Seks „na śpiocha” to nie seks. To gwałt

1 miesiąc temu

Taki wniosek można by wysunąć po przeczytaniu jedynie nagłówka (a wiadomo, iż gros ludzi tak właśnie robi), otwierającego poranne wydanie portalu TVN24. Choć wystarczy wejść w tekst, by zobaczyć, iż pod tytułem Seks „na śpiocha” za pół roku będzie gwałtem kryje się wywiad z adwokatką Danutą Warowską, wyjaśniającą, o co chodzi we współprzygotowanej przez nią nowelizacji prawnej definicji zgwałcenia, clickbaitoza zbiera swoje żniwo i dezinformuje.

Dlaczego? Bo stwarza złudne przekonanie, iż – pomińmy tu na chwilę literę prawa – odbycie stosunku z kimś, kto nie wyraził na to zgody, nie jest naruszeniem jego autonomii seksualnej i godności. W dodatku tak „sprzedany” artykuł nakręca panikę moralną mężczyzn bojących się rzekomego wysypu fałszywych oskarżeń o gwałt i tego, iż po zmianach przegłosowanych w Sejmie relacje seksualne się zepsują i będą wymagać pisemnej zgody.

Martwić powinni się tylko ci, którym przyjemność sprawia przemoc i którzy nie potrafią rozmawiać o seksie ze swoimi partnerkami i partnerami (bo jeżeli wszyscy uczestnicy naprawdę chcą spełnić fantazję na temat budzenia seksem, wciąż mogą się na to po prostu umówić – warto się przy tym zastanowić, czym w ogóle uwarunkowane są takie preferencje) albo już mają coś na sumieniu.

Statystyki z różnych państw pokazują jednak coś innego. Po pierwsze – iż niesłuszne oskarżenia to margines, a także iż najczęściej są paliwem napędowym innych problemów systemowych, np. w USA mają podłoże rasistowskie, zgodnie z którym o gwałty na białych kobietach fałszywie oskarża się czarnych mężczyzn, a także mogą pochodzić od rodziców młodych kobiet zachodzących w ciążę w bardzo młodym wieku. Więcej na ten temat możecie przeczytać w znakomitej książce Prawo do seksu. Feminizm XXI w. Amii Srinivasan.

Autorka doskonale tłumaczy tam, komu naprawdę służy legislacja porządkująca stosunki seksualne w społeczeństwie. Spoiler alert: białym, zamożnym i wpływowym ludziom, a więc skomlący coś o łamaniu życia tysiącom mężczyzn i utyskujący na nowelę prawną Sławomir Mentzen może spać spokojnie. Mało tego, gdyby kwestia fałszywych oskarżeń była tak pospolita, jeszcze przed zmianą w kodeksie powinny zalewać policję i prokuraturę. A jakoś nie zalewają.

Zresztą, tłumaczy to sama wywiadowana przez dziennikarkę TVN24 Danuta Wawrowska: „Codziennie w Polsce jest gwałconych 30 osób, w tym mężczyźni, choć zdecydowanie rzadziej. Jedna na 10 osób zgłasza ten fakt policji, a tylko cztery kończą się skierowaniem sprawy do sądu. To bardzo mało. Dlaczego? Dlatego iż nie każda z tych osób może wykazać, iż się broniła w sposób widoczny i iż sprawca przełamał jej opór, bo głównie na tym to polega, iż sprawca przełamuje opór ofiary. Tak dzisiaj jest penalizowane przestępstwo zgwałcenia. W związku z tym poszerzenie definicji o zapis dotyczący zgody skutkuje tym, iż wszystkie osoby, które nie krzyczały, nie broniły się, również będą objęte ochroną prawną jako ofiary przestępstwa zgwałcenia”.

Skoro sama cytuję tę wypowiedź, dlaczego jestem upierdliwą babą i tak bardzo uczepiłam się tego tytułu? Bo normalizuje przemoc, jest nieprzemyślany, żenująco sensacyjny i naprawdę średnio wybaczalny w przypadku poważnego serwisu, który miał podawać podobno „całą prawdę, całą dobę”, a nie robić gównodziennikarstwo. Oczywiście możemy domniemywać, iż nagłówek pochodzi od dziennikarki prowadzącej wywiad, ale szczerze w to wątpię. W redakcjach o tym, jaki tytuł idzie na stronę, decydują wydawcy i redaktorzy. Autorki mogą zwykle nie mają tu wiele do gadania.

Wkurzam się także dlatego, iż nie dalej jak wczoraj brałam udział w warsztatach zatytułowanych Etyczne mówienie i pisanie o osobach doświadczających wykorzystywania seksualnego. Mimo iż o ten temat w swojej pracy poruszałam już wielokrotnie, wciąż czuję, iż muszę się dokształcać, bo zmienia się prawo, wiedza i przybywa danych dotyczących m.in. potrzeby zmiany narracji medialnej w taki sposób, by przestać reprodukować kulturę gwałtu i nie doprowadzać do retraumatyzacji lub innego naruszania praw czy poczucia bezpieczeństwa pokrzywdzonych.

Co chwila prowadzący szkolenie przypominali, jak istotny jest język, który lubimy lekceważyć, bo przecież „to tylko słowa”. Ale tak naprawdę dziennikarze potrafiący słowami zmieniać rzeczywistość mają ogromny wpływ na społeczne postrzeganie przemocy seksualnej. Chociażby to, iż nazywamy molestowanie dziecka „nadużyciem”, a gwałt na nieletnim „seksem”, tworzy świat, w którym normalizuje się jakiś poziom wykorzystania seksualnego dziecka. Takich poważnych, choć zwykle ledwie zauważanych uchybień jest jednak znacznie więcej.

Na przykład, gdy media uparcie używają strony biernej w artykułach o przestępstwie zgwałcenia. Czym to skutkuje? Rozmywaniem odpowiedzialności za ten czyn lub przerzuceniem jej ze sprawcy na skrzywdzoną osobę. W efekcie czytamy, iż to ofiary są gwałcone, a nie, iż sprawcy gwałcą. Tak sformułowany obraz świata może sugerować, iż doświadczenie przemocy to wina tych pierwszych. Łatwo uwierzyć, iż gwałt przydarza się tym, którzy sobie na to zasłużyli, nie przeczytawszy ani jednego artykułu o gwałcie w stronie czynnej.

W takich chwilach odechciewa się edukować, skoro mainstreamowe serwisy i tak bezmyślnie robią swoje, przesypiając szanse na budowanie lepszego świata.

Idź do oryginalnego materiału