Rozpad marzeń
Małgorzata i Wojciech pobrali się dziesięć lat temu w Szczecinie. Ich rodzina wydawała się wzorem szczęścia: dwoje dzieci, przytulny dom, plany na przyszłość. Oszczędzali na większe mieszkanie, a ich rodzice, którzy stali się bliskimi przyjaciółmi, wspierali ich we wszystkim. Pewnego dnia jednak, jak grom z jasnego nieba, życie pękło: Wojciech poważnie zachorował. Po kilku dniach lekarze postawili niepokojącą diagnozę, dodając:
— To wstępne. Nie traćcie nadziei, czekamy na wyniki.
Ale Wojciech nie czekał. Tego samego wieczora nie wrócił do domu. Małgorzata, oszalała z niepokoju, obdzwoniła wszystkich znajomych i szpitale. Gdy rano zamek w drzwiach zaskrzypiał, rzuciła się na spotkanie męża. Na jego widok zastygła, nie wierząc własnym oczom.
Małgorzata zawsze uważała swoją rodzinę za idealną. Miłość, zrozumienie, wspólne marzenia — wszystko wydawało się niezniszczalne. Ale jeden wieczór wywrócił jej świat do góry nogami.
Wyszła za Wojciecha z wielkiej miłości. Jej rodzice, choć zaskoczeni wyborem córki, nie protestowali. Na ślub podarowali młodym klucze do dwupokojowego mieszkania z świeżym remontem. euforia Małgorzaty i Wojciecha była bezgraniczna: własne cztery ściany rozwiązały ich problemy, oszczędzając im wynajmowania i przeprowadzek.
Ich miłość była największym skarbem. Małgorzata, dziewczyna z zamożnej rodziny, i Wojciech, syn zwykłych robotników, byli tak różni, ale uczucie wygładzało wszelkie różnice. Rodzice Wojciecha podarowali na ślub skromną multicooker — dla nich to był niemal heroizm, bo z kredytem na mieszkanie i dwójką młodszego rodzeństwa ledwo wiązali koniec z końcem. Rodzice Małgorzaty, widząc sytuację, wzięli na siebie koszty wesela, uspokajając teściów:
— Nie martwcie się, wszystko będzie na najwyższym poziomie. Małgorzata to nasza jedyna córka!
— Co za wspaniali ludzie — pomyśleli rodzice Wojciecha i odprężyli się.
Teściowie gwałtownie znaleźli wspólny język. Rodzice Małgorzaty często pomagali: czasem oddawali „stary” trzyletni telewizor, przywozili prawie nową lodówkę lub ubrania, czasem choćby z metkami. Dla rodziców Wojciecha to był prawdziwy dar losu. Wspólne święta, wyjazdy na działkę do rodziców Małgorzaty stały się tradycją. Teściowie stali się niemal rodziną.
Małgorzacie i Wojciechowi też się układało. Dogadywali się, wspierali, wychowywali syna i córkę. Wojciech, zainspirowany żoną, zaocznie skończył studia. Małgorzata pracowała w dobrze prosperującej firmie ojca, zarabiając więcej od męża, ale po dyplomie Wojciech znalazł perspektywiczną pracę, i ich dochody się wyrównały.
Marzyli o przestronnym mieszkaniu, gdzie każde dziecko będzie miało swój pokój.
— Wyobraź sobie — marzyła Małgorzata — dzieci będą się bawić w swoich pokojach, a my odpoczywać w salonie!
— Nie wyobrażam sobie — śmiał się Wojciech. — Przyzwyczaiłem się do naszej ciasnoty.
— Jak wyjeżdżałeś na sesje, było przestronniej — drażniła się Małgorzata. — Ale bez ciebie było pusto. Dobrze, iż to już za nami.
— Teraz już zawsze razem — czule odpowiedział Wojciech, obejmując żonę.
Dwa lata minęły w harmonii. Pieniądze na nowe mieszkanie rosły, teściowie się przyjaźnili, dzieci rosły. Aż nagle wszystko runęło: Wojciech zaczął źle się czuć. Lekarz dał mu zwolnienie i skierował na badania. Po kilku dniach padł niepokojący wstępny wynik:
— To nie ostateczne — powiedział doktor. — Czekamy na potwierdzenie.
Wojciech nie czekał. Tego wieczora nie wrócił do domu. Małgorzata, wiedząc o jego stanie, obdzwoniła każdego, kogo znała. Noc bez snu wydawała się wiecznością. Gdy rano drzwi się otworzyły, rzuciła się do męża, ale zastygła: Wojciech był pijany, oczy czerwone, ubranie przesiąknięte dymem.
— Co się z tobą dzieje? — wyszeptała Małgorzata, starając się powstrzymać przerażenie.
— Czego się gapisz? Nie podoba ci się? — warknął z niespodziewaną złością.
— Nie podoba — cicho odpowiedziała, czując, jak serce się ściska.
— No i co? — Wojciech sapnął, patrząc na nią z wyzwaniem.
— Nic. Idź spać, ja muszę do pracy — Małgorzata starała się mówić spokojnie, choć w środku wszystko w niej wrzało.
Wyszła na ulicę, próbując znaleźć usprawiedliwienie dla męża:
„Jest przestraszony, dlatego się załamał. Jak się wyśpi, wszystko wróci do normy. Jest silny, damy radę.” Ale obraz pijanego Wojciecha, jego ostry ton nie dawały jej spokoju.
Cały dzień była jak na szpilkach. W myślach układała rozmowę, która miała dodać mężowi otuchy i nadziei. Dzieci były u jej rodziców, więc poprosiła, by zostali tam jeszcze kilka dni:
— Mamo, zaległości w pracy, nie dam rady — skłamała, by nie niepokoić matki.
— Nie martw się, niech zostaną — ucieszyła się mama.
Małgorzata odetchnęła z ulgą. Do końca pracy zostały trzy godziny, ale nie wytrzymała i pojechała do domu.
To, co zobaczyła, wstrząsnęło nią. Wojciech siedział w kuchni w samych spodenkach, metodycznie opróżniając butelkę za butelką. Mieszkanie śmierdziało dymem — palił w środku, czego nigdy nie robił. Na jej pojawienie się nie zareagował.
— Co ty wyprawiasz? — głos Małgorzaty drżał ze złości. — Przecież niedługo masz badania!
Wojciech powoli podniósł na nią mętne spojrzenie.
— No, przyszłaś — ochryple rzucił. — No to dawaj, zaczynaj swoje.
— Co zaczynać? — zaskoczyła się.
— Swój lament — leniwie wycedził. — Pewnie już wymyśliłaś, jak mnie zjechać.
— Wojtku, proszę, nie strasz mnie — Małgorzata usiadła obok, próbując do niego dotrzeć. — Nie jesteś sam. Diagnoza nie jest pewna. jeżeli coś poważnego, damy radę. Mamy oszczędności, mieszkanie poczeka. Jestem z tobą.
Chciała go objąć, ale Wojciech gwałtownie ją odtrącił.
— Nie przyklejaj się — zimno powiedział. — Nie potrzebuję twoich łez.
MałgorzZostała sama w mieszkaniu, w którym nagle każdy przedmiot przypominał jej o człowieku, który nigdy nie istniał.