W starym, zaniedbanym kamienicy w Warszawie pulchna kobieta wytrzepywała dywan przez okno, nie zauważając, iż kurz sypie się na szczupłą sąsiadkę pod spodem.
—Hej, puszysta, uważaj z tym dywanem! Kurz leci mi na włosy! —warknęła chuda, irytowana.
Pulchna odparła z sarkazmem:
—Kochanie, twoja fryzura i tak wygląda, jakbyś przeszła przez wicher od Świętego Jana. Z kurzem czy bez — różnicy zero.
Kłótnia się zaostrzała, gdy nagle pojawiła się matka szczupłej, wymachując miotłą jak rycerz drewnianym mieczem.
—A niech cię, żyrafo! Zaraz mi szybę zbijesz! —krzyknęła pulchna.
Matka, z miną surowej nauczycielki, odparła:
—Zawsze musisz szukać guza, co? Słoniu!
Gdy trzy kobiety wymieniały się inwektywami, pod kamienicą przechadzał się złodziej. Obserwował scenę z uśmiechem niczym lis przed kurnikiem i pomyślał:
*Baby… wiecznie się gryzą. Idealna okazja.*
Tej samej nocy, gdy szczupła wracała do domu, złodziej zagrodził jej drogę.
—Ani mru-mru — warknął. — Idziemy tam, w ciemny zaułek. Pobawimy się.
Jego zęby błyszczały w świetle latarni jak u wampira po tanim winie. Kobieta spróbowała krzyknąć:
—Pomocy!
Złapał ją za włosy i zatkał usta.
—Jeszcze raz pisniesz, a zrobię z ciebie pulpę.
W oknach kamienicy zapaliły się światła. Sąsiedzi wyjrzeli, ale widząc zagrożenie, gwałtownie zasunęli firanki — jak przystało na prawdziwych mistrzów uników.
—Widzisz? —zaśmiał się złodziej. —Wszystkie się mnie boją. Żenada!
Atmosfera gęstniała, aż nagle…
Złodziej dostał miotłą w łeb. Odwrócił się i ujrzał pulchną, trzymającą narzędzie jak prawdziwa królowa sprzątania.
—Puść ją, łobuzie, bo odczujesz moją gościnność! —wrzasnęła.
Złodziej wybuchnął śmiechem.
—Ty? Sama? Właśnie się z nią kłóciłaś, a teraz jesteś bohaterką?
Pulchna zmierzyła go wzrokiem, którym zwykle straszy się niegrzeczne dzieci.
—Może i mamy różnice, ale nikomu nie pozwolę krzywdzić kobiety! Jestem sama? Nieprawda. JESTEŚMY WIELU!
Złodziej prychnął.
—Słabeusze z was wszystkie!
Wtem za pulchną wyrosły jak spod ziemi inne kobiece postacie: matka chudej, sąsiadka Grażyna z patelnią, babcia Wiesia z nożem do ogórków i reszta ekipy z osiedla. W ich oczach płonęła determinacja — jak u zbuntowanych mieszczek podczas potopu.
Złodziejowi zrobił się zimny pot na plecach. *Czemu się boję? Przecież to tylko baby! Walczyłem z glinami, z kibicami… Dlaczego te jedzące pierogi kobiety wyglądają groźniej niż zawodowy zapaśnik?*
—Dalej, dziewczyny! —wrzasnęła pulchna.
Ruszyły do przodu jak husaria, a złodziej, z piskiem godnym nastolatki na horrorze, dał nogę. Przewrócił się w kałuży, potknął o śmietnik i uciekł, krzycząc:
—Ratunku!
Kobieta ocalała, drżąca, spojrzała na pulchną.
—Wszystko w porządku? —zapytała ta druga.
—Tak… Dziękuję. Myślałam, iż nikt nie przyjdzie.
Pulchna uśmiechnęła się.
—Gdybyśmy trzymały się zawsze razem, świat byłby lepszy. W grupie siła!
Tego dnia kilka kobiet pokonało jednego tchórzliwego faceta. I pokazały, iż razem mogą wszystko. choćby przegonić złodzieja miotłą i patelnią do naleśników.