Wygrywają politycy, tracą wszyscy inni
Korespondencja z USA
Nagłówki przyciągają sensacją: będzie wojna Waszyngtonu z Teksasem. Kryzys imigracyjny zatopi Bidena. Trump pochwala strzelanie do migrantów i ma w nosie Sąd Najwyższy. Czy Ameryka stoi u progu anarchii?
Niewykluczone. Zanim jednak zaczniemy dywagować, jak będzie wyglądała kolejna wojna secesyjna, zwróćmy uwagę, iż kryzys imigracyjny – rekordowe fale migrantów, którzy w 2023 r. chcieli nielegalnie dostać się do USA – to przede wszystkim kryzys humanitarny obnażający niewiarygodny wprost paraliż amerykańskiego państwa. Brutalna walka polityczna tylko ten paraliż pogłębia, do tego jeszcze bardziej dzieli już i tak skłócone społeczeństwo.
Nie ma wątpliwości. Ameryka po raz kolejny mierzy się z kryzysem imigracyjnym. W ubiegłym roku straż graniczna na południu kraju zatrzymała ponad 2,5 mln osób. Prawdziwe liczby są prawdopodobnie wyższe. Oznacza to, iż granicę przekraczało nielegalnie średnio 8 tys. ludzi dziennie. Grudzień okazał się rekordzistą wszech czasów. Choć liczby z reguły wtedy spadają, tym razem podskoczyły do 10 tys. przekroczeń dziennie, a 19 grudnia – do 12 tys. (informacje Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego).
Artykuł 42
Ostatni raz sytuacja na granicy przedstawiała się tak dramatycznie w roku 2000, kiedy to funkcjonariusze zatrzymali 1,6 mln osób usiłujących przedostać się do USA. Jak podkreślają eksperci, także wtedy dane dotyczące nielegalnych migrantów na pewno były zaniżone, gdyż unikali oni kontaktu ze strażą graniczną, podczas gdy obecni sami w jej ręce się oddają. Od tamtego czasu statystyki spadały, oscylując na poziomie nieco ponad pół miliona rocznie, choć w 2019 r. trend zmienił się na wzrostowy.
Wszystko za sprawą wygaśnięcia w maju zeszłego roku tzw. art. 42, wprowadzonego przez Donalda Trumpa w czasie pandemii rozporządzenia, na mocy którego straż graniczna miała prawo wydalać każdego nielegalnego imigranta z powodu zagrożenia dla zdrowia publicznego. Od maja wróciły „stare prawa”, w tym procedura ubiegania się o azyl, która zezwala osobom nielegalnie przekraczającym granicę pozostać w USA do czasu rozpatrzenia ich wniosków o przyznanie legalnego statusu. Ponadto w czerwcu Urząd Imigracyjny poinformował, iż liczba ekstradycji nielegalnych imigrantów spadła w porównaniu z okresem obowiązywania art. 42 o połowę. I wreszcie – niepozbawione prawdy jest panujące poza granicami USA przekonanie, iż bardzo łatwo można tu zostać azylantem. Jako argument w rozmowie z Urzędem Imigracyjnym wystarczy bowiem stwierdzenie, iż jest się zagrożonym przemocą ze strony gangów. Ludzie marzący o życiu i pracy w Ameryce decydują się na nielegalne przekraczanie granicy, bo wiedzą, iż legalna imigracja w celach zarobkowych – o ile nie jest się potrzebnym fachowcem – w świetle amerykańskich przepisów jest praktycznie niemożliwa. Wiedzą jednak i to, iż nielegalni bez trudu pracę znajdują i są przez pracodawców wręcz pożądani, gdyż bez nich całe sektory amerykańskiej gospodarki nie byłyby w stanie funkcjonować. Jak bowiem wyjaśnia David Weil, były pracownik Działu ds. Płacy i Zatrudnienia w Departamencie Pracy, „choć brzmi to absurdalnie, egzekwowanie prawa w zakresie form i zasad zatrudnienia to w naszym kraju bardzo, bardzo kontrowersyjna rzecz”.
Najazd na Eagle Pass
Jednym z przygranicznych miasteczek, w których tygodniowy napływ migrantów zaczął w drugiej połowie minionego roku przekraczać liczbę stałych mieszkańców, jest Eagle Pass w Teksasie. Władze miasta już od miesięcy korzystają ze specjalnych funduszy umożliwiających sięganie po zarówno dodatkowe wsparcie federalnej straży granicznej, jak i pomoc humanitarną, ale przy tych liczbach migrantów konflikty są nieuniknione. Gdy mieszkańcy zaczęli skarżyć się władzom, iż nie czują się bezpieczni – migranci grupami pojawiają się w nocy na ich posesjach, prosząc o pieniądze, telefon, rower czy choćby jedzenie, gubernator Teksasu Greg Abbott postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. 10 stycznia wysłał do miasta żołnierzy stanowej Gwardii Narodowej, by zaanektowali miejski park Shelby nad Rio Grande, nie wpuszczając do niego federalnej straży granicznej, i ufortyfikowali brzeg rzeki na długości 2,5 mili zasiekami z drutu kolczastego. O ile zadaniem strażników federalnych jest m.in. pomaganie migrantom w wydostaniu się z wody, o tyle teksańscy gwardziści otrzymali polecenie nieudzielania nikomu żadnej pomocy. Na tragedię nie trzeba było długo czekać. Już następnego dnia wyłowiono z wody matkę z dwojgiem malutkich dzieci, a ich rany wskazywały niezbicie na przegraną walkę o bezpieczne wyjście na amerykański brzeg.
Zdjęcia pokaleczonych ludzi czołgających się przez zasieki zaczęły obiegać świat, jednak gubernator Abbott pozostaje niewzruszony. Przekonuje, iż w obliczu indolencji Białego Domu te drakońskie metody kontrolowania granicy są konieczne, a przede wszystkim, iż jako włodarz stanu ma do nich konstytucyjne prawo. Powołuje się na klauzulę z konstytucji Teksasu, mówiącą o prawie stanu do samoobrony przed napaścią, do tego uważa teksańską konstytucję za nadrzędną wobec amerykańskiej. Przypomnijmy, iż ostatni zryw secesyjny Teksasu także dotyczył kwestii prawa do stanowienia o własnym losie niezależnie od woli Waszyngtonu. Konkretnie zaś w 1862 r. chodziło o utrzymanie w Teksasie niewolnictwa.
Poparcia Abbottowi udzielili niemal wszyscy republikańscy gubernatorzy innych stanów – 25 z 26 – a „standoff w Shelby Park”, jak nazywa się konflikt Teksasu z Waszyngtonem, dla prawicowych patriotów stał się tym, czym trzy lata temu była teoria o skradzionych wyborach. Chrześcijańscy nacjonaliści przestrzegający przed „wielkim planem wymiany” ludzi białych na kolorowych migrantów już utworzyli „Armię Boga” i pod hasłem: „Odbijmy naszą granicę”, Take Our Border Back, przejechali kolumną pick-upów pół kraju, by 3 lutego urządzić nieopodal Eagle Pass wiec popierającego Trumpa ruchu MAGA (Make America Great Again – przyp. aut.), ze wszystkimi charakterystycznymi elementami: mową nienawiści, ultraprawicowymi teoriami spiskowymi i przede wszystkim oskarżaniem Białego Domu o kompletne niedołęstwo. Dzień później w Shelby Park pojawił się gubernator Abbott w otoczeniu 13 wspierających go gubernatorów i na konferencji prasowej nazwał kryzys migracyjny „napaścią” na USA. Gdy dziennikarze wskazywali, iż na zauważalny w ostatnich tygodniach spadek liczby nielegalnych przekroczeń mniejszy wpływ ma być może militaryzacja granicy, a większy porozumienie, które w ostatnich dniach zeszłego roku sekretarz stanu Antony Blinken zawarł z prezydentem Meksyku Andrésem Manuelem Lópezem Obradorem w sprawie zaostrzenia przez Meksyk przepisów imigracyjnych, Abbott zaprotestował. Jego zdaniem inwazja przesunęła się teraz ku granicom Kalifornii i Arizony, które wciąż nie chcą wziąć przykładu z Teksasu.
W tym miejscu Abbott mija się z prawdą: 7 stycznia, powołując się na dane straży granicznej z przejść w Arizonie i Teksasie, agencja Associated Press doniosła, iż na skutek wznowionych przez meksykańskie władze deportacji migrantów za południową granicę Meksyku liczba przekroczeń na granicy z USA spadła w wielu miejscach choćby o połowę. Stany Zjednoczone zabiegają o współpracę w tej sprawie z Meksykiem, bo w tej chwili Meksykanie stanowią zaledwie jedną trzecią nielegalnych migrantów. Prawie połowa to obywatele Wenezueli i Gwatemali, dużymi grupami wędrują też przez Meksyk do granicy z USA Kolumbijczycy, Ekwadorczycy, Chińczycy i Hindusi (Migration Policy Institute, październik 2023 r.).
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 7/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty
Fot. Lokman Vural Elibol/Anadolu/East News