Świętochłowice w szoku po sprawie Mirelli. "Ktoś zrujnował to dziecko"

4 godzin temu
Historia 42-letniej Mirelli, która przez 27 lat miała nie wychodzić z mieszkania, wstrząsnęła Polską. – Nie wiem, co wydarzyło się w tym domu, ale ktoś to dziecko zrujnował – opowiada naTemat Aleksandra Salbert, jedna z osób, która zaangażowała się w pomoc. Tu, w Świętochłowicach, szok po tym zdarzeniu jest ogromny. Ale ostrożność w ocenie też. Mieszkanka miasta: – Ta historia jest bardzo dziwna. Policja mówi jedno, media drugie, a sąsiedzi jeszcze co innego. Jak dla mnie nic się tu kupy nie trzyma.


Cała Polska żyje tą sprawą. A w Świętochłowicach żyją nią podwójnie. Nie dość, iż coś takiego zdarzyło się właśnie tu, to jeszcze w samym centrum. W czteropiętrowym bloku tuż obok Urzędu Miasta, Urzędu Stanu Cywilnego i siedziby Straży Miejskiej. Dosłownie po sąsiedzku.

– To nie jest żadne zadupie. Tam chodzi dużo ludzi – mówią nam mieszkańcy.

Nikt z sąsiadów, jak już wiemy, przez lata nic nie słyszał i nic nie widział. Nikt nie miał pojęcia, co działo się z Mirellą, która 27 lat temu – w wieku 15 lat – zaginęła w tajemniczy sposób, a okazało się, iż przez cały ten czas miała nie wychodzić z mieszkania. Dziś sprawą zajmuje się prokuratura, MOPS, policja, wszystkie media w kraju, a choćby za granicą.



Jednak w Świętochłowicach można wyczuć, iż ludzie są bardzo ostrożni. Nie ferują wyroków. Nie chcą oceniać.

– Ta historia jest bardzo dziwna, dlatego wszyscy czekają na to, jak ona się rozwiąże. 15-latka miała być zamknięta w domu? Przecież mogła uderzać w okna, czy w kaloryfery. Mogła walić w ścianę, w bloku wszystko słychać. Rozumiem, iż gdyby zamknęli jakąś babcię. Ale nastolatkę, o której słyszymy, iż była zdrową i fajną dziewczyną i ona nie reagowała? – dziwi się mieszkanka centrum miasta.

Do bloku Mirelli ma niedaleko. Też jest w szoku, iż to akurat tu. – Niektórzy w komentarzach wytykają, iż to przy urzędzie. Ale co urzędnicy mieli zrobić, jak policja nic nie zrobiła?. Moim zdaniem nic się tu nie klei. Policja mówi jedno, media drugie, a sąsiedzi jeszcze co innego. Jak dla mnie nic się tu kupy nie trzyma – twierdzi.

Co według niej mogło się tam zdarzyć?


– Nie mam pojęcia. O takich historiach kręcą filmy. Z każdej strony jak na to nie patrzeć, jest to dziwne i wstrząsające. Bardzo czekam na wyjaśnienie tej sprawy – odpowiada.

O Mirelli: "Ktoś to dziecko zrujnował"


Przypomnijmy, sprawę nagłośnił "Fakt", ale światło dzienne historia ujrzała w lipcu, gdy jedna z sąsiadek, która pamiętała Mirellę z dzieciństwa, zaalarmowała policję.

"Wszystko zaczęło się od głosów dobiegających z tego mieszkania. Był bardzo późny wieczór, gdy wezwaliśmy policję. Byliśmy w szoku, gdy policja i pogotowie wyprowadziły z mieszkania Mirellę. Wyglądała jak staruszka, zaniedbana, z ranami na nogach. To był szok dla wszystkich, iż przez tyle lat ona mieszkała w całkowitej izolacji" – relacjonowała w rozmowie z "Faktem" Luiza.

To ona nagłośniła sprawę. Dołączyły do niej jeszcze Laura i Aleksandra.

– Wydawało mi się dziwne, jak to możliwe, iż ona przez tyle lat nie wydawała żadnych odgłosów. Jak to jest możliwe, iż nikt nigdy jej tam nie słyszał? Nie wiem, co wydarzyło się w tym domu, ale ktoś to dziecko zrujnował. To jest osoba, która jest mocno wyniszczona psychicznie, ale też fizycznie – mówi naTemat Aleksandra Salbert.

We trzy odwiedzały Mirellę w szpitalu, gdy ta – po interwencji policji – trafiła tam na dwa miesiące. Założyły dla niej zbiórkę. Opis pod nią jest wstrząsający.

Jaka jest Mirella?


– To bardzo fajna, kontaktowa, rozmowna dziewczyna. Ma bogaty zasób słów. Potrafiła liczyć, pisać, opowiadać. Była bardzo chłonna towarzysko. Bardzo uśmiechnięta, gdy do niej przychodziłyśmy. Gdy szła z pielęgniarką, mówiła, iż nas poznaje. Wspaniała osoba. Wiadomo, iż z racji tego, iż nie wychodziła z domu, była troszkę dziecinna. Że nie rozmawia, jak 42-letnia kobieta – opowiada dziś w rozmowie z naTemat Aleksandra Salbert.

Była też w mieszkaniu, w którym Mirella spędziła ostatnie 27 lat, i tam wróciła po pobycie w szpitalu. Widziała jej pokój.

– Nieduży. Teraz jest tam czysto. Jest łóżko, mały telewizor, ale trudno mi powiedzieć, czy oglądała telewizję. Po dużym zasobie słów mogę tylko podejrzewać, iż tak – mówi.

O czym rozmawiały? – O różnych sprawach. Mówiła, iż przez cały ten okres choćby nie wchodziła do pokoju rodziców. Pamiętała, iż zaczęła liceum. Ale z samej szkoły kilka pamiętała, mówiła, iż ludzi też nie bardzo pamięta. Jak sama powiedziała, chodziła tam tylko parę miesięcy. Dopytywałam ją też, czy pamięta, kiedy ostatni raz wyszła z domu. Nigdy nie usłyszałyśmy, który to był moment, kiedy ostatni raz wróciła ze szkoły do domu – mówi Aleksandra Salbert.

Czy w jakikolwiek sposób wspominała ponad 20 lat, które spędziła w domu?


– Starałyśmy się zapytać ją, co robiła w tym czasie. O ostatnim czasie powtarzała tylko, iż bardzo cierpiała, bo codziennie bolały ją nogi. Miała otwarte rany, nikt się tym nie zajmował. Nie było opatrunku. Mówiła, iż ostatni czas upływał jej w bólu. Zapytałam, czy dużo spała. I ona przytaknęła. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy odpoczywała, czy spała. Czy przespała część swojego życia. I dlaczego – odpowiada Aleksandra Salbert.

Nie ma pojęcia, co stało się w tej rodzinie.

– Ja nie mówię, iż Mirella była więziona, czy przetrzymywana. Wiemy, iż nie wychodziła z domu. Powodów mogło być kilka. Nie chciałabym wydawać swoich osądów. W ogóle bardzo delikatnie podchodziłyśmy do tego tematu. Nie zależało nam na tym etapie, żeby sprawa wyciekła do mediów. Byłyśmy bliskie złożenia pisma do prokuratury. Sama mam córkę w tym wieku. Nie wyobrażam sobie, żeby nie chciała wyjść – mówi.

Uważa, iż Mirella jest pod bardzo silnym wpływem mamy. A ojciec, gdy tam była, był zamknięty w drugim pokoju.



Co się działo w domu w Świętochłowicach?


Mieszkańcy Świętochłowic o sprawie dowiedzieli się z mediów.

– To nie jest normalna sytuacja. To historia jak z filmu. Moja pierwsza myśl była taka, iż coś w tej rodzinie musiało się zadziać. Że może u tej dziewczyny przyszło załamanie nerwowe i z dnia na dzień przestała wychodzić. Może wcześniej chcieli w ten sposób ratować i tak ochronić ją przed światem zewnętrznym? To były inne czasy, lata 90. Może chcieli to ukryć i nie chcieli iść do psychologa, czy psychiatry? A może rodzice też mieli swoje problemy, sami się w tym pogubili, a potem było już ciężko się z tego wydostać? – zastanawia się w rozmowie z naTemat Marcin Bawej, radny ze Świętochłowic.

Jego zdaniem, Mirella nie mogła być przetrzymywana na siłę. Gdyby tak było, może zbiłaby szybę lub reagowała w inny sposób. Wszyscy by usłyszeli. – W mieszkaniach w bloku wszystko się niesie – zauważa. Tymczasem, jak dodaje, w tym przypadku przez 27 lat nikt nie widział jej choćby w oknie.

– Nie wiadomo co działo się w tym domu. Nie wiemy też, jaki był wpływ rodziców na to, iż nie chciała wychodzić – mówi.

Marcin Bawej podchodzi do sprawy bardzo ostrożnie. Uważa, iż tej rodzinie potrzebna jest teraz systemowa pomoc. – U pani Mirelli już powinien być lekarz pierwszego kontaktu. Powinny być zlecone badania. Teraz wszyscy są na "hurra". Ale żeby nie okazało się, iż zaraz zrobi się nagonka na rodziców i będzie więcej krzywdy – mówi.

Tym bardziej iż dziś można tylko gdybać. Sprawa cały czas się rozwija, od publikacji "Faktu" nabrała gigantycznego tempa. Najpierw słyszeliśmy, iż kobieta była więziona. Potem, iż nie było takich sygnałów. Wreszcie, iż dochodzenie wszczęła prokuratura.

– Dochodzenie odbywa się w kierunku znęcania psychicznego i fizycznego – powiedziała Wirtualnej Polsce prok. Sabina Kuśmierska z Prokuratury Rejonowej w Chorzowie.



Wcześniej kobieta była przesłuchiwana przez policję.

Policja o Mirelli: Stan psychofizyczny nie wskazywał na zaburzenia


Jaka była Mirella podczas przesłuchania?


– Komunikatywna. Podpisała protokół. Odpowiadała na pytania. Dlatego został sporządzony protokół przesłuchania pani Mirelii – mówi na Temat podkomisarz Anna Hryniak z Komendy Miejskiej Policji w Świętochłowicach.

Jak słyszymy, stan psychofizyczny 42-letniej kobiety nie wskazywał na zdenerwowanie bądź zaburzenia.

– Gdybyśmy uznali, iż stan psychofizyczny osoby odbiega od norm społecznych, wówczas musielibyśmy przerwać takie czynności procesowe i konsultować się z prokuratorem. Nie było takiej podstawy. Dlatego została przesłuchana – mówi podkom. Hryniak.

14 października policja wydała w tej sprawie komunikat. – Jest w nim napisane, iż pani Mirella neguje wszystko, co pojawia się w przestrzeni publicznej. Na chwilę obecną funkcjonariusze nie mają podstaw, aby potwierdzić doniesienia medialne na jej temat. Nie potwierdzają ich i jest to szczególnie związane z tym, iż ta pani została przez nas przesłuchana – mówi podkom. Hryniak.

Brak podstaw do wdrożenia procedury Niebieskiej Karty


Przypomnijmy, policja podała w nim, iż "wstępne ustalenia przeprowadzone przez funkcjonariuszy nie potwierdzają medialnych doniesień, jakoby kobieta przez 27 lat miała być przetrzymywana w mieszkaniu rodziców wbrew swojej woli".

– Podczas interwencji 29 lipca funkcjonariusze nie mieli żadnej podstawy ani przypuszczeń, żeby sądzić, iż doszło do jakiegokolwiek czynu przestępczego na szkodę tej pani. W związku z tym nie mieli też podstaw do wdrożenia procedury Niebieskiej Karty. Nie widzieli tam żadnego przestępstwa, gdzie zarówno pani Mirella, jak i osoby z nią mieszkające byłyby pokrzywdzonymi – mówi podkom. Anna Hryniak.

W komunikacie policji pojawił się też taki fragment dotyczący interwencji 29 lipca:


"Podczas czynności, z jednego z pokoi w mieszkaniu wyszła 42-letnia kobieta. Rozpytana przez policjanta również oświadczyła, iż w domu nie doszło do żadnej awantury, a ona sama nie potrzebuje pomocy".

Aleksandra Salbert reaguje: – Po przeczytaniu zastanawiałam się, jak ta kobieta, która ma chore nogi, mogła podczas interwencji w lipcu sama wyjść z pokoju. Czytając komentarze, widzę, ile osób też zwróciło na to uwagę. Znajoma z Australii choćby pisała do mnie w tej sprawie. Nieważne, co tam się wydarzyło 30 lat temu. Ale żeby teraz z takiej sprawy robić nic? My po prostu chcemy, żeby ludzie poznali prawdę. Uważam, iż to im się należy.

Dodaje: – My wiedziałyśmy, co to jest za sprawa, dlatego każdy krok podejmowałyśmy ostrożnie. A teraz wszystko dzieje się tak szybko... a obawiamy się, czy możemy mówić prawdę w obliczu oficjalnych informacji, które niestety z naszej strony wyglądały zupełnie inaczej. Nie czujemy się bezpieczne w tej kwestii.

Apel o rozwagę ws. Mirelli


I policja, i Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Świętochłowicach, który zajmuje się sprawą Mirelli od lipca, apelują o rozwagę. "Ze względu na dobro zarówno osoby zainteresowanej, jak i jej rodziców, apelujemy o powściągliwość w formułowaniu opinii i ocen, a także o zachowanie spokoju i rozwagi w przekazach medialnych i społecznych" – czytamy w oświadczeniu MOPS.

Z jakim odbiorem swojego zaangażowania w tę sprawę spotyka się Aleksandra Salbert?


– Już ktoś mi napisał, iż lansuję się na czyimś nieszczęściu. Na hejt jestem bardzo odporna. Wiem, iż zrobiłam kawał dobrej roboty. Zrobiła się afera, piszą do mnie ludzie z zagranicy, są zainteresowani, chcą pomagać. Zgłosiło się też do nas mnóstwo osób, które znały Mirellę jako dziecko. Wszyscy twierdzą, iż to była ładna, normalna, sympatyczna dziewczynka – opowiada.

Co teraz z panią Mirellą? Czy przez cały czas mają z nią kontakt?


– Ostatni raz byłam tam w ubiegłym tygodniu. Mirella była zamknięta w pokoju. Na drzwiach ma ciemną żaluzję, więc nie było widać choćby cienia. Matka Mirelli, która otworzyła drzwi do mieszkania, powiedziała, iż więcej mam już nie przychodzić, bo ona i ojciec Mirelce wystarczą. Ona niczego nie potrzebuje – relacjonuje.

Natomiast one we trzy bardzo chcą się panią Mirellą zaopiekować: – Chcemy jej pokazać, jak świat wygląda. Ona cieszyła się z małych rzeczy, iż pójdzie z nami do ZOO, iż zabierzemy ją na lody na McDonalda. Ona je pamięta. Mówiła, iż ma na nie smak. Odebrano jej możliwość przeżycia większości życia.

Idź do oryginalnego materiału