Gdy tradycyjna klasa rządząca została przymuszona do ustąpienia przed żądaniami demokracji, oddała tak niewiele, jak tylko mogła. W Wielkiej Brytanii dostaliśmy prawo głosu, ale panujący dopilnowali, by najważniejsze aspekty starego systemu pozostały nienaruszone: Izba Lordów, ordynacja wyborcza typu „pierwszy na mecie” [zbliżona do systemu znanego w Polsce jako „jednomandatowy” – red.], królewskie przywileje, czy pochodzące z czasów Henryka VIII klauzule pozwalające rządowi dodawać lub usuwać zapisy ustaw już po uchwaleniu ich przez Parlament. Przede wszystkim jednak nienaruszony pozostał system prawny, który jawnie i silnie faworyzuje posiadaczy majątku.
Wszystkie te instytucje pilnują, aby system poddawał się władzy elit, choćby jeżeli z pozoru rządzi nim lud. Ciężka, zdobiona brona bramna [emblemat brytyjskiego parlamentu – przyp. tłum.] dzieląca nas od władzy nie została podniesiona od czasu podbojów normańskich aż do dziś. Związek między rządzącymi a rządzonymi przypomina adekwatnie relację pomiędzy okupantem a okupowanym.
Od prawie tysiąca lat w baśniach i legendach czcimy tych, którzy stawiali opór: mit o Robin Hoodzie upamiętnia Eadrica Dzikiego i innych silvatici, którzy kryli się w lasach i napadali na okupantów. W prawdziwym świecie jednak niewielu ośmiela się podnieść głowę. Nienawiść, obrzydzenie i lęk, z którymi elity rządzące od dawna patrzą na ludzi, zostają odwzajemnione strachem i posłuszeństwem. Wiemy, co się dzieje, gdy wyjdziemy przed szereg.
Gdyby rzeczywiście rządziła demokracja, podlegałaby ona ewolucji. Absurdalne reguły i rytuały odeszłyby do lamusa. Urzędy przedstawicielskie zostałyby zrównoważone partycypacyjnymi i deliberacyjnymi procesami decyzyjnymi. Tymczasem w ciągu 157 lat minionych od czasu, gdy pewnej grupie mężczyzn z klasy robotniczej pozwolono zagłosować w wyborach, system poddał się zaplanowanej stagnacji. Wciąż żąda się od nas, byśmy z końską dawką naiwności przyjmowali, iż nasi „przedstawiciele” działają w naszym interesie i będą nas bronić – w okresach pięcioletnich.
Klasy rządzące poszły jednak na niewielkie ustępstwo: zaakceptowały prawo do protestu przeciwko podejmowanym przez nie decyzjom. Od czasu masakry Peterloo w 1819 roku wiedzą one, iż system musi się ugiąć, żeby się nie złamać. Utrzymały więc „niepodważalne prawo Anglików do zgromadzeń publicznych”. Pokojowy protest od dawna uznaje się za pełnoprawną metodę kwestionowania i wprowadzania korekt do naszej umowy politycznej. Gdyby nie protest, praw obywatelskich nigdy w ogóle nie rozciągnięto by na szersze kręgi społeczeństwa i nie istniałoby to, co zwiemy demokracją.
Od kiedy jednak swoją władzę utwierdziły elity gospodarcze, protest stał się dla nich jeszcze bardziej nieznośny. Nie postrzega się go już jako niezbędnego czynnika w polityce, ale coraz częściej traktuje jako zagrożenie, które należy wyeliminować.
Demonstrowanie przeciwko temu, iż klasa polityczna nie chce chronić nas od szkód, zwłaszcza od krzywdy rozmiarów egzystencjalnych spowodowanej załamaniem klimatu, jest rzeczą zarówno racjonalną, jak i – w obecnej atmosferze politycznej – heroiczną. Dla dobra nas wszystkich osoby protestujące biorą na siebie brzemię ryzyka prawnego, brzemię z każdym rokiem coraz cięższe, skoro państwo wytacza przeciwko tym, którzy ośmielają się sprzeciwić, nie tylko nowe środki karne, ale także cywilne. Demonstranci klimatyczni to współcześni silvatici, czasem wręcz mieszkający w leśnej gęstwinie, przeciwstawiający się opresyjnej władzy na naszą korzyść.
Najbardziej skrajnym jak dotąd przypadkiem – zakończonym najdłuższym w dziejach Wielkiej Brytanii wyrokiem za pokojowy protest – było postępowanie przeciwko dwóm demonstrantom klimatycznym Morganowi Trowlandowi i Marcusowi Deckerowi. W październiku 2022 roku wspięli się oni na Most im. Królowej Elżbiety II przecinający Tamizę w mieście Dartford i rozwinęli na nim transparent. Demonstranci otrzymali wyroki trzech lat oraz dwóch lat i siedmiu miesięcy pozbawienia wolności.
Marcus Decker, zawodowy muzyk i nauczyciel, powiedział mi, iż najpierw próbował wszystkich taktyk „przyzwoitych”: „szerzyłem świadomość muzyką, pisałem petycje, korespondowałem z władzami”. Wtedy dopiero uznał, iż zwykła polityka nie przyniesie rezultatów. Z dzieciństwa przeżytego w NRD oraz wiedzy o wcześniejszych ruchach społecznych Decker wywnioskował, iż zmiany w opresyjnym systemie może wymusić nieposłuszeństwo obywatelskie.
Aktywiści zaplanowali akcję skrupulatnie, chcąc zminimalizować utrudnienia: zaczęli wcześnie rano, aby ruch uliczny można było łatwo przekierować do dartfordzkiego tunelu pod Tamizą, tak jak robi się to często, gdy most zostaje zamknięty przy złych warunkach pogodowych. Zarazem chcieli zdobyć jak największy medialny rozgłos dla swojego żądania. Domagali się mianowicie, by władze przestały udzielać koncesji na nowe projekty wydobycia ropy naftowej i gazu ziemnego. Pozostali na moście przez 37 godzin, a potem dali się sprowadzić na ziemię.
Długość ich wyroków zupełnie nie przystawała do jakiegokolwiek precedensu. Marcusa zwolniono w lutym 2024 roku, po 16 miesiącach: to najdłuższy pobyt w więzieniu za protest pokojowy od czasu, gdy wszyscy dorośli Brytyjczycy i Brytyjki otrzymali prawo głosu.
Można by pomyśleć, iż to kara wystarczająca – a choćby wielokrotnie większa od wystarczającej – za pokojowy akt nieposłuszeństwa obywatelskiego. Ale nie. Marcus jest obywatelem niemieckim, posiadającym pozwolenie na pobyt czasowy w Zjednoczonym Królestwie, gdzie mieszka z rodziną: partnerką Holly Cullen-Davies oraz dwójką jej dzieci. Każda zaś osoba bez brytyjskiego obywatelstwa, która otrzymała wyrok przynajmniej 12 miesięcy pozbawienia wolności, zostaje automatycznie deportowana do kraju pochodzenia – chyba iż się skutecznie odwoła. Zdaniem Settled, organizacji dobroczynnej zajmującej się imigracją, jest to najprawdopodobniej „pierwszy raz w Wielkiej Brytanii, kiedy możliwość deportacji wykorzystano po wyroku skazującym za pokojowy protest”.
Holly, pianistka i dyrygentka chóru, nie może wyprowadzić się do Niemiec: dzieci powinny mieszkać z ojcem, a ona sama opiekuje się starszymi rodzicami. W kwietniu spotkałem się z Holly i Marcusem i stwierdzam, iż nieczęsto widuję tak oddane sobie pary. jeżeli odwołanie Marcusa zostanie odrzucone, życie rodzinne zostanie im okrutnie odebrane. Holly wyznała: „Jest to nieznośnie smutne, iż grozi nam możliwość rozdzielenia na całe życie. Mam wrażenie, iż to kara niedopuszczalna, wymierzona całej rodzinie”.
To tylko jeden przykład, a jaką mściwością klasa polityczna chwyta się brzytwy, by rozpaczliwie odeprzeć demokratyczne dążenia. Aktywistów klimatycznych niedawno pozbawiono prawa do wyjaśnienia swoich motywacji ławnikom, więc dziś sądzi się ich jak zwykłych, bezmyślnych wandali. Tych, którzy mimo wszystko starali się na procesie coś wyjaśnić, zatrzymano w areszcie za obrazę sądu.
Toczy się postępowanie przeciwko 69-letniej Trudi Warner za to, iż trzymała tabliczkę z wypisaną zasadą brytyjskiego systemu prawnego: iż ławnicy mają prawo działać zgodnie ze swoim sumieniem. Pierwszy raz za żywej pamięci aktywista otrzymał (sześciomiesięczny) wyrok więzienia za sam udział w marszu. Na naszych oczach prawo i jego zastosowanie podlegają radykalnej reorientacji jeszcze bardziej na rzecz interesów właścicieli majątków, w tym przypadku koncernów naftowych.
Minister spraw wewnętrznych mógłby odwołać deportację Marcusa jednym pociągnięciem pióra. Petycję namawiającą go do tego podpisało dotychczas 157 tysięcy osób. Niesprawiedliwość pogania niesprawiedliwość, a pewnej rodzinie wyrządza się okrutną krzywdę. Potrzebujemy nowych Robin Hoodów.
**
George Monbiot – dziennikarz i działacz ekologiczny. Publikuje w „Guardianie”. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka Regenesis. Jak wyżywić świat, nie pożerając planety.
Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.