A później zadał jeszcze dwa ciosy – w klatkę piersiową i w brzuch. Przed poważnymi obrażeniami ofiarę ochroniła gruba odzież, bo to była zima. Waldemarowi N. udało się choćby o własnych siłach wrócić do domu. Nie bardzo jednak wiedział, skąd taki atak agresji ze strony starszego o dziesięć lat znajomego. Dlaczego krzyczał na ulicy, iż go zabije?
Policjanci zapukali do mieszkania napastnika jeszcze tego samego dnia. Nie otwierał drzwi, a gdy je wyważono – spał w środku. Po obudzeniu stawiał opór: był agresywny, bluźnił i zapierał się nogami. Podczas pierwszego przesłuchania nie przyznał się do niczego: był apatyczny, na pytania odpowiadał pomrukami i monosylabami. Siedział na krześle z zamkniętymi oczami i milczał.
Później, gdy usłyszał, iż jest podejrzewany o usiłowanie zabójstwa, zdenerwował się i krzyczał:
– Trudno mi zrozumieć treść tego zarzutu, bo to jest stek bzdur. To kłamstwo ukartowane przez pokrzywdzonego i spisek przeciwko mnie.
Odmówił także podpisania protokołu przesłuchania, używając przy tym wulgarnych słów.
Podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania również nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i wyjaśnił, iż nic nie pamięta, bo zażywa leki.
– W ogóle nie kojarzę, żebym tego dnia spotkał się z pokrzywdzonym – oświadczył.