„Straciliśmy wszystko”. Ojczy­m i matka Oliwii przed wyrokiem

1 dzień temu

Sala sądowa po raz kolejny zamarła. To był moment, w którym nie przemawiały już paragrafy, opinie biegłych ani protokoły. Na sam koniec procesu w jednej z najbardziej wstrząsających spraw ostatnich lat w Gnieźnie głos zabrali sami oskarżeni – Robert S. i Karolina P. Ich słowa nie były obroną w sensie prawnym. Były raczej próbą ocalenia resztek godności, rozpaczliwym wołaniem ludzi, którzy – jak sami mówili – „stracili wszystko”.

Wyrok zapadnie w piątek, 19 grudnia. Ale zanim to nastąpi, sąd wysłuchał ostatnich wypowiedzi ojczyma i matki pięcioletniej Oliwii – dziecka, którego dramat poruszył opinię publiczną daleko poza granicami miasta.

„Jest mi wstyd. Bardzo tego żałuję”

Robert S. mówił cicho. Bez patosu, bez wielkich słów. Jego wystąpienie było krótkie, ale przejmujące w swojej bezradności. Już na wstępie poprosił sąd o uniewinnienie Karoliny P. ze wszystkich zarzutów.

Hejt, jaki się na nas wylał, straty domu, utrata życia społecznego, utrata rodziny i dzieci – to już jest wielka kara – mówił.

Podkreślał, iż nadrzędnym celem ich życia zawsze miało być dobro dzieci i ich prawidłowy rozwój. Mówił o miłości, o tęsknocie, o pustce, która – jak twierdził – wypełnia każdy jego dzień.

Jest mi wstyd za to, co zrobiłem. Bardzo tego żałuję. Nie ma chwili, żebym o tym nie myślał. Gdybym tylko mógł cofnąć czas… – urwał.

W jego słowach powracał motyw rozpadu wszystkiego, co stanowiło sens życia: rodziny, relacji, przyszłości. Przyznał, iż utrata zaufania Karoliny oraz świadomość, iż może już nigdy nie odzyskać dzieci, sprawiają, iż jego życie „traci sens”.

Wiem, iż ponoszę karę. I wiem, iż na nią zasłużyłem – mówił. Proszę tylko o możliwość naprawienia błędu.

Na koniec poprosił sąd o łagodny wymiar kary dla siebie, wyrażając nadzieję, iż presja medialna – jak to ujął – „krzywdząca i niesprawiedliwa” – nie wpłynie na treść wyroku.

„Największą karę już mam”

Jeszcze krócej, jeszcze ciszej mówiła Karolina P. Matka Oliwii. Jej głos był łamliwy, a słowa – proste, pozbawione jakiejkolwiek próby tłumaczenia czy usprawiedliwiania.

Bardzo żałuję, iż nie wezwałam pogotowia ani policji – powiedziała. Codziennie tego żałuję.

Nie próbowała negować faktów. Nie mówiła o dowodach, nie wracała do szczegółów. Skupiła się na jednym: na poczuciu winy i stracie.

Jakbym mogła cofnąć czas, cofnęłabym go bez wahania – mówiła. Największą karę już mam, bo nie mam dzieci przy sobie.

Te słowa wybrzmiały w ciszy, która zapadła na sali. Dla matki odebranie dzieci – jak sama przyznała – jest karą, której nie da się porównać z żadnym wyrokiem. Na koniec poprosiła sąd o łagodny wymiar kary.

Cisza przed wyrokiem

To był koniec mów. Nie było już nic do dodania. Przed sądem stoi teraz najtrudniejsze zadanie: oddzielić emocje od faktów, współczucie od odpowiedzialności, tragedię rodzinną od granic prawa karnego.

Po jednej stronie – dramat pięcioletniego dziecka, które doznało krzywdy. Po drugiej – dwoje dorosłych, którzy w ostatnich słowach nie zaprzeczali cierpieniu, ale prosili o litość, wskazując, iż ich życie już zostało złamane.

W piątek, 19 grudnia, zapadnie wyrok. Dla Oliwii – być może symboliczny koniec jednego rozdziału. Dla oskarżonych – moment, w którym sąd odpowie na pytanie, czy skrucha i rozpacz mogą złagodzić odpowiedzialność za to, co się wydarzyło.

Idź do oryginalnego materiału