W amoku stresu. Ojczym przyznaje: „Uderzyłem ją, aż poleciała krew. Ale to nie było znęcanie”

22 godzin temu

„Chciałem ją tylko zdyscyplinować. To był impuls, amok… Nie wiem, co we mnie wstąpiło” – tymi słowami 39-letni Robert S. tłumaczy przed sądem swoje zachowanie wobec 5-letniej pasierbicy. Mężczyzna, który sam wezwał policję do mieszkania przy ul. Lecha w Gnieźnie, miał wówczas 1,5 promila alkoholu w organizmie. Przyznaje się jedynie do jednorazowego pobicia dziecka, zaprzeczając zarzutom systematycznego znęcania.

Ruszył proces w jednej z najbardziej wstrząsających spraw ostatnich lat w Gnieźnie. Na ławie oskarżonych zasiedli Robert S. oraz jego partnerka, Karolina P., którym prokuratura zarzuca znęcanie się psychiczne i fizyczne nad 5-letnią Oliwią. Według aktu oskarżenia, 39-letni mężczyzna miał bić dziecko po głowie, twarzy i całym ciele, kopać je, a także uderzać rzemykiem i drewnianym trzonkiem. Oprócz tego miał zmuszać dziewczynkę do stania godzinami pod ścianą, spać bez okrycia, oblewać zimną wodą, wpychać do ust papier oraz rzucać w nią puszkami po piwie. Prokuratura wskazuje, iż do brutalnych kar dochodziło w dniach od 17 do 21 stycznia. Karolina P., matka dziecka, odpowiada za to, iż miała wiedzę o stosowanej wobec córki przemocy, jednak nie podjęła żadnych działań, by jej zapobiec. Zarówno ona, jak i jej partner nie przyznali się do winy. Za zarzucane im czyny grozi do ośmiu lat pozbawienia wolności.

Sala sądowa zamiera w ciszy. Robert S., oskarżony o potworne znęcanie się nad pięcioletnią Oliwią, swoją pasierbicą, próbuje znaleźć słowa, które oddadzą to, co nazywa niewytłumaczalnym. Mówi bez emocji, jakby był niezdolny do odczuwania uczuć wyższych. Czy jest to zeznanie sadysty, czy rozpaczliwa próba zrozumienia własnej, najgorszej życiowej decyzji przez człowieka, który twierdzi, iż pękł pod ciężarem sytuacji, z którą nie umiał sobie poradzić?

Samotność i presja

Jego opowieść maluje obraz domu na granicy wytrzymałości. Został sam z trójką małych dzieci: noworodkiem, rocznym dzieckiem i pięcioletnią Oliwią – swoją pasierbicą. Jedna z córek współoskarżonej, Karoliny P., była w szpitalu po operacji w Poznaniu, gdzie przebywała z matką. To w tej pustce, w chaosie nieprzespanych nocy i niekończących się obowiązków, coś w nim pękło – tak twierdzi. Na sali sądowej już na tym etapie nikt nie daje wiary tym słowom.

Zobaczyłem krew na rękach – mówi Robert.

Przyznaje się do jednego, konkretnego zdarzenia. Opisuje je z głosem spokojnym, bez emocji, bez wrażeń, bez głębi. To nie był plan, nie był system kar. To był, jak to określa, „amok”. Oliwia, która od dni nie chciała jeść, nabierała jedzenia do buzi i wypluwała je, rozcierała po meblach i sobie, znów się postawiła. Mężczyzna podszedł i otwartą dłonią uderzył ją w twarz. Raz, drugi, może trzeci. Nie pamięta dokładnie. Pamięta za to moment, w którym „zobaczył krew na swoich rękach”. Krew leciała z nosa i ust dziecka. To ten widok go otrzeźwił.

Przeprosiłem ją – mówi cicho.

Dał jej swoją kołdrę, bo jej własna była mokra, i kazał iść spać. Wcześniej jednak zimną wodą zmywał z niej resztki jedzenia – z niej i ubrań, które przez cały czas miała na sobie. Trudno wyobrazić sobie piekło przymusowej zimnej kąpieli.

Zaprzecza systemowi przemocy

Tu jego zeznania stają się twarde. Stanowczo odrzuca obraz metodycznej, okrutnej przemocy, który wyłania się z aktu oskarżenia.

Nie kazałem jej stać przez wiele godzin pod ścianą, co najwyżej godzinę lub pół – wyjaśnia. Nigdy w życiu nie kazałem jej jeść papieru. Wytarłem jej tylko buzię kiedy leciała jej krew z nosa po tym, jak ją uderzyłem. Nie biłem jej rzemykiem ani trzonkiem od szczotki. Polewanie wodą? To było spłukiwanie jedzenia. Boiler był wyłączony, woda była zimna. Ona panicznie bała się wody.

Przyznaje, iż stosowali z partnerką karę stania w kącie – maksymalnie 30 minut. Pomysł, twierdzi, podpatrzyli w przedszkolu, o którym opowiadała sama Oliwia. Przyznaje się też do dawania klapsów, ale „przez ubranie” i „w porozumieniu z matką”.

Przerażające opóźnienie

Najbardziej wstrząsający fragment jego zeznania dotyczy tego, co wydarzyło się później, kiedy następnego dnia wróciła partnerka. Widzieli, iż dziecko jest pobite, pytali, czy je coś boli. Oliwia mówiła, iż nie. Dopiero następnego dnia pojawiła się przerażająca opuchlizna i siniaki.

Wystraszyłem się – wyznaje.

Wtedy, po konsultacji z partnerką, zadzwonili po pomoc. Dlaczego nie zrobili tego od razu? Padają najcięższe, a zarazem najszczersze słowa.

Baliśmy się, iż stracimy dzieci.

Robert S. twierdzi, iż nie unika odpowiedzialności. Mówi o „największej karze” jaka go spotkała, o cierpieniu i nieustannym poczuciu żalu.

Zawsze się zastanawiam, dlaczego to zrobiłem. Cały czas się zastanawiam – powtarza, ale i te słowa pozbawione są emocji.

Deklaruje chęć poddania się karze i leczeniu psychiatrycznemu.

Jednak jego zeznania pozostawiają fundamentalne pytanie, na które odpowie dopiero sąd: czy był to jednorazowy, straszliwy wyłom w psychice zmęczonego człowieka, czy może wierzchołek góry lodowej systemu przemocy, który teraz tak stanowczo stara się zdementować?

Idź do oryginalnego materiału