Czy Iran wystrzelił rakiety w Izrael, żeby bronić Palestyńczyków, których rannych jest ponad 46 tysięcy, a zabito już niemal 34 tysiące? W tym 10 tysięcy matek, które osierociły 19 tysięcy dzieci? Nic na to nie wskazuje. Widać, iż była to demonstracja – spektakularne widowisko na ponad 300 dronów i rakiet. Jedyną ofiarą – ranną w tym ostrzale – jest mała beduińska dziewczynka. Czy Izraelowi jest jej żal? Dla Beduinów Izrael nie przewiduje schronów.
Iran oświadczył „teraz jesteśmy kwita”, bo atak był odwetem za ostrzał ambasady Iranu w Damaszku 1 kwietnia, gdzie zginął między innymi generał brygady Mohammad Reza Zahedi z Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. To oczywiście kolejna prowokacja, próba upokorzenia, na którą Izrael prawdopodobnie jakoś odpowie, bo będzie chciał mieć ostatnie słowo. Odwet Izraela będzie oznaczał dalszą eskalację.
Wystrzelenie na Izrael 300 dronów i rakiet w demonstracji oznacza, iż zapas pocisków Iran ma znaczny. Irańskie pociski spadają też przecież na Ukrainę. Nagłówki gazet pytają, czy Charków stanie się drugim Aleppo, miastem ruin. Ukraina nie ma „żelaznej kopuły”, nie podrywają się w jej obronie amerykańskie i europejskie samoloty. Tak jak nie podrywają się w obronie ludności palestyńskiej. Benjamin Netanjahu oświadczył przedstawicielom Niemiec i Wielkiej Brytanii, iż nie ma głodu w Palestynie, a „Izrael stoi poza i ponad kwestiami humanitarnymi”.
Czy Hamas stoi za ludnością Palestyny? Nie. Hamas kryje się za ludnością Palestyny. Hamas jest też wygodny dla Izraela. W Dzienniku czasu okupacji palestyński pisarz Raja Shehadeh pisze pod datą 1 grudnia 2010 roku: „Z dokumentów ujawnionych niedawno przez WikiLeaks wynika, iż Izrael chciał przejęcia władzy w Gazie przez Hamas, by móc toczyć wojnę ze Strefą jako wrogim państwem. Dokładnie tak się stało”. Dokładnie tak się dzieje. Systemowe upokarzanie Palestyńczyków przez Izrael, na pewno od dziesiątków lat pracuje na popularność Hamasu, ale Hamas to nie Palestyna.
Podobnie upokorzenia towarzyszące narzucaniu Bliskiemu Wschodowi „amerykańskich wartości” nie wzmocniły tamtejszych demokratów. Ruchy domagające się demokracji w czasie Arabskiej Wiosny okazały się za słabe. A wycofanie się Ameryki z Afganistanu przyniosło temu krajowi upadek, powszechny głód, koniec jakichkolwiek praw kobiet, talibowie ogłosili niedawno przywrócenie publicznej chłosty i kamienowania.
Dlatego większe zaangażowanie Zachodu w napięcia w Lewancie to szansa dla ruchów demokratycznych, a jego wycofanie się niesie strach. Bo Iran to nie Republika Islamska, Iran jest zakładnikiem Republiki Islamskiej – jak nazywa to irańska działaczka praw kobiet Masih Alinejad. Irańczycy nie chcą wojny, Irańczycy i Iranki – tłumaczy Alinejad – cierpią więzione, gwałcone, bite przez służby Republiki Islamskiej. Tak samo Hezbollah nie dba o Liban ani Huti o Jemeńczyków, ani Baszar al-Asad o Syrię.
Być może bezpośredni atak na Izrael z Iranu oznacza koniec proxy war w Lewancie. Dotąd szkoleni przez Republikę Islamską bojownicy podgryzali USA i Izrael ze swoich pozycji. A teraz może wojna jest Republice potrzebna, żeby stłumić wewnętrzne ruchy zagrażające władzy ajatollahów.
Ta skomplikowana układanka ma jeden najważniejszy element, który może region uspokoić. I nie jest to ropa. Pilnowanie interesów ropy przez Zachód nie zmniejsza, a stale zwiększa zagrożenie terrorystyczne, a teraz także zagrożenie nową wojną światową. Ropa powinna siedzieć w ziemi.
Ten element to prawa człowieka, w tym prawa kobiet. To one, a nie tak pilnowana przez Zachód ropa, mogą rozsadzić dyktatury. Nie rozumiem, dlaczego to skok ceny baryłki wprawia świat w popłoch i motywuje do wyciągania samolotów z hangarów, a nie śmierć i cierpienie ludzi. Dyktatury rosną na ropie, topnieją od pragnienia wolności i dobrego życia, które dzielone jest powszechnie przez ludzi.
Każde działanie „poza i ponad kwestiami humanitarnymi” karmi zbrodniczych tyranów. Każde działanie obliczone na upokorzenie – również tych tyranów karmi. Im więcej rozpaczy, im większy ból, tym łatwiej zapełnią się szeregi ludźmi upokorzonymi, zrozpaczonymi, skłonnymi do zemsty.
Jeśli więc Zachód da się wciągnąć w interwencje na Bliskim Wchodzie – przed czym przestrzega irański dyplomata Mehdi Hosseini Matin, to niech zacznie od przypilnowania Netanjahu, żeby zatrzymał śmierć w Gazie, żeby zatrzymał idące pełną parą inwestycje o osiedla na odbieranej Palestyńczykom ziemi, znowu obliczone na ich upokorzenie.
Działania wzmacniające prawa człowieka, chroniące życie Palestynek, Jemenek, Iranek oraz trzymanie ropy w ziemi mogą zatrzymać katastrofę. Bo wojna i katastrofa klimatyczna napędzają się wzajemnie.
Wiem, wiem, iż to brzmi naiwnie. Ale czy mamy inne wyjście? Możemy się jeszcze na różne sposoby usmażyć. Prawa człowieka są najlepszą wizytówką Zachodu i nie ma nic poza ani ponad nimi.