Wyciął nerkę bezdomnemu psu i przeszczepił rasowemu

1 miesiąc temu
Zdjęcie: Zdjęcie ilustracyjne, fot. Getty Images


Sąd Najwyższy po raz kolejny orzekał w sprawie kontrowersyjnej transplantacji nerki pobranej od bezdomnego psa i przeszczepionej rasowemu. Zabieg przeprowadził lekarz weterynarii Jacek S. Fundacje broniące praw zwierząt zarzucają mu znęcanie się nad psami. Lekarz argumentował, iż Tosia, suczka, która była dawcą nerki żyje do dziś i ma się doskonale.


"Tosia, suczka, która była dawcą nerki w sprawie, o której będzie mowa na tej sali, żyje do dziś, ma się doskonale, mieszka u mnie w domu. Saturn, od którego zaczęło się medialne zamieszanie w sprawie przeszczepów nerek od bezdomnych do właścicielskich psów, żył po przeszczepie 10 lat i nie poniósł żadnej zdrowotnej szkody" - powiedział w środę przed salą Izby Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego lekarz weterynarii Jacek S.

Zapowiedział, iż jest zdeterminowany, by dochodzić sprawiedliwości, gdyż chodzi nie tylko o jego reputację, ale także o przyszłość przeszczepów, które u zwierząt, tak samo jak i u ludzi, są procedurami ratującymi życie.

"W innych krajach praktykowane są od lat i to bardzo często na takiej zasadzie, jak ta moja: dom za nerkę" - wyjaśnił. Zdaniem S. argument o braku zgody jest chybiony, bo pies nie wyraża też zgody np. na kastrację.

Jego zdaniem sprawa została "nakręcona" przez łaknące rozgłosu organizacje prozwierzęce i konkurencyjną klinikę weterynaryjną.

Kontrowersyjny przeszczep

Środowa sprawa dotyczyła kary upomnienia, której udzielił lek. wet. Jackowi S. sąd dyscyplinarny Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Koledzy po fachu stwierdzili, iż naruszył on przepis ustawy o ochronie zwierząt, który mówi, iż zabiegi lekarsko-weterynaryjne na zwierzętach są dopuszczalne dla ratowania ich życia lub zdrowia oraz dla koniecznego ograniczenia populacji.

Sędzia SN Barbara Skoczkowska, po krótkim zreferowaniu sprawy, która na mocy innego orzeczenia Sądu Najwyższego została skierowana do ponownego rozpatrzenia w I instancji, poinformowała strony, iż sensownie byłoby zawiesić postępowanie do czasu rozstrzygnięcia.

"Tylko sąd powszechny ma kompetencje, by ustalić, czy jakiś czyn wypełnia znamiona przestępstwa" - powiedziała.

Krajowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej lek. wet. Rafał Michałowski nie zgłosił sprzeciwu, choć przestrzegł: "gubimy sens sprawy, za tym wszystkim kryje się cierpienie zwierząt".

Fundację wszczęły alarm

Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad Saturnem i Tosią złożyła w imieniu fundacji Viva mec. Katarzyna Topczewska. Oskarżycielką posiłkową została także nowa opiekunka Saturna i Fundacja Mondo Cane.

Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa w Warszawie w pierwszym postępowaniu uniewinnił oskarżonego od zarzucanych mu czynów, stwierdzając, iż oskarżony działał w stanie wyższej konieczności, ratując dobro ważniejsze – życie zwierzęcia. Sąd Okręgowy w apelacji skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia, tego samego zdania był Sąd Najwyższy. Dlatego proces ruszy ponownie już za dwa tygodnie. W przeciwieństwie do środowej wokandy dotyczącej jednego psa, sąd rejonowy ma orzekać w sprawie obu.

Środowa decyzja Sądu Najwyższego, który zawiesił postępowanie do czasu zakończenia postępowania karnego, oznacza, iż do sprawy odpowiedzialności zawodowej Jacka S. sędziowie wrócą dopiero, gdy w sprawie karnej zapadanie prawomocny wyrok.

PAP

Idź do oryginalnego materiału