Powrot Kackiego

4 dni temu

Jako entuzjasta cancel culture, nie mogę nie zauważyć powrotu sprawy Marcina Kąckiego. Komcionauci, którzy o niej w ogóle nie słyszeli, wygrali na loterii, nie muszą czytać dalej. Pozostałym przypomnę, iż ów gwiazdor reportażu i wpływowy redaktor „Wyborczej” opublikował był w zeszłym roku kuriozalny artykuł „Moje dziennikarstwo – alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem”.

Jego tytuł jest bardzo znaczący. Te „kobiety źle kochane” wpleciono tutaj między opowieści o tym, jak to on cierpiał, żebyśmy tak bardzo współczuli narratorowi, iż nie zauważymy nawet, iż to „złe kochanie” to dziwne określenie wspinania się przez okno do kobiety, która nie chce mu otworzyć drzwi.

Jak się zaraz potem okazało, był to manewr uprzedzający skandal w Instytucie Reportażu. Młode adeptki skarżyły się na Mistrza, Instytut odsunął go od prowadzenia zajęć.

Ale jak to z Mistrzami bywa, ruszył do kontrataku. To on tu jest przecież ofiarą! Czy to jego wina, iż kobiety pod wpływem jego nieodpartego, apollińskiego seksapilu same się na niego rzucają? Zwłaszcza Karolina Rogaska, która publicznie oznajmiła, iż Kącki w jej obecności wydobył penisa i ulżył sobie, nie zważając na jej protesty. Nie dość iż to nieprawda, to jeszcze jest to połączenie dwóch różnych spotkań, ripostował dość tajemniczo Mistrz.

Później zaś wszystko potoczyło się tak jak zwykle. Sprawę miały wyjaśniać sądy i komisje. Ponieważ prokuratura się nie zajęła, to i sądu nie było. Cokolwiek ustaliła komisja powołana przez HR Agory, pozostało poufne, bo takie są zasady działania HR. Komisja redakcyjna zakończyła współpracę „z powodów redakcyjnych” (to po prostu tautologia – redakcja nie ma prawa do niczego więcej).

Gdy więc już stało się jasne, iż jak zwykle nie będzie konsekwencji – pozostawało już tylko zmonetyzować status „ofiary cancel culture” książką. Nie przeczytałem, bo nie zamierzam tego wspierać portfelem, a gratisa raczej nie dostanę, przytoczę więc jej omówienie słowami wybitnego literata Janusza Rudnickiego: [z książki] wynika, iż sprawy tej gwóźdź, czyli pamiętny „ręko-czyn” w ogóle nie miał miejsca. Wynika, iż dziennikarka pomyliła członki i jedyne, co by ją tłumaczyło to fakt, iż z grubsza one do siebie podobne. Więc jeżeli nie doszło do żadnej ipsacji, a z tego co w książce wynika, iż nie, to…”.

Ach, ten żart, ten szyk, ten styl! Jak wuj Janusz przyjanuszuje, to nie ma wuja w mieście. Inna sprawa, iż po kilku dniach wuj wyedytował ten wpis, usuwając dowcip o „pomyleniu członków”, prawdopodobnie radośnie nieświadomy, iż każdy może podejrzeć historię edycji, a z niej wyczytać, iż wujowi jego własny żart przestał smakować o 8:29 AM.

I cała sprawa wydawała się już ostatecznie zamieciona pod dywan, zagłuszona tradycyjnym chórem wujów pomstujących na „cancel culture”, gdy Karolina Rogaska opublikowała z kolei zapis rozmowy z Marcinem Kąckim. Wyraźnie słychać, jak mówi „Marcin, ale ty przy mnie wyjąłeś penisa i zwaliłeś konia”, a on nie reaguje jak człowiek niewinny, okrzykiem typu „Karolino, czemu tak zmyślasz?”, „to jakaś pomyłka, to nie mogłem być ja!”, ewentualnie, za Rudnickim, „to nie był mój penis!”, tylko jej potakuje, domagając się wszelako, by ta mu koniecznie opowiedziała osobiście co wtedy czuła.

Zachowuje się w tej rozmowie jakby Rogaska była mu coś winna. I plecie androny, iż On, przecież już pięćdziesięcioletni, po prostu nie rozumie współczesnego świata. Tak jakby kiedykolwiek przedtem, w roku 1950 czy 1850, akceptowano wyciąganie penisa przy kobiecie, która sobie tego nie życzy.

Nie bardzo rozumiem, jak po tym nagraniu można jeszcze bronić Kąckiego, ale niektórzy to robią. Czasem widać tu ewidentną Wspólnotę Ludzi Złej Woli, ale niektórzy powtarzają komunały o „domniemaniu niewinności” oraz „niewyręczaniu sądów” być może szczerze w to wierząc.

Wyjaśnijmy więc ponownie, czemu ta postawa jest naiwna. Znakomita większość spraw dotyczących molestowania i mobbingu nigdy nie trafi do sądu. Sorry, takie mamy prawo. Mobber i molestator, jeżeli mają odrobinę oleju w głowie, potrafią to robić tak, żeby prokuratura nie miała się do czego przyczepić.

Taki „legalizm” sprowadza się więc do sytuacji jak z rysunku Raczkowskiego: „ratunku, złodziej ukradł mi torebkę! / jeszcze nie było procesu, a pani już wydała wyrok”. Od ofiary oczekujemy pokornego milczenia dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok – a w praktyce do wieczystego milczenia, bo do procesu pewnie i tak nigdy nie dojdzie.

„Wyjaśnianie przez wewnętrzne komisje” będzie szybsze, ale co do zasady niejawne. I nie da się tego zmienić. „Żądajmy jawności!” to urocze hasełko, ale w praktyce wtedy ciężko byłoby znaleźć ochotników do zeznawania, więc takie komisje staną się bezradne. Przecież HR to nie policja, nie może wezwać „techników z CSI”.

Sąd cywilny? Jego zadaniem nie jest „poznawanie prawdy”, tylko doprowadzenie do ugody. jeżeli Kowalski nazwie Malinowskiego wielbłądem, Malinowski go pozwie, a potem panowie się dogadają, iż Malinowski zgadza się być wielbłądem a Kowalski dromaderem, sąd cywilny nie będzie powoływać biegłego zoologa żeby „ustalił prawdę materialną”.

W typowej sprawie mobbingu czy molestowania nie nie ma takiej niezależnej instytucji, która nam „ustali prawdę”. Pozostają dwie opcje: (a) chrzanić ofiary, brońmy sprawców przed „linczem” (b) osąd opinii publicznej.

Taki osąd odwołuje się nie do stuprocentowej prawdy – której przecież nigdy nie poznamy – tylko do oceny prawdopodobieństwa. W praktyce robimy to na co dzień, bo czekanie w każdej sprawie na prawomocny wyrok byłoby absurdem. Tu konkretnie scenariusz, w którym na Kąckiego uwziął się spisek młodych dziennikarek (bo to przecież nie jest jedna Rogaska), wydaje mi się po prostu skrajnie nieprawdopodobny.

Oczywiście, to może być jak u Agathy Christie, iż uzgodniły zeznania, żeby wyprowadzić w pole Herkulesa Poirot. Ale jeżeli tak, to czemu pomawiają Kąckiego akurat o coś, o czym z góry wiadomo, iż prokuratura to oleje? Nie mogły zeznać, iż Kącki przy nich obrażał uczucia religijne? Wtedy już mielibyśmy wyrok! Gupie jakie czy co?

Bardziej prawdopodobny wydaje mi się inny scenariusz. Marcin Kącki to człowiek mądry i doświadczony. On doskonale wie, jak działają te mechanizmy. Przecież niejeden jego wybitny reportaż traktował właśnie o wieloletniej bezkarności predatorów. Gdybym pisał kryminał i potrzebował porady, jakich reguł powinien przestrzegać molestator, żeby żaden sąd go nie tknął – nie umiem pomyśleć o lepszym ekspercie.

Jeśli ktoś mimo to przez cały czas woli wierzyć w spisek wyuzdanych reporterek, nic na to nie mogę poradzić. Tylko błagam, bez tych banialuków o „czekaniu na prawomocny wyrok”. Wyroku nie będzie, ale pozostaje zdrowy rozsądek.

Idź do oryginalnego materiału