Nowa definicja zgwałcenia: „Tak znaczy tak” a domniemanie niewinności

1 miesiąc temu

Nowa definicja zgwałcenia, która będzie obowiązywać w Polsce od lutego 2025 roku, wywołuje niemałe emocje. Krytycy biją na alarm, sugerując, iż model tak znaczy tak, na którym opierają się nowe przepisy, zagraża prawom mężczyzn i zasadzie domniemania niewinności. Większość stosunków seksualnych odbywa się przecież bez świadków – więc jak udowodnić, iż uzyskało się zgodę partnerki? Jak ochronić się przed fałszywym oskarżeniem? Czy naprawdę zbliżamy się do momentu, w którym naturalny, swobodny seks stanie się przeszłością, a każdą zgodę trzeba będzie precyzyjnie dokumentować?

To chwytliwe pytania, ale z prawnego punktu widzenia zupełnie bezzasadne. Żeby zauważyć luki logiczne tej moralnej paniki, trzeba przede wszystkim rozplątać gąszcz pomieszanych pojęć.

Co zmienia nowa definicja zgwałcenia

Definicje zgwałcenia najczęściej opierają się na jednym z dwóch modeli – nie znaczy nie lub tak znaczy tak. Pierwszy z nich zakłada, iż do zgwałcenia dochodzi, gdy sprawca podejmuje aktywność seksualną wbrew sprzeciwowi ofiary. To na tej koncepcji bazuje dotychczasowe polskie prawo, chociaż uzupełnia ją ono o pewne dodatkowe elementy.

Na gruncie obecnych przepisów samo powiedzenie „nie, nie zgadzam się” niczego jeszcze nie przesądza. Za zgwałcenie uważa się dziś w Polsce tylko taki stosunek seksualny, do którego sprawca doprowadził przemocą fizyczną, groźbą bezprawną albo podstępem. Co więcej, w orzecznictwie sądowym utrwaliło się przekonanie, iż aby została spełniona przesłanka przemocy, ofiara musi na tę przemoc zareagować oporem – na przykład wyrywaniem się, szarpaniem, a przynajmniej krzykiem. Nie będzie więc zgwałceniem stosunek seksualny z osobą nieprzytomną (chyba iż sprawca sam doprowadził ją do takiego stanu) albo zbyt przerażoną, aby zareagować.

Słuchaj podcastu „Wychowanie płci żeńskiej”:

Spreaker
Apple Podcasts

Alternatywna koncepcja, tak znaczy tak, zakłada, iż zgwałcenie ma miejsce, gdy sprawca podejmuje aktywność seksualną bez zgody drugiej osoby. Uwzględnione są więc wszystkie te sytuacje, gdy ofiara nie reagowała z powodu strachu, zamroczenia czy dysocjacji – albo i reagowała, ale „niewystarczająco”.

Na każdą wzmiankę o tak znaczy tak podnoszą się głosy: jak udowodnić, iż dostało się zgodę? Przecież to słowo przeciwko słowu. W dobie ruchu MeToo i haseł takich jak „Uwierzcie kobietom”, mężczyzna jest bez szans – wymóg wykazania własnej niewinności może się okazać niemożliwy do spełnienia.

Tyle iż takiego wymogu nikt przed oskarżonym nie stawia. Błędem jest utożsamianie reformy prawa karnego materialnego z reformą czysto procesową – zredefiniowanie przesłanek jakiegokolwiek przestępstwa nie musi wiązać się ze zmianą w sposobie ustalania, czy zostały one zrealizowane przez oskarżonego. Na gruncie modelu tak znaczy tak konieczność udowodnienia, iż doszło do zgwałcenia, wciąż leży po stronie oskarżyciela – inne są okoliczności, które należy udowodnić. Obie koncepcje wyznaczają granice tego, co pierwotnie legalne, ale przekroczenie tych granic w obu systemach prawnych musi wykazać oskarżyciel. jeżeli zebrany w sprawie materiał dowodowy nie wskaże jednoznacznie na winę oskarżonego, to na gruncie modelu tak znaczy tak domniemanie niewinności wciąż będzie obowiązywać. Nowe przepisy nie zmieniają procedury ustalania, czy doszło do zgwałcenia. Zmieniają za to znaczenie tego pojęcia.

Wybiórcza troska i daleko idący sceptycyzm

Oczywiście wykazanie przez pokrzywdzonego, iż nie wyraził zgody, może wiązać się z szeregiem trudności. Ale czy udowodnienie, iż odmówił, jest prostsze? To dalej słowo przeciwko słowu; koncepcja nie znaczy nie w niczym tu nie pomaga. prawdopodobnie łatwiej jest udowodnić, iż doszło do przemocy fizycznej. Że sprawca brutalnie pobił ofiarę, a ona stawiała zaciekły opór. Trudno jednak uznać tego rodzaju ułatwienia dowodowe za wystarczająco istotne, żeby wybranych rodzajów zgwałceń w ogóle nie karać.

Warto przy tym zauważyć, iż w przypadku wszystkich innych przestępstw zeznania pokrzywdzonego nie są przez opinię publiczną traktowane z tak daleko idącym sceptyzmem jak w przypadku zgwałcenia. Może to oczywiście wynikać z faktu, iż przestępstwa seksualne rodzą poważne trudności dowodowe, a oskarżenie o nie, choćby fałszywe, często wiąże się ze społecznym ostracyzmem. Tej wybiórczej troski o procesowe prawa oskarżonego nie sposób jednak nie połączyć z jeszcze jedną prawidłowością: ogromną większość przestępstw seksualnych popełniają mężczyźni wobec kobiet.

Traktowanie zeznań osób pokrzywdzonych przestępstwami seksualnymi w taki sam sposób, w jaki traktuje się wszystkie inne zeznania, oznaczałoby konieczność przyjęcia, iż zgwałcenie trwale naznaczyło relacje między kobietami a mężczyznami i iż nie jest problemem marginalnym.

Nazywanie gwałcicieli bestiami, zboczeńcami i potworami nie byłoby już w stanie podtrzymać złudzenia, iż zgwałcenie to przestępstwo, które popełnia tylko określony, w niczym niepodobny do „normalnych ludzi” typ mężczyzn – może choćby tylko wobec określonego typu kobiet. Okazałoby się, iż zgwałcenie jest do pewnego stopnia wpisane w kulturę. Że nie chronią przed nim niepicie alkoholu, przemyślany wybór partnerów seksualnych, niewracanie do domu po zmierzchu ani wierność małżeńska. Negowanie zeznań kobiet – nie tylko w procesie karnym, ale przede wszystkim w odbiorze społecznym – jest prostszą postawą. Nie naraża nas na to, iż uświadomimy sobie prawdziwą skalę problemu.

Do tego właśnie odnosi się hasło „Uwierzcie kobietom”. Nie dotyczy procesu karnego; nie nakłania do porzucenia zasady domniemania niewinności oskarżonego. To postulat, żeby swoje przekonania opierać na faktach, a nie na uproszczeniach logicznych.

Nie można oczywiście udawać, iż fałszywe oskarżenia o przestępstwa seksualne nigdy się nie zdarzają. Jednocześnie warto przyjrzeć się temu, do jak nieadekwatnych rozmiarów urosła ta kwestia w zbiorowej świadomości.

W tym kontekście Amia Srinivasan, oksfordzka badaczka teorii społecznej i politycznej, porównała fałszywe oskarżenia do katastrof lotniczych – wydarzeń obiektywnie niecodziennych, które zajmują ponadwymiarową przestrzeń w wyobraźni publicznej. Wielu mężczyzn postrzega fałszywe oskarżenia jako problem znacznie poważniejszy niż przestępstwa seksualne popełniane na ich szkodę, i to mimo iż liczba zgwałconych mężczyzn jest znacznie wyższa niż liczba tych, którzy zostali niesłusznie oskarżeni o gwałt. Temat fałszywych oskarżeń powraca więc tak często nie tylko dlatego, iż ich ofiarami są głównie mężczyźni. Czyżby pewną odgrywał też fakt, iż sprawczyniami są głównie kobiety?

Dlaczego boimy się fałszywych oskarżeń

Jednego możemy być pewni – nowe przepisy w zakresie przestępstwa zgwałcenia nie wpłyną na obowiązywanie zasady domniemania niewinności. Nie przeniosą też ciężaru dowodu na oskarżonego; nikt nie będzie musiał demonstrować w sądzie pisemnej zgody na seks. Fakt, iż zgodę lub jej brak trudno jest udowodnić, może się okazać problematyczny, ale przede wszystkim dla oskarżyciela (między innymi dlatego ostatecznie zdecydowano się na zachowanie w ustawie przesłanek przemocy, groźby i podstępu – niejako pomocnicznych względem przesłanki zgody).

Cały dyskurs dotyczący rzekomego przeniesienia ciężaru dowodu wydaje się więc skutkiem niewłaściwego postawienia problemu. Może jednak stworzyć przestrzeń na inne pytania. Dlaczego do tego stopnia boimy się, czy wręcz oczekujemy, masowych fałszywych oskarżeń? Z jakiego obrazu kobiet to wynika? I wreszcie, co by było, gdybyśmy chociaż na chwilę, na próbę, wyobrazili sobie, iż mogą nie kłamać?

**

Hanna Kobus

Idź do oryginalnego materiału