- Janusz P. „Parasol” w półświatku od zawsze był uznawany za bardzo twardego i charakternego gangstera. Co jakiś czas ponownie trafia do więzienia
- Leszek D. „Wańka” był w oczach policji jednym z najinteligentniejszych członków zarządu gangu pruszkowskiego. Gangsterowi przez długi czas udawało się granie na nosie służbom
- Andrzej Z. „Słowik” po raz pierwszy trafił w ręce policji, gdy miał 18 lat. Później jego kontakty sięgały bardzo daleko. Świadczy o tym podpisany przez Lecha Wałęsę w 1993 r. akt łaski, za pomocą którego gangster nie musiał odbyć sześcioletniego wyroku
- W środę 22 stycznia Andrzej Z., Leszek D. i Janusz P. ponownie stanęli przed sądem. Są oskarżeni o obrót 35 kg kokainy
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
W latach 90. na hasło „mafia pruszkowska” drżała cała Polska. Zorganizowana grupa przestępcza trudniła się napadami, wymuszaniem haraczy, handlem narkotykami, porwaniami, czy też zabójstwami na zlecenie. Jej członkowie byli niezwykle bezwzględni, a policja nie potrafiła sobie z nimi poradzić.
Gangsterska grupa miała oczywiście swój zarząd. W nim znajdowali się m.in. Janusz P. ps. Parasol, Leszek D. ps. Wańka oraz Andrzej Z. ps. Słowik, o których teraz ponownie zrobiło się głośno, ze względu na proces, który toczy się warszawskim sądzie. Przez lata byli najbardziej rozpoznawalnymi postaciami związanymi z mafią pruszkowską.
„Parasol” był „twardzielem”. Przeżył zamach
Janusz P. ps. Parasol urodził się w 1955 r. Był synem właściciela warsztatu elektronicznego, który produkował spawarki transformatorowe. Biznes przynosił spore zyski. Z relacji „Parasola” wynika, iż było to jego główne źródło utrzymania w latach 70. i 80. W ciągu tych dwóch dekad spędził jednak aż 12 lat za kratami. Powodem były włamania i kradzieże, których się dopuścił. To był jednak dopiero wstęp do jego gangsterskiej kariery.
Początek lat 90. to moment, w którym zaczęło się prężne działanie mafii pruszkowskiej. Janusz P. był w zarządzie tej owianej bardzo złą sławą grupie przestępczej. „Parasol” brał udział praktycznie we wszystkich jej najbardziej spektakularnych akcjach. Na co dzień wymuszał haracze, kradł, zajmował się przemytem, a także handlem spirytusem.
Prawdziwym „chrztem” dla mafii pruszkowskiej oraz samego „Parasola” była strzelanina w motelu George w okolicach Nadarzyna w lipcu 1990 r. Janusz P. został wtedy postrzelony przez policjanta. Po wszystkim zarówno on, jak i jego koledzy, którzy także brali udział w akcji, zostali uniewinnieni. To wtedy autorytet „Parasola” wśród przestępców bardzo wzrósł.
Janusz P. był w półświatku uznawany za bardzo twardego i charakternego gangstera. Przeżył zaplanowany na niego zamach, w którym w 1999 r. ktoś oddał do niego kilka strzałów z pistoletu z tłumikiem. Kule raniły go w plecy i ramię, a mimo to udało mu się taksówką dotrzeć do szpitala.
„Parasol” znalazł się na celowniku służb. Prokuratura uważała go za jednego z najgroźniejszych bossów mafii pruszkowskiej. Ostatecznie w 2003 r. został skazany przez Sąd Okręgowy w Warszawie na karę 7 lat pozbawienia wolności. Po 5 latach wyszedł na wolność, dzięki wpłaceniu kaucji. Wolnością nie cieszył się jednak zbyt długo. Już w 2012 r. ponownie trafił za kraty za rozboje, wymuszenia i inne przestępstwa z lat 1995-2003. Odsiedział wtedy zaledwie półtora roku.
W 2017 r. Janusz P. kolejny raz trafił do aresztu. Tym razem został zatrzymany za wyłudzanie podatku VAT. Grupa, do której należał, miała wyłudzić łącznie prawie 200 mln zł. Trzy lata później „Parasol” ponownie opuścił więzienne mury, dzięki wpłaceniu kaucji. Argumentem za jego wypuszczeniem miały być dla sądu również problemy zdrowotne gangstera, m.in. z kręgosłupem.
„Wańka” grał policji na nosie. „»Mózg« naszej grupy”
Leszek D. ps. Wańka to brat innego członka zarządu mafii pruszkowskiej Mirosława D. ps. Malizna. To właśnie przez niego miał zejść na złą drogę jeszcze w latach 60. Najpierw trudnił się głównie przemytem. Później stał się jednym z twórców podwalin potęgi Pruszkowa.
„Wańka” był uznawany przez policję za jednego z najinteligentniejszych członków zarządu gangu pruszkowskiego. Podobne zdanie na jego temat ma świadek koronny Jarosław Sokołowski ps. Masa. „Trzeba mu oddać, iż to był zawsze facet z klasą. Bardzo dobry menadżer, z pomysłami i takim rozsądnym cwaniactwem. A przede wszystkim inteligentny. Można o nim powiedzieć, iż był »mózgiem« naszej grupy, choć trzymał się w cieniu” — pisze o Leszku D. Sokołowski, cytowany przez „Super Express”.
Gangsterowi przez długi czas udawało się granie na nosie służbom. Jego kłopoty zaczęły się w drugiej połowie lat 90. W 1996 r. wraz ze „Słowikiem” siłowo przejęli znany wówczas klub muzyczny Dekadent w Warszawie. To właśnie ta sprawa rozpoczęła proces rozmontowywania mafii pruszkowskiej.
W 2000 r. zeznania w sprawie Pruszkowa złożył wspomniany już „Masa”. To pozwoliło na powrót do sprawy statku „Jurata” i przemytu blisko 1,2 t kokainy z Wenezueli z 1993 r. Narkotyki były ukryte na pokładzie z ładunkiem dachówek bitumicznych. Statek zwinął do portu pod Liverpoolem, gdzie nielegalne środki znalazły brytyjskie służby. Przygotowano zasadzkę, ale kokaina… niespodziewanie zniknęła.
Z zeznań świadków koronnych wynikało, iż za sterowanie całą akcją odpowiedzialny był właśnie „Wańka”. Został za to skazany na 11 lat więzienia. Później dostał kolejne 6 lat za sprawę klubu Dekadent, tyle samo za kierowanie grupą pruszkowską i jeszcze 2,5 roku za rozboje. To zgodnie z polskim prawem zsumowało się na łącznie 13 lat pozbawienia wolności.
Leszek D. wyszedł na wolność w 2013 r. Przez kolejne cztery lata wraz z „Parasolem” prowadził firmę, która miała zajmować się sprowadzaniem kawy i artykułów spożywczych. Taka była oficjalna wersja, bo później organy ścigania ustaliły, iż trudnili się wyłudzaniem VAT-u. W 2017 r. także „Wańka” trafił za to za kraty.
„Słowik” terroryzował całą Polskę. Najman sprawił, iż znów było o nim głośno
Pierwszy poważny zatarg z prawem przytrafił się Andrzejowi Z. ps. Słowik, gdy miał 18 lat. Pewnej nocy w 1978 r. bawił się ze swoimi znajomymi w rodzimym Stargardzie. Nagle towarzystwo wpadło na pomysł, by pojechać do oddalonego o 40 km Szczecina. „Słowik” jako jedyny był trzeźwy, dlatego to on siadł za kierownicą. Nikomu nie przeszkadzało to, iż nie miał prawa jazdy.
W fiacie 126 p. impreza trwała w najlepsze. Nagle Andrzej Z. stracił panowanie nad kierownicą. Samochód zaczął koziołkować i wpadł do rowu. Cudem nikomu nic się nie stało. Imprezowicze wysiedli z pojazdu i uciekli z miejsca zdarzenia. Dwa miesiące po tym wypadku „Słowika” odwiedziła milicja. „Okazało się, iż przyszła po mnie milicja. Mnie, młodego, nigdy niemającego do czynienia z milicją chłopaka, zakuto w kajdanki i na oczach przerażonych rodziców i sąsiadów wywleczono z domu” — wspomina „Słowik” w swojej książce biograficznej „Skarżyłem się grobowi”.
18-letni wtedy chłopak ląduje za kratami. Później chwali się tym, iż jest „uciążliwym więźniem”. Po wyjściu na wolność nie jest już tym samym człowiekiem. Popełnia poważniejsze przestępstwa, za które ponownie trafia do zakładu karnego w Czarnem. Tam przyucza się do zawodu fryzjera. To właśnie w tym więzieniu symbolicznie zaczyna swoje „nowe życie”. Na ścianie wydrapuje hasło: „Tu umarł Andrzej, narodził się Słowik”. Później wychodzi na przepustkę i już z niej nie wraca.
Na początku lat 90. „Słowik” przenosi się do Warszawy. Wtedy zaczyna się jego przygoda z gangiem pruszkowskim. Andrzej Z. trafia do zarządu grupy. Jego kontakty sięgają bardzo daleko. Świadczy o tym podpisany przez Lecha Wałęsę w 1993 r. akt łaski, za pomocą którego gangster nie będzie musiał odbyć sześcioletniego wyroku, który ciążył na nim od 1987 r. Jak spekulują dziennikarze, „Słowik” akt łaski załatwił sobie, korumpując najwyższych rangą urzędników w kancelarii prezydenta RP.
„Słowik” zyskał sławę w półświatku dzięki swojej bezwzględności i bezkompromisowości. Specjalizował się w rynku narkotykowym. Był zmieszany m.in. we wspomnianą już sprawę statku „Jurata”. W przeciwieństwie do innych osób z zarządu mafii pruszkowskiej unika jednak aresztowania. Ukrywa się w Hiszpanii i przez długi czas wodzi policję za nos. Ostatecznie jednak wpada w ręce służb w październiku 2001 r. Jego ekstradycja do Polski odbywa się dwa lata później.
W 2004 r. „Słowik” zostaje skazany przez Sąd Okręgowy w Warszawie na karę 6 lat więzienia za kierowanie grupą przestępczą. Później zostaje oskarżony o zlecenie zabójstwa generała Marka Papały. Artur Zirajewski ps. Iwan należący do tzw. klubu płatnych zabójców był jednym z głównych świadków w sprawie tego morderstwa. Zeznał, iż w kwietniu 1998 r., w Gdańsku, brał udział w spotkaniu, podczas którego szukano kogoś, kto podejmie się zabójstwa komendanta policji. Twierdził, iż w rozmowach brał udział m.in. „Słowik”.
Ostatecznie jednak Andrzej Z. zostaje uniewinniony od tego zarzutu. W sierpniu 2013 r. wychodzi z więzienia po odbyciu kary za wymuszenia rozbójnicze z lat 90. Wolnością jednak nie cieszy się długo. Podobnie jak „Wańka” i „Parasol” w 2017 r. zostaje zatrzymany w sprawie podejrzeń o wyłudzenia VAT-u.
Na początku stycznia 2022 r. o „Słowiku” ponownie robi się głośno za sprawą Marcina Najmana. Gangster pruszkowski na konferencji przed galą MMA-VIP 4 zostaje przedstawiony, jako szef tej freak fightowej federacji, co wywołuje ogromną burzę. 10 miesięcy później Andrzej Z. zostaje zatrzymany przez CBŚP na wniosek Prokuratury Krajowej w Warszawie.
„Słowik”, „Wańka” i „Parasol” znowu przed sądem
W środę 22 stycznia Andrzej Z., Leszek D. i Janusz P. ponownie stanęli przed sądem. Są oskarżeni o obrót 35 kg kokainy. Mieli kupować po 5 kg od grupy przestępczej Andrzeja K. ps. Andruszka i Emila M., a następnie odsprzedawać go innym. Sam „Słowik” oskarżony jest także o to, iż w październiku lub listopadzie 2015 r. w Amsterdamie kupił kilogram kokainy od Rafała P., a potem odsprzedał go innym osobom. Kolejna rozprawa w sprawie dawnych bossów pruszkowskich odbędzie się 3 marca.