OSTATNIE PRZYSTANKI – KRAŃCE CYWILIZACJI
Koniec trasy autobusu miejskiego, więc wysiadać. Miejsce, w które trafiasz to najczęściej blaszana albo plastikowa wiata przystankowa, albo tylko betonowy słupek, do którego przytwierdzono tabliczkę z rozkładami jazdy.
Jeżeli to wiata, to z 90 –cio procentową pewnością można założyć, iż jest częściowo zdewastowana. Wywalone ściany, a te które pozostały są posprajowane i pokryte wlepkami. Rozkład jazdy – jeżeli jeszcze jest – jest zamazany i nieczytelny. o ile to tylko betonowy słupek, skala dewastacji jest dużo mniejsza – zniszczony jest tylko rozkład jazdy.
Autobus dociera tu tylko incydentalnie – co godzinę, albo rzadziej. W tak zwanym międzyczasie taka wiata przystankowa pełni inne społeczne role. Bywa centrum kulturalnym okolicy – daszek plus ławka są w sam raz na krótką imprezę – picie, ćpanie, no i sprajowanie, a w ogóle to spotkanie towarzyskie. To najczęściej jedyne takie miejsce w okolicy, gdzie młodzież, albo i panowie w wieku „dorosłym” mogą sobie pobyć sami ze sobą. Na neutralnym gruncie. Bez żon, rodziców i dzieci.
Z założenia takie miejsce jest wyposażone w kosz. o ile miejscowi nie wynoszą doń śmieci, to taki kosz jest próbką socjologiczną co do upodobań konsumpcyjnych. Jakie alkohole są tu pite. o ile piwa to czy są to „kustosze”, „rompery”, „kuflowe” – socjalny półmrok, czy też jakieś inne? Jakie butelki po seteczkach zawiera taki kosz? Jakich napojów używano do przepijania? Czyli: kto się tu gości? Niestety, taki ostatni przystanek jest też często areną zawodów w tym kto bardziej nie trafi do kosza. I śmieci leżą za wiatą, w okolicy słupka, ale nie w koszu. Od razu wiesz, co jedzą, co piją, bez zaglądania do kosza. Jakie plemię tu mieszka.
Dotarliśmy tym miejskim autobusem od strony cywilizacji. Dalej autobus nie jedzie, bo nie ma takiej potrzeby. Dalej jest nic. Wysiadasz i patrzysz wstecz, widzisz rząd domków, posesji, albo zgromadzenie bloków. A przed sobą masz jakieś chaszcze, rowy, łąki, albo las. Albo hale fabryk, do których robotników dowozi tu autobus. Ale – tak czy tak – dalej jest nic. Jesteś na końcu świata. Linie autobusów miejskich są jak odnogi pajęczyny. To, co ma miejsce poza ich liniami nie porusza, nie generuje reakcji. Tam nie ma nic. Pajęczyna nie drga. Tam już nie dzieje się nic. Koniec świata. Koniec cywilizacji.
„Strzeż się tych miejsc” – końca tras, pustych ulic, gdzie jest mrok. Ale kiedy dociera tam autobus, to ich tam nie ma. Jest tylko pustka przed i krańce, ostatnie domki w rzędzie, bloki zbite w gromadkę obok, hale fabryczne nieopodal.
Wielokrotnie sprawdzałem, co jest dalej. W tym interiorze za kręgiem widzialności z wiaty przystankowej. Co jest za lizjerą lasu. Co kryją chaszcze. Bo choćby jeżeli się pomyliłem, wysiadłem nie tam gdzie chciałem, to kierowca na końcu trasy ma przerwę na siuranko, papierosa i kanapkę, a także spacer dla rozruszania girasów. Kilka minut zanim autobus znów ruszy. Znam Kielce i ich krajobrazy, tak mi się jeszcze do niedawna wydawało, ale kiedy ląduję na jakimś ostatnim przystanku, tracę tą pewność w rozpoznawaniu przestrzeni. Gdzie ja jestem? Dojechałem tu miejskim autobusem, czyli to miasto? Ale gdzie ja jestem?
30 lat temu, gdy miałem bilet sieciowy na całe miasto, piłem i jeździłem autobusami, budziłem się na ostatnich przystankach z przerażeniem: gdzie jestem? Nie rozpoznaję okolicy. Dziś deweloperzy znacząco dokładają się do tego nierozpoznania okolicy, tak się to zmienia.
Ostatni przystanek. Jakaś latarnia oświetlająca okolicę wiaty przystankowej, a wokoło mrok. Nikogo żywego – nie dopytasz. Samotrzeć w takim gdziekolwiek. A poza granicą oświetlonej przestrzeni mrok. W stronę cywilizacji jeszcze jakieś oświetlone podwórka domków, okna w blokach czy latarnie przed halami, ale w drugą stronę mrok zaczynający się chaszczami – a w nich, wiadomo, ukryte zagrożenia: kleszcze, narkomani, chuligani i odchody, w które można wdepnąć i się w nich wytarzać.
Ostatni przystanek.