Teściowa obwinia mnie, iż zabrałam jej syna, który odmówił spełniania jej kaprysów

polregion.pl 3 dni temu

Teściowa przeklina mnie, iż ukradłam jej syna, który przestał być posłusznym wykonawcą jej kaprysów.

Trzy lata temu przekroczyłam próg domu rodziny mojego męża i od pierwszej chwili zrozumiałam: mój Dominik nigdy nie miał w tym gnieździe miejsca dla siebie. Całe ciepło matczynego serca szło w stronę młodszego syna, Kacpra, a Dominik był tylko cieniem — wiecznym pomocnikiem, gotowym spełniać każde jej życzenie. Kacpra zaś rozpieszczano i chroniono jak delikatną porcelanę, nie pozwalając mu choćby palcem kiwnąć.

Teściowa, Barbara Janina, i teść, Stanisław Wojciechowicz, żyli w wielkiej drewnianej chacie na skraju wsi, otoczonej niekończącymi się polami i rzeką. W takim miejscu zawsze było co robić: naprawić gankowe schody, wzmocnić szopę, odchwaścić grządki. Do tego kury, kozy i cały ogród — pracy starczyłoby na brygadę. Dziękowałam losowi, iż z Dominikiem mieszkaliśmy daleko, w mieście, pięć godzin jazdy od ich gospodarstwa. On sam cieszył się tą wolnością. Ale wystarczyło, iż pojawiał się w rodzicielskim domu, a zaraz spadała na niego lawina obowiązków, jakby nie był synem, ale parobkiem wynajętym za miskę krupniku.

Gdy zaczęliśmy razem mieszkać, Barbara Janina śpiewała nam pieśni o sielskim raju: ogniska pod gwiazdami, wędkowanie nad rzeką, świeże powietrze i domowy kwas chlebowy. Daliśmy się uwieść tym bajkom i spędziliśmy pierwszy wspólny urlop na wsi. Marzyliśmy o spokoju, długich wieczorach nad wodą, ciszy przerywanej tylko szelestem liści. Ale nasze marzenia rozbiły się o rzeczywistość jeszcze na dworcu.

Ledwie zmęczeni podróżą postawiliśmy stopę w progu, urlop zamienił na proch. Dominika od razu wyposażono w podarte kalosze i wysłano naprawiać płot. Mnie zaś, nie dając ochłonąć, posadzono przy stole z górą ziemniaków i misek pozostałych po jakiejś uroczystości. A potem — gotowanie dla całej zgrai: teść, teściowa, ich znajomi, dalsi krewni. Dwa tygodnie zamieniły się w katorgę. Ognisko rozpaliliśmy raz — i to tylko po to, by upiec kiełbasę dla gości. Nad rzekę Dominik w ogóle nie zdążył pójść. Ale najbardziej irytujące było zachowanie Kacpra. My z mężem krzątaliśmy się po podwórku jak opętani, a on, leniwy i zadowolony z siebie, wylegiwał się na werandzie z telefonem albo spał do południa. Jego życie ograniczało się do trzech punktów: kanapa, kuchnia, wychodek. A Barbara Janina patrzyła na niego z zachwytem, jakby był jej jedyną nadzieją.

Siódmego dnia tego koszmaru straciłam cierpliwość. W nocy, gdy wreszcie zostaliśmy sami, spytałam Dominika: „Dlaczego twój brat nic nie robi? Czym się zajmuje, poza spaniem?” Mąż, patrząc zmęczonym wzrokiem w sufit, odparł, iż Kacper to „przyszły geniusz”. Matka uważa, iż musi oszczędzać siły na studia, a brudna praca to nie jego sprawka. Studia, prawdę mówiąc, trwały już dziewiąty rok: to wyrzucili, to się przyjęli, to znowu oblany rok. A Dominik? Latami przyjeżdżał na ratunek: naprawiał dachy, rąbał drewno, kopał grządki. I tak było, dopóki nie pojawiłam się w jego życiu.

Ten „urlop” stał się dla mnie kropką nad i. Zaczęłam rozmawiać z Dominikiem, iż czas zrzucić ten ciężar z pleców. Proste: dlaczego on ma harować, podczas gdy Kacper żyje jak hrabia? Czy młodszy nie mógłby choć spróbować pomóc? Rodzice miesiącami czekali na nasz przyjazd, by naprawić oborę czy pobielić ściany, choć teść mógł coś zrobić sam. Ale Barbara Janina pilnowała Kacpra jak skarbu, nie pozwalając mu choćby dotknąć miotły.

Ku mojej uldze, Dominik się zastanowił. Po raz pierwszy zobaczył, jak niesprawiedliwie go traktują, i przyznał mi rację: dość bycia wiecznym ratownikiem. Postanowiliśmy nie ulegać więcej namowom. Na majówkę, mimo telefonów teściowej, zostaliśmy w domu. Na inne święta też nie pojechaliśmy. A gdy nadarzyła się okazja na prawdziwy urlop — z morzem, słońcem i wolnością — poinformowaliśmy rodzinę. Barbara Janina wybuchła jak Wezuwiusz. Krzyczała, iż zdradziliśmy rodzinę, iż potrzebim pomocy. Dominik zimno zapytał, jakiej konkretnie. Okazało się, iż planują przebudowę werandy — i oczywiście liczyli na nas.

Wtedy mój mąż stracił cierpliwość. Rzucił matce w twarz: „Masz jeszcze jednego syna. Może czas, żeby on coś zrobił?” Teściowa zaczęła mamrotać, iż Kacper jest zajęty nauką, iż nie może się rozpraszać. Ale Dominik przypomniał jej, jak sam, będąc studentem, harował dla rodziny, bo „brat był jeszcze mały”. A teraz? Teraz Kacper jest dorosły, ale wciąż nietykalny. „Mamo, masz dwóch synów — powiedział, a w jego głosie słychać było ból. — A wychodzi na to, iż jeden jest twój, a ja obcy.” I rozłączył się.

Nie minęła minuta, a Barbara Janina zadzwoniła do mnie. Jej głos drżał ze złości i łez. Oskarżyła mnie, iż otrułam umysł jej syna, iż rozerwałam rodzinę, ukradłam jej Dominika. W milczeniu rozłączyłam się i zablokowałam jej numer. I wiesz co? Ani przez sekundę nie żałuję.

Gdyby Dominik był jedynakiem, pierwsza wołałabym mu pomagać rodzicom. Ale gdy w rodzinie jest dwóch synów, a jeden żyje jak pan, a drugi jak sługa — to nie fair. Nie chcę, by mój mąż czuł się wykluczony we własnej rodzinie. I jeżeli trzeba zerwać kontakt z teściową, jestem gotowa. Nasze życie należy do nas, i w końcu wybraliśmy siebie.

Idź do oryginalnego materiału