Spokojny człowiek bez wybuchów złości. Finał sąsiedzkiej kłótni cz. II

4 tygodni temu

– Nie czuję się w tej chwili na siłach, żeby cokolwiek mówić. Może zdecyduję się na to na kolejnej rozprawie – oświadczył krótko Mirosław S.

Żona długo krzyczała: „Kazik, Kazik”…

Obszerne zeznania złożyła zaś Helena R., żona pokrzywdzonego. Opowiadała przed sądem, iż tego tragicznego dnia jej mąż poszedł na swoją działkę ściąć drzewo, bo było pochylone. I już nigdy stamtąd nie wrócił.

– Długo go nie było i krzyczałam: „Kazik, Kazik!”, ale się nie odzywał. Początkowo nie martwiłam się, bo nie za bardzo dobrze słyszał, i poszłam szykować obiad. Około 15 znowu wyszłam na podwórko wołać męża i bardzo głośno krzyczałam, ile tylko sił miałam. Tym razem doszłam aż do rzeki, ale jej nie przechodziłam, bo dość głęboko tam było. A później zobaczyłam, jak syn biegnie w moją stronę. Krzyczał i płakał, to mówię do niego: „Co się stało?”, a on mi na to: „Mamo, tata nie żyje”. Stałam jak wryta i nie mogłam się ruszyć, ale w końcu wróciłam na swoje podwórko. Strasznie to przeżywałam i jak przyjechała karetka, dostałam jakiś zastrzyk uspokajający. Sąsiedzi też mnie uspokajali. A później, proszę wysokiego sądu, już nigdy nie byłam w miejscu, gdzie to się zdarzyło, i nigdy tam nie będę.

Idź do oryginalnego materiału