Badacze polskiej odległej przeszłości, czyli lat 80. minionego wieku, znają hasło z murów: „Telewizja kłamie”. Ale przecież jest tak, iż jak tamta kłamała, tak ta kłamie jeszcze bardziej, a adekwatnie wszystkie media kłamią nieustannie. Formuła niekontrolowanej prywatności, brak standardów i możliwości ich weryfikowania stawiają nas, odbiorców, społeczeństwo, na przegranej pozycji. Świat mediów sam z siebie (podobnie jak większość lub wszystkie inne władzopochodne środowiska – medyczne, edukacyjne, policyjne, sądownicze, biznesowe) nie lubi być autokrytyczny, nie traci czasu w namysł nad sobą, nad tym, co stanowi tu cel, jakie są reguły, jakie konsekwencje ma takie, a nie inne uprawianie tej formy zarabiania. Kiedy przed paroma laty przetłumaczono niewielką, ale klasyczną książeczkę jednego z najwybitniejszych współczesnych socjologów, Pierre’a Bourdieu, „O telewizji. Panowanie dziennikarstwa”, to w mediach nie przetoczyła się żadna istotna albo jakakolwiek debata nad jej treścią. Media i ich wyrobnicy zajęci byli nieprzerywalnym procesem produkcji informacji zbędnych, powtarzalnych, durnych, nieznaczących – taśma musi się przesuwać. Gazety żyły kiedyś jeden dzień, dzisiaj informacja obumiera po sekundach, cyfrowy lewiatan wyrzyguje z siebie towar na okrągło, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku.
Analiza Bourdieu dotyczyła ogromnej władzy dzierżonej przez media z racji samego ich istnienia w takiej jak w tej chwili formie, pod nieustanną presją rynku i policzalności (czyli de facto przeliczalności na pieniądze dla właścicieli mediów lub ich politycznych mocodawców). Jak w XIX w. wyzyskiwani robotnicy czytali albo dowiadywali się o Marksie i jego opisie przemocy kapitału, której podlegali, tak dzisiaj mediaworkerzy żadnych swoich Marksów, Bourdieu czy Postmanów nie czytają ani tym bardziej nie przemyśliwują. Bo po co? Za to im nie płacą, nikt od nich tego nie oczekuje, praca jak praca, trzeba produkować więcej i taniej. Koniec zagadki. Ale nie o biadoleniu o mediach miało być, tylko o wilkach.
Wilków w Polsce jest wciąż niewiele, ale żywiąc się mediami, odnosi się wrażenie, iż czyhają na wszystko, co się rusza, w tym ludzi, zza każdego jeszcze niewyciętego drzewa, a co dopiero w lesie. Falami przetaczają się tytuły mrożące krew w żyłach: wilki zaatakowały… zagryzły… zjadły – psa, człowieka, owcę, krowę, dziecko, matkę, dopiszcie sobie, co tam chcecie. Potem w tekście nie ma żadnych faktów, same przypuszczenia, legendy, bajania myśliwych. Zaatakowany okazuje się objedzonym trupem z nieustaloną przyczyną śmierci; zagryziony pies wcześniej z grupą puszczonych luzem pobratymców pogonił wilków kilka i… się przeliczył. Ale groza się utrwala, bzdury wyssane z palca krążą z mocą perpetuum mobile. Tysiąca bzdur i kłamstw, manipulacji i przeinaczeń nie da się wyjaśnić, sprostować. Jeden tytuł przynosi więcej szkody niż setki uczciwych tekstów i książek pożytku. I się kręci. jeżeli nie umiemy uczciwie opisać zachowań 2 tys. wilków, to jak możemy oczekiwać, iż doniesienia o 38 mln zamieszkujących tu ludzi oparte są na innych zasadach?
W przeciwieństwie do niepotwierdzonych ataków czy przypadków śmierci człowieka w wyniku szarży wilczej, mamy dość sporo danych o ofiarach (ludzkich) aktywności największego wroga wilka i źródła większości fałszywych alarmów na ich temat – myśliwych, strzelających do innych myśliwych lub innych ludzi. Mamy też oficjalny, choć jeszcze nie urzędowy, powszechnie obowiązujący tekst wymówki myśliwych (nie mogę się doczekać, kiedy ten zapis wejdzie do konstytucji), którzy postrzelili lub zastrzelili człowieka. Brzmi on: „Myślałem, iż to dzik”. Widziałem dzika, zabiłem człowieka. Otóż z tych powracających za każdym razem wyjaśnień wynika, iż polscy myśliwi znają jeden gatunek zwierzęcia, ale równocześnie mylą go z ludźmi, psami domowymi, ostatnio z żubrem (sąd nie dał się nabrać i skazał myśliwego, który zastrzelonemu żubrowi obciął głowę na handel), czyli nie wiedzą nawet, jak on wygląda. I tu wkracza wielka polityka narodowej zgody w Sejmie, kolejny sukces ponadpartyjnej formacji politycznej – polskich myśliwych, którzy w pozornie poprawiającej absurdy biurokracji ustawie przemycają zwolnienie myśliwych z obowiązkowych okresowych (co pięć lat) badań zdrowotnych (wzrok i psychika). W rękach 130 tys. polskich myśliwych znajduje się dwie trzecie broni posiadanej legalnie w kraju, czyli 200 tys. Co tu badać? Przecież to atak na tradycję i powagę tej morderczej zabawy. Alkoholizm myśliwych? A co tu drążyć temat?
PiS i PSL nie mają żadnych wątpliwości – kasta mordujących zwierzęta ma być pozbawiona kontroli na podstawowym poziomie. Mają strzelby, sztucery – niech walą gdzie i jak popadnie. Dla dobra Polski. Wilk co prawda jest gatunkiem chronionym, ale nie przesadzajmy – to diabły wcielone i na dodatek takie podobne do dzika.
Od stuleci każdy proboszcz (szczególnie jak jest w kole łowieckim) wam to powie, a media opiszą.