Tak wygląda praca detektywa. „Mamy nowy rodzaj spraw. Przychodzą do nas przyszli teściowie”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • — Konieczna jest świetna znajomość topografii miasta, spora wytrzymałość, dobre posługiwanie się sprzętem fotograficznym — opowiada o wymaganiach wobec detektywa Bartosz Weremczuk
  • — Muszę przyznać, iż teściowie często mają nosa — mówi detektyw, mówiąc o sprawach, w których sprawdza potencjalnych zięciów lub synowe
  • — Gdy zaczynałem tę pracę, nie miałem w zasadzie żadnego przeszkolenia. Popełniałem głupie błędy, które dzisiaj wydają mi się śmieszne — wspomina Weremczuk i podaje przykłady swoich wpadek
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

***

Marcin Terlik, Onet: Spełnia pan swoje chłopięce marzenie?

Bartosz Weremczuk: Nie. Nigdy nie myślałem o tym, żeby zostać detektywem, dopóki nie zacząłem pracować w banku.

W banku?

Tak. Tam dostrzegłem, iż praca detektywa polega na czymś innym niż na tym, co jest pokazywane w telewizji. Wtedy ten zawód kojarzył się szczególnie z jedną osobą, bardzo promującą się na sprawach kryminalnych. W departamencie leasingu korzystaliśmy z usług zewnętrznej firmy, która robiła wywiad gospodarczy. Zobaczyłem, iż detektyw może zajmować się również takimi sprawami jak weryfikacja kontrahentów czy dokumentów. Zaciekawiło mnie to.

Dzisiaj zajmuje się pan takimi sprawami?

Między innymi. Jedną z popularniejszych usług jest sprawdzanie, czy pracownik przestrzega zakazu konkurencji. Weryfikujemy to. jeżeli okazuje się, iż rzeczywiście dana osoba łamie zakaz, pracodawca może go pozwać. Często zasądzona kara pokrywa koszty naszej pracy i jeszcze zostaje nadwyżka.

W jaki sposób pan to ustala? Idzie po prostu do innej firmy i pyta, czy dana osoba tam pracuje?

Nie, nie. Metody są różne. Szczegółów nie będę zdradzał, ale mogę powiedzieć, iż korzystamy przede wszystkim z obserwacji. Patrzymy, gdzie ta osoba porusza się w ciągu dnia i sprawdzamy, czy łączy się to z działalnością konkurencyjnej firmy. Wszystko dokumentujemy i robimy sprawozdanie z materiałem zdjęciowym i wideo. To potem może być wykorzystane w sądzie. Poza tym sprawdzamy też kontrahentów, weryfikujemy, czy są wypłacalni, czy jest to jakaś firma-krzak bez żadnego majątku. Detektywi gospodarczy to często osoby z wykształceniem finansowym i doświadczeniem jako menedżerowie w dużych firmach.

To sprawy biznesowe. A co z tymi bardziej osobistymi?

Tu konieczne są inne umiejętności. Trzeba być sprawnym fizycznie, żeby na przykład podbiec za kimś do metra czy tramwaju. Wymagana jest świetna znajomość topografii miasta, spora wytrzymałość, dobre posługiwanie się sprzętem fotograficznym.

Rozumiem, iż w sprawach prywatnych chodzi przede wszystkim o śledzenie osób podejrzewanych o zdrady.

Co do zasady tak. Oczywiście wiele jest spraw małżeńskich, w których chodzi o uzyskanie w sądzie rozwodu z winy tej drugiej strony i np. przyznanie alimentów. Ale nie tylko. Ostatnio mamy sporo zleceń od rodziców przyszłych małżonków, którzy chcą sprawdzić swojego potencjalnego zięcia albo synową.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Jak to?

Podejrzewają, iż nie jest to osoba do końca odpowiedzialna i godna wejścia do rodziny. Chcą zweryfikować, czy nie ma nałogów, długów, powiązań przestępczych, albo pozamałżeńskich dzieci, o których zapomniała wspomnieć. I muszę przyznać, iż teściowie często mają nosa.

Chwila, ale czy ci przyszli teściowie robią to w porozumieniu ze swoją córką lub synem?

Z tym bywa różnie. Przy czym najczęściej dzieci, kiedy dostają negatywne informacje o partnerze, są wdzięczni swoim rodzicom. Same nie zdecydowałyby się na ten krok. Mieliśmy taką sprawę, w której ojciec zlecił sprawdzenie narzeczonego swojej córki. Miał pewne podejrzenia, bo ten mężczyzna ciągle brał od niej pieniądze, które natychmiast się rozchodziły. Okazało się, iż gość był zadłużony po uszy. Oczywiście nigdy sam o tym nie powiedział narzeczonej. W dodatku w trakcie obserwacji okazało się, iż był nałogowym hazardzistą.

Związek się rozpadł?

Partnerka postawiła mu ultimatum — albo zacznie się leczyć, albo nic z tego. Mężczyzna rozpoczął terapię. W końcu wzięli ślub, ale podpisali umowę o rozdzielności majątkowej. Wcześniej w ogóle tego nie brali pod uwagę.

Czyli happy end dzięki detektywom.

Tutaj tak, chociaż nie zawsze tak jest. Kiedy potencjalna żona dowiaduje się, iż facet ma dwójkę dzieci, o których zapomniał powiedzieć, to najczęściej happy endem to się nie kończy.

Z czym jeszcze przychodzą do was ludzie?

Jest trochę spraw związanych z opieką nad dziećmi. Bywa, iż jeden z rodziców uzyskuje tę opiekę tylko po to, żeby płacić niższe alimenty, a wcale nie chce się dzieckiem zajmować. Obserwowaliśmy mężczyznę, który przejmował od byłej żony dziecko trzy razy w tygodniu i od razu wiózł je do swojej matki. Kiedy miał opiekę w weekendy, przede wszystkim imprezował. Dzięki naszej dokumentacji zostało to zmienione. Sąd ograniczył mu opiekę do jednego dnia na dwa tygodnie. Uznał, iż i tak z niej nie korzysta, a podczas kolejnej sprawy podniósł mu alimenty.

Co ze sprawami typowo kryminalnymi? Macie klientów, którzy nie są zadowoleni z pracy policji i chcą, żebyście ją wyręczyli?

Jak najbardziej. Zajmowaliśmy się zabójstwami czy zaginięciami. Z tym wiąże się jedna z ciekawszych spraw. Mąż zgłosił nam do rozwikłania zaginięcie swojej żony. W wyniku naszej pracy okazało się, iż prawdopodobnie to on stał za tym zaginięciem. Kobieta została odnaleziona martwa.

Policja nie była w stanie tego ustalić?

Policja to podejrzewała i my też w pewnym momencie się zorientowaliśmy. Zaczęliśmy zbierać materiały na naszego zleceniodawcę. Między innymi dzięki temu został zatrzymany i oskarżony. Wykorzystaliśmy do tego relację, którą z nim stworzyliśmy.

Nie miał pan wątpliwości, iż jest pan jednak nielojalny wobec swojego klienta?

Moja lojalność jest zawsze stuprocentowa, jeżeli ktoś jest ze mną szczery i nie zrobił czegoś, co jest niezgodne z prawem karnym. jeżeli zataiłbym informację, iż ktoś kogoś np. zamordował, sam narażałbym się na odpowiedzialność karną. Mój własny kodeks etyki mówi, iż jeżeli ktoś dopuścił się tak poważnego przestępstwa, nie mam żadnych powodów, żeby być wobec niego lojalnym, a choćby powinienem pomóc w jego ukaraniu.

Wróćmy do obserwacji. Czy zdarzyło się panu, iż został pan wykryty przez osobę, którą pan śledził?

Gdy zaczynałem tę pracę, nie miałem w zasadzie żadnego przeszkolenia. Uczyłem się trochę od innych detektywów, ale niechętnie dzielili się wiedzą, bo rynek jest mały, a ja byłem przecież konkurencją. Więc oczywiście popełniałem głupie błędy, które dzisiaj wydają mi się śmieszne.

Na przykład?

Chodziłem za daną osobą w zbyt małej odległości, bo bałem się, iż ją zgubię. Ta osoba orientowała się, iż jest śledzona. Nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby wziąć lornetkę i działać z większego dystansu. Po jakimś czasie w ogóle doszedłem do wniosku, iż prowadzenie obserwacji w pojedynkę jest niemożliwe.

Dlaczego?

Podam przykład. Jesteśmy w centrum Warszawy. Obserwowany parkuje na ostatnim wolnym miejscu pod Mariottem. Jadę za nim i co mam teraz zrobić? Przecież nie porzucę swojego samochodu na środku ulicy, czym od razu zwróciłbym na siebie uwagę. Zanim znajdę miejsce do parkowania, obserwowany może już wsiąść do tramwaju, pójść na dworzec albo do metra. Kiedy pracujemy we dwóch, jeden detektyw w takiej sytuacji wysiada z auta, a drugi krąży, cały czas gotowy, żeby ruszyć np. za taksówką, do której wsiądzie śledzona osoba.

Innym błędem, który popełniałem na początku kariery, było to, iż jednocześnie prowadziłem samochód i robiłem zdjęcia. To było dużo łatwiejsze do zauważenia. Teraz jeden detektyw prowadzi, a drugi jedzie z tyłu i stamtąd fotografuje. Dzięki temu jesteśmy bardziej dyskretni. Detektywa-fotografa nie widać w lusterkach.

Mówi pan o obserwacji w zatłoczonym centrum Warszawy. Ale jak być dyskretnym na przedmieściach albo na wsi?

To dużo trudniejsze. Tam obcy samochód od razu rzuca się w oczy. choćby jeżeli nie zauważy nas osoba obserwowana, zrobią to jej sąsiedzi.

No właśnie, jak sobie z tym radzicie?

Trzeba szukać kreatywnych metod. Na przykład udajemy serwisantów. Jeden zespół przyjeżdża busem i udaje, iż coś naprawia, a drugi stoi w pewnej odległości i czeka na sygnał, czy dana osoba ruszyła, a jeżeli tak, to w jakim kierunku.

Czyli prościej pracuje się w dużym mieście?

W Warszawie dużo łatwiej jest prowadzić obserwację statyczną, czyli czekać przez wiele godzin w jednym miejscu. Natomiast trudniej jest się poruszać. Wystarczy nie zdążyć na jednych światłach, żeby zgubić śledzoną osobę. Inny problem — obserowowany porusza się taksówką, są korki, a my nie mamy prawa jechać za nim buspasem. Trzeba zawsze znaleźć jakieś rozwiązanie. Na przykład przesiąść się na motor albo do samochodu elektrycznego. Musimy być przygotowani na wszystko. Latem podstawą jest wożenie roweru i hulajnogi elektrycznej w bagażniku samochodu, bo nigdy nie wiemy, czy dana osoba nie przesiądzie się właśnie na ten środek komunikacji.

Śledzenie kogoś na rowerze nie zwraca na was jego uwagi?

Jeśli jedziemy za kimś codziennie z Wilanowa do centrum Warszawy, to faktycznie jest to problem. Chyba iż przekonamy daną osobę, iż np. jesteśmy jej sąsiadami. Czasem choćby specjalnie nawiązujemy z nią pewną relację, żeby myślała, iż mieszkamy w tym samym bloku. Zdarzało nam się też pojechać za granicę i tam na urlopie zapoznać się z obserwowaną osobą. Sama opowiedziała nam o swoich planach. Ba, choćby o swojej pozamałżeńskiej relacji.

Sama przyznała się do romansu?

Tak. Mężczyzna przy winie sam opowiedział o problemach z żoną, o tym, jak poznał inną kobietę i kim ona jest.

Mówi pan, iż nawiązujecie relacje, żeby zdobyć informacje. Te romantyczne też?

Jestem absolutnie przeciwny tzw. testowaniu wierności. Prawie każdą osobę można doprowadzić do momentu, w którym ulegnie pokusie, szczególnie w odpowiednich okolicznościach. To jest wykorzystywanie ludzkich emocji i jest po prostu nieetyczne. Natomiast bywa, iż sprawdzamy, czy dana osoba jest obecna na portalach randkowych. jeżeli ją znajdziemy, nawiązujemy kontakt i próbujemy zaprosić na randkę. jeżeli się zgodzi i przyjdzie, wypytujemy o jej życie osobiste, sprawdzamy, czy zataja, iż jest w małżeństwie, czy chce się umówić na seks. To może być dowód w sądzie, iż ta osoba ma takie tendencje.

Czyli jednak prowokacja z waszej strony.

To nie jest prowokacja. Ta osoba i tak mogłaby umówić się z kimś innym. Moglibyśmy po prostu czekać, aż wyjdzie z domu, pójść za nią i obserwować jej randkę. Tylko to byłoby znacznie bardziej kosztowne. Z naszej strony to tylko dokumentowanie tego, co ta osoba mówi. Nie dochodzi nigdy do żadnego zbliżenia.

Rozmawiamy o bezpłciowych „osobach”. W praktyce sprawy częściej zlecają wam kobiety czy mężczyźni?

Kiedyś zdecydowanie częściej przychodziły kobiety. Teraz jest to mniej więcej pół na pół. Mężczyźni zrozumieli, iż też potrzebują wsparcia profesjonalistów, bo sami nie są w stanie wszystkiego ustalić. Poza tym trzeba jeszcze zrobić taką dokumentację, żeby obroniła się w sądzie, a to nie jest takie proste.

Co jeszcze zmieniło się w waszej pracy?

Zdecydowanie więcej jest teraz spraw biznesowych. Detektywi potrafią weryfikować procesy w organizacji, wykrywać korupcję menedżerską, czy działania na szkodę spółki. Sprawdzamy, czy w firmie nie ma tzw. insajderów, czyli ludzi, którzy wynoszą tajemnice dla konkurencji.

Czasem detektywi działają z zewnątrz, a czasem sami są zatrudniani w spółce i sprawdzają ją od środka. Sam jestem teraz pełnomocnikiem zarządu ds. restrukturyzacji w jednej z największych firm wypożyczających samochody. Wykryłem tam w grudniu nieprawidłowości na poziomie zarządzania flotą, a teraz pilnuję, żeby restrukturyzacja przebiegła bez problemów. Rola detektywa zbliża się w takim wypadku bardziej do audytora.

Czyli to nie jest tak spektakularna praca, jak się może wydawać?

W ogóle jest na nasz temat dużo mitów. choćby praca przy sprawach obyczajowych nie wiąże się z tym, iż detektyw nagle wyskakuje spod łóżka i krzyczy „mamy cię”. Nasze działanie kończy się na drzwiach mieszkania, przedsiębiorstwa czy pokoju hotelowego. Możemy uprawdopodobnić, iż dane osoby spędziły razem noc, iż weszły do jednego pokoju wieczorem i wyszły z niego nad ranem, ale nie możemy stwierdzić z pewnością, co robiły w środku.

Nie możecie instalować kamer albo podsłuchów?

Absolutnie nie. Nie możemy stosować żadnych urządzeń audiowizualnych, które są obsługiwane zdalnie. Takie metody są zastrzeżone dla państwowych służb. Podobnie wygląda to z prowokacją czy zakupem kontrolowanym.

To znaczy?

Na przykład chcemy udowodnić, iż ktoś jest dilerem narkotyków, bo potrzebujemy tego do sprawy rodzinnej. Nie możemy od niego kupić tych narkotyków, bo znaleźlibyśmy się w ich posiadaniu i tym samym złamali prawo.

Praca detektywa opiera się przede wszystkim na sieci kontaktów i źródeł. Kiedyś ukrywający się przed wierzycielami dłużnik wpadł przez to, iż zamawiał pizzę. Jeden z detektywów wykorzystał swoje znajomości w pizzerii i sprawdził, czy z tego numeru było składane zamówienie. W ten sposób ustaliliśmy miejsce zamieszkania dłużnika.

Korzystamy też oczywiście z mediów społecznościowych. Często jest to najłatwiejszy sposób namierzenia danej osoby. Detektywi to ludzie, którzy powinni mieć szeroko rozwiniętą kreatywność i umiejętność nieszablonowego rozwiązywania problemów. Często byli policjanci albo funkcjonariusze służb nie do końca odnajdują się w tym zawodzie.

Dlaczego?

Są przyzwyczajeni, iż mają dostęp do tzw. bębna, czyli policyjnych baz danych. Poza tym w służbach mogą liczyć na pomoc publicznych instytucji. Kiedy przechodzą do prywatnej firmy z jej ograniczeniami, nagle te dostępy znikają i pojawia się problem. Na przykład policja może błyskawicznie sprawdzić, kto jest właścicielem danego pojazdu. My musimy sobie radzić inaczej.

I jak to robicie?

Miałem właśnie sytuację, w której musiałem gwałtownie ustalić tożsamość właściciela samochodu. Wiedziałem, gdzie parkuje i czekałem na niego w tym miejscu. Kiedy ten człowiek wsiadł do pojazdu, stuknąłem go i delikatnie zarysowałem. Wysiadł, spisaliśmy oświadczenie i w ten sposób miałem wszystkie jego dane, włącznie z numerem telefonu i mailem. Zawsze trzeba znaleźć sposób i to często szybko. Każdy dzień naszej pracy kosztuje klienta.

No właśnie, o jakich cenach mówimy?

Jeden dzień obserwacji prowadzony przez dwóch detektywów to ok. 2 tys. zł. Pomnóżmy to przez liczbę dni i widzimy, jakie to są stawki.

Wasza praca brzmi ciekawie, ale czy to nie są tylko pozory? Siedzenie i czekanie przez wiele godzin w samochodzie wydaje się po prostu nudne.

Przede wszystkim to bardzo ciężka praca, bo jest nieograniczona czasowo. Obserwacja może trwać nie osiem, ale 12, 15, czy 20 godzin ciągiem. Nigdy nie wiemy, kiedy dana osoba będzie się przemieszczać i dokąd pojedzie. Trzeba być gotowym na to, iż nie wrócimy do domu na wieczór. A może i nie wrócimy przez trzy dni, bo nagle znajdziemy się w innym kraju. Czasem siedzimy kilka dni i nic się nie dzieje, a czasem jedziemy kilkaset kilometrów, przesiadamy się na pociągi i samoloty. To oczekiwanie z jednej strony jest rzeczywiście trochę nudne. Z drugiej, cały czas jesteśmy na adrenalinie, bo w każdej chwili coś się może wydarzyć. To powoduje, iż ten czas leci w miarę szybko.

Ta adrenalina uzależnia?

Sprawia, iż jesteśmy nakręceni. Czasem detektyw zapomina, iż musi odpocząć. Zdarzało nam się, iż detektywi mdleli ze zmęczenia, szczególnie latem, gdy było trzydzieści kilka stopni. Nie mogą przecież uruchomić klimatyzacji w samochodzie, bo włączenie silnika będzie zwracać uwagę. Trzeba umieć zarządzać swoim organizmem i odpoczynkiem. No i liczyć się z trudnościami w życiu prywatnym. Nie raz detektyw musi odwołać spotkanie, czy randkę, bo musiał nagle jechać za obserwowanym.

Mimo wszystko poleciłby pan tę pracę ludziom, którym coś takiego się marzy?

Trzeba mieć świadomość, iż to praca bardzo obciążająca fizycznie i psychicznie. Ale ostatecznie daje masę satysfakcji. Umożliwia jeżdżenie po świecie. W ramach swojej pracy zjeździłem całą Europę, a najdalej byłem w Indiach. Ten zawód ciągle rozwija. Zdobywa się umiejętności, których nigdy nie dałaby praca w korporacji. Po wielu latach wiem, iż mogę polecieć na koniec świata i sobie tam bez problemu poradzę. Poza tym pozytywnie zakończone sprawy dają poczucie spełnienia.

Czyli pan poleca?

O ile pamięta się, żeby postawić granicę. Ta praca wkręca. Wydaje się, iż można pracować miesiąc, dwa, pół roku bez przerwy. Nie. Trzeba w którymś momencie powiedzieć sobie „stop”.

***

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]

Idź do oryginalnego materiału