Los w sercu: wybór za życie
Gdy odbierała wyniki badań, Kinga poczuła, jak serce ściska się z żalu. W jej wnętrzu rósł mały człowiek – może dziewczynka, jasnowłosa, o psotnym uśmiechu. Lęk i rozpacz zagłuszały te myśli. Wsiadła do zatłoczonego autobusu, by jechać do poradni. Na przystanku, wysiadając, omal nie upadła w tłumie. Nagle coś zsunęło się z jej ramienia. Krzyknęła – pasek torebki był przecięty. Złodzieje ukradli wszystko: pieniądze, dokumenty, wyniki badań.
Łzy dusiły gardło, ale nic nie dało się zrobić. Kinga wróciła do domu. Część badań musiała powtarzać, część odtwarzać. Za drugim razem, wychodząc z autobusu, potknęła się i mocno stłukła nogę. Ból przeszył ciało, a w duszy zbudził się przesąd: „Jak pójdę trzeci raz – w ogóle nie dojdę”. Wtedy podjęła decyzję: dziecko będzie żyć. Strach odpuścił, a sercu zrobiło się lżej.
Ciąża przebiegała spokojnie. USG potwierdziło – to dziewczynka. Kinga już wiedziała, jak ją nazwie – Zosia. ale podczas kolejnego badania lekarze zaskoczyli ją: u płodu podejrzewano zespół Downa.
„Trzeba zrobić amniopunkcję, badanie wód płodowych” – powiedziała lekarz, wypisując skierowanie. „Ale ostrzegam: to ryzykowne, może spowodować poronienie lub infekcję.”
Z ciężkim sercem Kinga się zgodziła.
W dniu badania przyjechała z Jakubem do poradni. On został na korytarzu, nerwowo przekładając klucze w dłoniach. Kinga, z drżącymi nogami, weszła do gabinetu. Lekarka podłączyła aparat, by posłuchać bicia serca dziecka. Biło tak szybko, jakby zaraz miało pęknąć.
„Poczekamy” – zdecydowała. „Podamy magnez, żeby uspokoić.”
Kinga wróciła na korytarz. Siedziała, zaciskając dłonie, podczas gdy Jakub próbował ją pocieszyć. Po pół godzinie znów ją wezwano. Serce wróciło do normy, ale dziecko odwróciło się plecami – w tej pozycji nie dało się pobrać próbki.
„Poczekamy jeszcze” – westchnęła lekarka. „Może się obróci.”
Za trzecim razem wszystko było idealne: dziecko ułożyło się prawidłowo, serce biło równo. Brzuch Kingi został zdezynfekowany jodyną. W gabinecie panował upał, okno było szeroko otwarte, by choć trochę przewietrzyć pomieszczenie. Pielęgniarka wzięła tacę z narzędziami, gdy nagle do środka wleciał gołąb. Ptak, oszalały ze strachu, rzucał się po pokoju, uderzał o ściany, wpadał na ludzi. Pielęgniarka krzyknęła, taca wypadła jej z rąk, a narzędzia rozsypały się z brzękiem po podłodze.
Kingę ponownie odesłano na korytarz. Jakub, usłyszawszy hałas, zerwał się z miejsca:
„Co się stało?”
„Wleciał gołąb, wszystko przewrócił” – odparła, czując, jak w środku wszystko lodowacieje.
„Kinga, to znak” – szepnął. „Chodźmy do domu.”
Wyszli, nie oglądając się za siebie.
O czasie Kinga urodziła dziewczynkę. Nazwali ją Zosia – białą jak śnieg, rozbrykaną, z błyszczącymi oczami. Gdy skończyła dziesięć lat, Kinga, patrząc na jej uśmiech, przypomniała sobie tamten dzień w poradni. Gołąb, jak anioł, wtargnął w ich życie, by powstrzymać błąd. Zosia była zdrowa, a każdy jej śmiech przypominał Kingi: los sam wybrał za nich.
Lecz w sercu wciąż krył się cień strachu. Co by było, gdyby wtedy nie posłuchała znaków? Gdyby gołąb nie wleciał? Przytulała Zosię mocniej, czując, jak miłość do córki zagłusza wszelkie wątpliwości. Życie nie stało się łatwiejsze, pieniądze wciąż topniały, ale Zosia – ich mały cud – była warta wszystkich prób.