Przeznaczenie w sercu: wybór za życie
Gdy wyniki badań były gotowe, Kinga poczuła, jak serce ściska się z litości. W środku rosła mała istota – może dziewczynka, jasnowłosa, z figlarnym uśmiechem. Ale strach i rozpacz zagłuszały te myśli. Wsiadła do zatłoczonego autobusu, by pojechać do poradni. Na przystanku, wysiadając, o mało nie upadła w tłumie. Nagle coś zsunęło się z jej ramienia. Krzyknęła – pasek torebki był przecięty. Złodzieje ukradli wszystko – pieniądze, dokumenty, wyniki badań.
Łzy dusiły ją w gardle, ale nic nie dało się zrobić. Kinga wróciła do domu. Część badań musiała powtarzać, część odtwarzać. Gdy drugi raz wychodziła z autobusu, potknęła się i mocno stłukła nogę. Ból przeszył całe ciało, a w duszy zagościł przesądny lęk: „Jak pójdę trzeci raz – wcale nie wrócę”. Wtedy podjęła decyzję: dziecko będzie. Strach odpuścił, a na sercu zrobiło się lżej.
Ciąża przebiegała spokojnie. USG potwierdziło – dziewczynka. Kinga już wiedziała, jak ją nazwie – Zosia. Ale podczas kolejnego badania lekarze zaskoczyli ją: u płodu podejrzewali zespół Downa.
„Trzeba zrobić amniopunkcję, badanie wód płodowych” – powiedziała lekarka, wypisując skierowanie. „Ale ostrzegam – to ryzykowne, może spowodować poronienie lub infekcję”.
Kinga, z ciężkim sercem, zgodziła się.
W dniu zabiegu przyjechała do poradni z Tomaszem. Został na korytarzu, nerwowo przekładając klucze w dłoniach. Kinga, z drżącymi kolanami, weszła do gabinetu. Lekarka podłączyła aparat, by posłuchać bicia serca dziecka. Biło tak szybko, iż zdawało się lada moment pęknąć.
„Poczekamy” – zdecydowała. „Podamy magnezję, by uspokoić”.
Kingę odprawiono na korytarz. Siedziała, zaciskając dłonie, podczas gdy Tomasz próbował ją podnieść na duchu. Po pół godziny wezwano ją ponownie. Tętno się unormowało, ale dziecko obróciło się plecami – w tej pozycji nie dało się pobrać próbki.
„Poczekamy jeszcze” – westchnęła lekarka. „Może się odwróci”.
Za trzecim razem wszystko było idealne: dziecko ułożyło się prawidłowo, serce biło równo. Kingi brzuch zdezynfekowano jodyną. W gabinecie panował nieznośny upał, okno było szeroko otwarte, by choć trochę przewietrzyć pomieszczenie. Pielęgniarka wzięła tacę z narzędziami i w tej chwili do środka wpadł gołąb. Ptak, oszalały ze strachu, miotał się po gabinecie, uderzał o ściany, wpadał na ludzi. Pielęgniarka krzyknęła, taca wypadła jej z rąk, a narzędzia z hukiem rozsypały się po podłodze.
Kingę znów wyprowadzono na korytarz. Tomasz, słysząc hałas, zerwał się:
„Co się stało?”
„Wleciał gołąb, wszystko przewrócił” – odparła, czując, jak w środku wszystko marznie.
„Kinga, to znak” – szepnął. „Chodźmy do domu”.
Wyszli, nie oglądając się za siebie.
O czasie Kinga urodziła dziewczynkę. Nazwali ją Zosia – białą jak śnieg, pełną życia, z iskrzącymi się oczami. Gdy Zosia skończyła dziesięć lat, Kinga, patrząc na jej uśmiech, przypomniała sobie tamten dzień w poradni. Gołąb, jak anioł, wtargnął w ich życie, by powstrzymać błąd. Zosia była zdrowa, a każdy jej śmiech przypominał Kindze: przeznaczenie wybrało za nich.
Ale w sercu wciąż żył cień strachu. Co by było, gdyby wtedy nie posłuchała znaków? Gdyby gołąb nie wleciał? Tuliła Zosię mocniej, czując, jak miłość do córki zagłusza wszystkie wątpliwości. Życie nie stało się łatwiejsze, pieniądze wciąż topniały, ale Zosia – ich mały cud – była warta wszelkich prób.