szewskiej i zadeptały ślady. Dlatego cztery z pięciu znalezionych wówczas odcisków linii papilarnych okazały się nieczytelne.

5.

Pewne wątpliwości do dziś budzi ułożenie ciała na klatce schodowej. To często podnoszą zwolennicy teorii o zamordowaniu Pyjasa. Leżał on wciśnięty pod ścianę korytarza, z rękami wzdłuż tułowia, a nad jego głową przechodził jeden z korytarzy. By wpaść w to miejsce, musiałby się odbić od posadzki, co jak zauważa Wildstein, przeczy prawom fizyki.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Do ułożenia ciała pod ścianą odnoszą się w swej ekspertyzie z 1991 r. profesorowie Jakliński i Nasiłowski, których Wildstein darzy największym zaufaniem. Piszą, iż nie można określić, w jakiej pozycji znajdowało się ciało w momencie, gdy Pyjas zachłysnął się krwią, ponieważ „człowiek konający może wykonywać szereg ruchów zmieniających jego pozycję”. Podobnie uważa zespół biegłych w opinii z 2011 r. Twierdzą oni, iż Pyjas nie umarł zaraz po upadku i iż mógł po odzyskaniu świadomości przemieścić się pod ścianę.

Przed rokiem wydałem książkę poświęconą sprawie Pyjasa. Udzieliłem dziesiątków wywiadów i nie przestaję o niej myśleć. Bo skoro przez 46 lat nie udało się znaleźć na zabójstwo przekonujących dowodów, choć sprawą zajmowali się najlepsi prokuratorzy, najlepsi medycy sądowi i najważniejsze ośrodki akademickie, to może morderstwa wcale nie było?

Czas przyjąć, że, prawdopodobnie był to nieszczęśliwy wypadek. Wypadek , który wpłynął na historię Polski, doprowadzając do powstania Studenckich Komitetów Solidarności, jednej z najważniejszych organizacji opozycyjnych w latach 70. Nie umniejsza to niczego postaci Stanisława Pyjasa – odważnego wagabundy, który nosił w chlebaku wiersze Dylana Thomasa – bo bez niego tego wszystkiego by nie było. Buntu, Solidarności, odważnych ludzi, którzy gotowi byli postawić wszystko, by się o niego upomnieć. Jedyne co musi się zmienić, to tekst na pomnikach i tablicach pamiątkowych, bo nic nie wskazuje, iż został zamordowany.

Idź do oryginalnego materiału