„Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie, podlega karze więzienia do lat 3” – mówi jeden z najbardziej idiotycznych przepisów prawnych, które zostały nam po IV Rzeczpospolitej.
IPN zrobił rzecz wspaniałą, która może ten przepis łamać. Uczcił rocznicę powstania w getcie internetową publikacją raportu Stroopa w opracowaniu Andrzeja Żbikowskiego.
To niesamowita lektura choćby dla kogoś, kto teoretycznie wszystko to wie z „Rozmów z katem” czy „Zdążyć przed panem Bogiem”. Spojrzenie na Holocaust oczami sprawcy to czytelnicze doznanie ekstremalne.
Widzimy wtedy wprawdzie „polskich bandytów” okazjonalnie wspierających w walce „bandytów żydowskich”, przede wszystkim widzimy jednak polskich sojuszników. W niewyobrażalnie okrutnej eksterminacji mieszkańców „żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej” Stroopa wspierało 367 polskich policjantów i 166 polskich strażaków.
Jeden z nich, Julian Zieliński, przodownik 14 komisariatu, zginął, kilku innych ciężko raniono. Stroop wymienia go wśród „poległych za Führera i Ojczyznę”, kończąc ten ustęp zdaniem „Złożyli oni największą ofiarę – swoje życie. Nie zapomnimy ich nigdy”.
To jest problem, który mam z odkłamującym kwestię polskiego udział w Holocauście filmem „Pokłosie”. Pasikowski poszedł na łatwiznę, przypisując zbrodnicze dziedzictwo „innym”.
Dyskurs wykluczający służy tutaj jako mechanizm wyparcia. Owszem, Polacy pomagali Niemcom mordować Żydów, ale to byli jacyś inni, gorsi Polacy. Pasikowski charakteryzuje ich na chodzące stereotypy, jak zombiaki w „Resident Evil IV”.
Ale prawda pozostało straszniejsza. Holocaust byłby niemożliwy bez współpracy granatowej policji i polskiej administracji, zwłaszcza na terenach zajętych w wyniku operacji Barbarossa.
W depeszach Grota-Roweckiego czytamy: „w mniejszych miasteczkach jest tylko Hilfspolizei, złożona z dawnych polskich policjantów oraz miejscowych Polaków i Białorusinów […]. W magistratach urzędują przeważnie Polacy” (wrzesień 1941) oraz „Wkroczenie wojsk niemieckich rozpętało w stosunku do Żydów potwornych wręcz rozmiarów terror, uprawiany przez wojsko ze znacznym udziałem ludności miejscowej” (październik 1941).
Chcemy to sobie wyobrażać na wzór Pasikowskiego – w jakiejś wsi gdzieś daleko na bagnach tłuszcza nocą przyszła z pochodniami. Nie, to byli pan starosta, pan przodownik, pan radca. I także tutaj za rogiem, w sercu Warszawy.
Oczywiście, Niemcom pomagała też „zielona” policja żydowska. Tylko iż ci ludzie ratowali swoje życie. Robili w tym celu rzeczy straszne, ale przecież nie mieli realnego wyboru. Granatowy policjant zawsze mógł odejść ze służby albo choćby mało gorliwie realizować polecenia okupanta.
Tymczasem we wszystkich relacjach granatowi pojawiają się jako największe zagrożenie dla ukrywających się Żydów. Raport Stroopa to bardzo prosto tłumaczy:
„Polskiej policji zezwolono na oddanie każdemu polskiemu policjantowi, w razie zatrzymania przez niego Żyda w aryjskiej części miasta Warszawy, 1/3 gotówki tego Żyda. Zarządzenie to okazało się skuteczne”.
Najbardziej niesamowie w raporcie jest to, gdy Stroop próbując dehumanizować ofiary – mimowolnie składa im hołd. Istnieje stereotyp Żydów bezwolnie idących do gazu z podniesionymi rękami, umacniany zresztą przez jedno z najsłynniejszych zdjęć z tego raportu.
„Na jednym z betonowych budynków wywieszono flagi żydowską i polską jako wezwanie do walki przeciwko nam. Jednakże już drugiego dnia akcji udało się specjalnej jednostce bojowej zdobyć te dwie chorągwie. W tej walce z bandytami poległ SS-Untersturmführer Dehmke”.
Już drugiego dnia nadludzie zdobyli dwie flagi, kosztem jednej ofiary! Stroop nakazał więc podpalanie budynków z miotaczy ognia i burzenie z ostrzału artyleryjskiego. Ale i to nie pomogło.
„Nieraz Żydzi pozostawali w płonących domach tak długo, aż wreszcie (…) woleli wyskakiwać z pięter (…) Z połamanymi kośćmi usiłowali się oni potem jeszcze czołgać przez ulicę do bloków, które bądź wcale, bądć tylko częściowo stały w płomieniach” – pisze Stroop i konkluduje:
„Tylko dzięki nieprzerwanemu i niezmordowanemu udziałowi w akcji wszystkich sił udało się ująć lub z całą pewnością zgładzić ogółem 56 065 Żydów. Do tej liczby należy jeszcze dodać Żydów, którzy zginęli na skutek wysadzenia w powietrze, pożarów itd., których liczby nie można było jednak ustalić”.
Nigdy nie dowiemy się, grobem ilu adekwatnie ofiar jest północno-zachodnia część śródmieścia Warszawy, z Intraco, Złotymi Tarasami i TGI Friday’s. Ale więcej by ocalało, gdyby nie wysiłki Juliana Zielińskiego, przodownika 14 komisariatu.
PS. Gdzie nie cytuję IPN i Stroopa, tam cytuję książkę „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali” Stefana Zgliczyńskiego.