Syn Marka Grechuty wyszedł z domu i słuch po nim zaginął. Pewnego dnia rodzice odebrali dziwny telefon

1 dzień temu
Zdjęcie: Fot. Przemysław Graf / Agencja Wyborcza.pl


Nieżyjący już dziś Marek Grechuta przed laty śpiewał, iż ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Nie wiedział tylko, iż los postanowi z niego zadrwić w przeraźliwy sposób. Pewnego dnia jego syn wyszedł z domu i nie wrócił na noc. Rodzice rozpoczęli poszukiwania, a do sprawy zaangażowali choćby prywatnego detektywa. Wszystko na nic. Ta gehenna trwała dwa lata i kiedy zaczęli przyzwyczajać się do myśli, iż nigdy nie odnajdą syna, nagle zadzwonił telefon. To był Łukasz - ich syn.
Syn Marka Grechuty zniknął z dnia na dzień. Wyszedł z domu, zostawił swoje rzeczy i z nikim się nie pożegnał. "Czuło się, iż tata jest wybitną osobowością i indywidualnością artystyczną. Że był wielki. I wtedy gdy odbierał nagrody, i wtedy gdy wyjeżdżał na koncerty albo wracał z koncertów. Nie był nieprzystępny, był zawsze tym samym człowiekiem, ale kiedy tworzył, w domu działała magia. Czuło się jego odmienność" – przyznał Łukasz Grechuta w wywiadzie dla "Gali" na krótki czas przed swoim zniknięciem. W jego zachowaniu nie było nic wyjątkowego, co mogłoby wskazywać, iż młody mężczyzna będzie chciał uciec z domu. Jednak okazuje się, iż to nie był pierwszy raz. Młody Grechuta już raz uciekł z domu. Wtedy przyprowadził go policjant.


REKLAMA


Zobacz wideo Anna Lewandowska była zbuntowaną nastolatką. "Całe życie walczyłam"


Pierwsze zniknięcie. Luty 1999 rok
Sielankowe życie małżeństwa Danuty i Marka Grechutów zostało przerwane nagłym zniknięciem ich syna. To był luty 1999 rok. Łukasz miał ponoć wyjść tylko na chwilę i z kimś się spotkać. Kiedy godziny mijały, a syn nie wracał, zaniepokojeni rodzice postanowili go poszukać. Skontaktowali się z sąsiadami, znajomymi i przyjaciółmi, ale nikt Łukasza nie widział. Wtedy też udali się na komisariat policji, by oficjalnie zgłosić zaginięcie.
Po kilkunastu dniach intensywnych poszukiwań syn Grechutów został znaleziony przez policjanta z Jeleniej Góry. "Kiedy rodzina zgłosiła zaginięcie, po kilku dniach skontaktował się z nami policjant z Jeleniej Góry. Jadąc samochodem do pracy, rozpoznał Łukasza na ulicy i zaproponował mu podwiezienie. Kiedy chłopak wsiadł do samochodu, zawiózł go na komisariat. Powiadomiliśmy rodziców" - zaginięcie komentowała prawie ćwierć wieku temu na łamach "Dziennika Polskiego" rzeczniczka Komedy Miejskiej Policji w Krakowie, komisarz Jolanta Maciejewska.
Łukasz wrócił do domu i jego rodzice myśleli, iż to była jednorazowa sytuacja. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, iż los ponownie z nich zadrwi. I to w dość krótkim czasie.


Łukasz miał problemy? Miesiąc później znów go szukano
27-letni Łukasz Grechuta znów wyszedł z domu i nikomu o niczym nie powiedział. To było jeszcze w tym samym roku, adekwatnie miesiąc po pierwszej ucieczce. 3 marca Łukasz znów nie wrócił na noc. "Tuż przed zniknięciem wiele spraw mu się nie układało. Miał kłopoty z dziewczyną i z pracą. Powtarzał, iż chce się zastanowić nad własnym życiem, iż musi sobie pewne sprawy przemyśleć" – przyznał artysta kilka lat temu w jednym z wywiadów.


Tego, iż Łukasz Grechuta chce zastanowić się nad swoim życiem - nikt adekwatnie nie wziął na poważnie. Rodzice myśleli, iż to nic innego, jak chwilowa fanaberia. Szukali go po całym kraju. Pisali listy do gazet, zatrudnili choćby prywatnego detektywa. Tu z pomocą przyszedł sam Krzysztof Rutkowski, jednak i jemu nie udało się ustalić, co stało się z Łukaszem. Mężczyzna przepadł jak kamień w wodę, a zrozpaczeni rodzice próbowali wszelkich sposobów, by go odnaleźć. Tak mijały miesiące.


W lipcu 1999 roku Marek Grechuta wystąpił w programie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…" w TVP. Razem z żoną Danutą apelowali do wszystkich, którzy mogli widzieć Łukasza, by pomóc im odnaleźć syna. Nagle ich apel został przerwany, bo do studia zadzwonił telefon. To był Łukasz. Na wizji powiedział tylko jedno krótkie zdanie: "Mamo, ja wracam" i się rozłączył. "Czekaliśmy. Minęło jednak parę miesięcy i Łukasz nie wrócił. Nie mamy pojęcia, co sprawiło, iż zmienił zdanie" – opowiadał Marek Grechuta w wywiadzie.
To, co stało się z ich synem, przez cały czas było tajemnicą. Przełom nastąpił dopiero w styczniu 2001 roku. Danuta Grechuta odebrała telefon, a po drugiej stronie słuchawki był jej syn. Powiedział, iż jest w polskiej ambasadzie w Rzymie i chce wrócić do domu. Rodzice pojechali po niego autokarem. Poszukiwania syna w końcu miały swój szczęśliwy finał. Co robił w tym czasie? Okazało się, iż pielgrzymował. "Kontemplowałem świat życia duchowego i Bóg zawsze miał dla mnie bardzo duże znaczenie. To zresztą miało wpływ na moją wędrówkę w 1999 roku, która biegła szlakami pielgrzymów, takimi jak szlak Santiago de Compostela. Była to próba zrozumienia życia i dotarcia do Boga. (...) Podróżowałem samotnie, jak tysiące wędrujących po świecie pielgrzymów. Szedłem na piechotę. Pokonałem dystans, jakiego ludzie zwykle nie pokonują. Miałem ogromną determinację do pielgrzymowania" - mówił Łukasz w wywiadzie dla Onetu.
Idź do oryginalnego materiału