
„W każdej chwili mogę zginąć z ręki zbrodniarza lub idioty” — powtarzał nie raz Hitler. Już przed objęciem władzy w III Rzeszy miał obsesję na punkcie bezpieczeństwa i panicznie bał się zamachów na swoje życie. Gdy został kanclerzem, obawy te urosły do granic absurdu — podobnie jak środki, po które sięgał, by uniknąć zagrożenia.
Często się przemieszczał, bez uprzedzenia zmieniając trasy przejazdu i środki transportu — zwykle na ostatnią chwilę. Podróżował zwykle potężnym, terenowym Mercedesem G4 lub Führersonderzugiem — specjalnie opancerzonym i uzbrojonym pociągiem, wyposażonym w najnowsze środki łączności i eskortowanym przez inne pociągi. Na jego trasie wzmacniano straż, a o przyjeździe pojazdu informowano pracowników kolei maksymalnie godzinę lub dwie wcześniej. Od lat miał też zaufanego ochroniarza i kierowcę, pilota oraz prywatnego sekretarza, który ściśle strzegł dostępu do Führera.
Wszystko to miało uchronić go przed ludźmi, którzy pragnęli jego śmierci — a tych nie brakowało. Bo choć sam uznawał siebie za „męża opatrznościowego” Niemiec, jego wrogowie mieli inne zdanie. Jedni zarzucali mu zdradę ideałów socjalistycznych, inni narażanie na szwank honoru kraju, wreszcie byli i tacy, którzy wprawdzie polityką się nie interesowali, ale uważali, iż Hitler jest antychrystem. I w walce o „dobro ludzkości i całego chrześcijaństwa” trzeba go zlikwidować.
Ostatecznie restrykcyjne środki bezpieczeństwa powzięte przez Hitlera podziałały. Kilka razy mało jednak brakło, a historia ludzkości w XX w. mogłaby potoczyć się diametralnie inaczej.
„Adolf Hitler zostanie na Śląsku przyjęty kamieniami”
Na wieść o planowanym przyjeździe Adolfa Hitlera w 1932 r. do Bytomia — będącego wówczas w granicach niemieckich — mieszkańcy tego miasta zareagowali dużą euforią. Lokalne media przewidywały, iż na spotkanie z charyzmatycznym politykiem ubiegającym się o urząd kanclerza, zaplanowane na 18 kwietnia, może przybyć choćby 80 tys. osób, choć ostatecznie stadion pomieścił jedynie 15 tys.
Na wielu zrobił dobre wrażenie. Stosunkowo pozytywnie odebrał go Stanisław Nogaj — dziennikarz wysłany przez redakcję śląskiej „Polonii” do Bytomia celem sporządzenia relacji ze spotkania z przywódcą ruchu, który „poruszył całe Niemcy”. Jak podaje „Dziennik Zachodni”, cytując jego tekst, Nogaj spodziewał się zobaczyć „butnego, krzykliwego feldfebla pruskiego”. Jego oczom ukazał się natomiast ktoś przypominający bardziej radcę rejencyjnego.
Podczas trwającej 20 minut przemowy pochwalił bytomian za mobilizację oraz obiecał rozbudować swój ruch i stworzyć nowego „niemieckiego człowieka” z „niemiecką duszą”. Dodał, iż choć jego przeciwnicy nie wierzą, iż mu się to uda, „ci po drugiej stronie granicy” — czyli Polacy — oraz Francuzi wiedzą, co ich czeka, gdy spełni swą obietnicę. Jego przemówienie spotkało się z dużym entuzjazmem. Nie wszystkim się jednak spodobało.

Adolf Hitler z Josephem Goebbelsem w Berlinie, około 1932 r.
Miejscowi komuniści od pewnego czasu przyglądali się działalności Hitlera i postanowili położyć jej kres w najbardziej radykalny sposób. Uznali, iż jego wizyta w Bytomiu jest idealną okazją. Już przed spotkaniem w Gliwicach, Zabrzu i Bytomiu rozpowszechniali ulotki z ostrzeżeniem: „Adolf Hitler zostanie na Śląsku przyjęty kamieniami”. Nie była to metafora.
Żegnając lidera nazistów, Josef Adamczyk — przywódca raciborskich hitlerowców — poinformował, iż polityk wyjeżdża do Gliwic, skąd następnie uda się do Wrocławia, gdzie ma następne spotkanie. Komuniści uznali, iż chcąc pokonać trasę jak najszybciej, Hitler będzie przejeżdżał przez Bobrek. Mieli rację. Nie przewidzieli jednak, iż będzie jechał z obstawą, co mocno pokrzyżowało im plany.
Bo te były proste — grupa około 30 mężczyzn zgromadzonych przy niewielkim wzniesieniu na dźwięk gwizdów łączników informującego o zbliżającym się pojeździe z Hitlerem miała wyjść z ukrycia i obrzucić samochód kamieniami. Następnie zamierzała zastrzelić polityka.
Gdyby jechał sam, być może zamachowcy faktycznie byliby w stanie poważnie uszkodzić pojazd i zrealizować swój plan. Na drodze pojawiły się jednak cztery podobnie wyglądające samochody, do tego ciężarówka z uzbrojonymi po zęby funkcjonariuszami SA. Nikt nie wiedział, w którym pojeździe znajduje się Hitler. Komuniści uznali jednak, iż taka okazja może się już nie powtórzyć. Postanowili działać.
Na samochody spadł grad kamieni i cegieł — unieruchomiło to pierwszy z nich, który gwałtownie zahamował, tamując drogę pozostałym. gwałtownie do akcji wkroczyli ochroniarze z SA, którzy otworzyli ogień do zamachowców. Ci nie zdecydowali się na odpowiedź — po chwili zarządzili odwrót i się wycofali. Hitler postanowił nie zmieniać planów — po krótkim zamieszaniu kazał jechać dalej. Dotarł na lotnisko, stamtąd do Wrocławia i wygłosił zaplanowane przemówienie.

Adolf Hitler w terenowym Mercedesie W31, 1938 r.
W Bobrku natomiast zawiadomiona o incydencie policja przeczesała miejscowość w poszukiwaniu sprawców. Nikomu nie była jednak w stanie udowodnić udziału w zamachu. Nie potrafili tego zrobić również bojówkarze z SA. Nie potrzebowali jednak dowodów. Podejrzenia — nie bez słuszności — skierowali na śląskich komunistów. W sierpniu 1932 r. we wsi Potępa wtargnęli do domu jednego z ich sympatyków — Konrada Piecucha — i wymierzyli „sprawiedliwość”. Morderstwo to miało pokazać mieszkańcom, czym kończy się zadzieranie z nazistami.
Zabić Szatana
Maurice Bavaud nie interesował się szczególnie polityką — a przynajmniej to nie ona pchnęła go do tego, by podnieść rękę na Adolfa Hitlera. Zrobił to religijny fanatyzm. Wychowany w pobożnej rodzinie student teologii i żarliwy katolik ze Szwajcarii postrzegał przywódcę nazistów jako największe zło i wcielenie Szatana. I poczuł, iż musi uratować przed nim Kościół i całą ludzkość. Postanowił podejść Hitlera podstępem.
Zamierzał zbliżyć się do nazistów i udawać ich zwolennika — w tym celu nauczył się języka niemieckiego i w oryginale przeczytał „Mein Kampf” Hitlera, by zwiększyć swoją wiarygodność w oczach jego sympatyków i współpracowników. Gdy poczuł, iż jest odpowiednio przygotowany, postanowił przystąpić do realizacji głównej części planu. W 1938 r. pojechał na wakacje do rodziny w Baden-Baden i zaczął dyskretnie obserwować Hitlera. Ustalił, iż często przyjeżdża on do górskiej posiadłości w Berchtesgaden. Bavaud rozważał, by tam pozbawić go życia, ale ostatecznie uznał, iż chce dokonać tego w bardziej doniosły sposób.
Postanowił zlikwidować lidera nazistów 9 listopada, gdy będzie on uczestniczył w obchodach nieudanego puczu monachijskiego z 1923 r. Byłoby to symboliczne — w czasie tego wydarzenia Hitler próbował dokonać zamachu stanu i nielegalnie przejąć władzę w Republice Weimarskiej, ale mu się nie udało. 15 lat później Bavaud chciał raz na zawsze mu to uniemożliwić.
Wmieszał się w tłum i postanowił oddać strzał w momencie, gdy Hitler, będący na czele nazistowskiego pochodu, zbliży się do kościoła św. Ducha, gdzie zwalniała procesja. Gdy przywódca nazistów podchodził do wyznaczonego miejsca, 22-latek sięgnął po broń i już szykował się do oddania strzału. Nie był w stanie tego jednak zrobić — na widok Hitlera tłum oszalał. Setki rąk podniosły się w hitlerowskim pozdrowieniu, co zasłoniło niedoszłemu zamachowcy widok i mimowolnie zapewniło Führerowi ochronę.
Bavaud nie dał jednak za wygraną. Próbował dostać się do Berchtesgaden i tam zrobić to, co zaplanował. Wpadł w dość banalny sposób — nie miał biletu. Miał za to przy sobie broń oraz mapy Monachium i Berchtesgaden, które znalazła policja kolejowa. Pełna podejrzeń, przekazała go w ręce gestapo. To poddało go brutalnym przesłuchaniom, po czym Trybunał Ludowy — powołany przez nazistów do orzekania w sprawie takich przestępstw, jak choćby zdrada stanu czy państwa — skazał go na karę śmierci. Wykonano ją 14 maja 1941 r. poprzez ścięcie na gilotynie. Władze Szwajcarii nie podjęły żadnej interwencji w sprawie swojego obywatela.
„Sąd albo zadanie, którego powodzenie zmaże z pana winy”
Nie minął rok, a próby dokonania tego, co nie udało się Bavaudowi, podjęli się Polacy. Wiadomo już było, iż wojna obronna jest dla nich przegrana. Niemcy chcieli jednak przypieczętować swoje zwycięstwo — na 5 października 1939 r. na ulicach Warszawy zaplanowali upokarzającą dla Polski defiladę zwycięstwa, którą miał odebrać sam Hitler. Co więcej, do miasta mieli przybyć również propagandyści nazistów, by uwiecznić to wydarzenie. Polskie podziemie postanowiło wykorzystać tę szansę i pokrzyżować im plany.
Dowództwo nad akcją objął Michał Karaszewicz-Tokarzewski stojący na czele Służby Zwycięstwu Polski. istotną rolę odegrali w niej również major Franciszek Niepokólczycki, dowódca 60. batalionu saperów w Armii „Modlin” oraz porucznik Dominik Żelazko. Dla tego ostatniego udział w operacji miał szczególne znaczenie. Podczas walk obronnych o Mławę miał bowiem z żołnierzami oddalić się z pola bitwy, przez co czekał go sąd wojskowy. Niektórzy historycy twierdzą, iż było to niesłuszne oskarżenie. Czy mają rację, czy nie, z pewnością ciążyło ono wojskowemu, bo zgodził się na propozycję Niepokólczyckiego. Ten postawił sprawę jasno.
— Daję panu do wyboru: albo sąd, albo zadanie, którego powodzenie zmaże z pana winy — miał powiedzieć. Żelazko wybrał zadanie.

Defilada wojsk niemieckich w Alejach Ujazdowskich w Warszawie, 5 października 1939 r.
Polegało ono na przewiezieniu z magazynu przy Burakowskiej do Nowego Światu — dzięki konnych wozów — 500 kg trotylu. Miał on został użyty do wysadzenia pojazdu Hitlera i jego eskorty. Podłożenie materiałów wybuchowych ułatwili jego ludziom sami Niemcy, którzy oczekiwali od Polaków usunięcia barykad wzniesionych do ochrony stolicy. Polscy saperzy pozbyli się tych elementów — a przy okazji potajemnie podłożyli materiały wybuchowe. Jeden, o wadze 250 kg, umieścili pod budynkiem Banku Gospodarstwa Krajowego, drugi — analogiczny — w miejscu dzisiejszego pomnika Charlesa De Gaulle’a. W momencie przejazdu Hitlera łącznik miał przekazać sygnał od Niepokólczyckiego do detonacji.
Siła rażenia była ogromna — gdyby doszło do wybuchu, nikt w promieniu 100 m nie miałby szans na przeżycie. Ale nie doszło. Nie do końca wiadomo dlaczego. Zdaniem części historyków stało się tak przez środki, które podjęli Niemcy, by zapewnić bezpieczeństwo Hitlerowi. Solidnie obstawili teren, w którym miał się on pojawić — od rana całe Śródmieście było wyłączone z ruchu, co krok rozstawili patrole niemieckich żołnierzy oraz snajperów. „Oczyścili” też ulice z cywilów, przez co saper nie otrzymał na czas informacji o tym, gdzie znajdował się samochód Hitlera.
Sam Tokarzewski-Karaszewicz twierdził, iż akcja się nie powiodła, bo obserwator nie mógł stwierdzić, czy to Hitler odbiera defiladę, czy któryś z jego generałów — a do odpalenia ładunków musiał mieć pewność w tej sprawie. Zdaniem niektórych w grę mogły również wchodzić kwestie techniczne — i wątpliwości, czy ładunek był gotowy do odpalenia na czas. Tak czy inaczej, akcja spaliła na panewce.
Uwolnić Europę od Hitlera
O krok od zabicia Adolfa Hitlera był Georg Elser — dokładniej zaś o 13 minut, bo dokładnie tyle brakło do eksplozji, która mogła zmienić przebieg wojny. Od wczesnych lat miał lewicowe poglądy i sympatyzował z komunistami — wstąpił choćby do radykalnej komunistycznej organizacji Czerwony Związek Bojowników Frontowych.
Nie był jednak fanatykiem. Uważał po prostu, iż lepiej zadbają oni o prawa robotników, z którego to środowiska się wywodził. I iż są lepszą alternatywą dla nazizmu — choć o to, w jego oczach, nie było trudno. Elser szczerze nienawidził nazistów i był przekonany, iż Hitler doprowadzi Niemcy do katastrofy, którą też ściągnie na świat. Dlatego wpadł na radykalny pomysł, by do tego nie dopuścić.
Do zamachu na przywódcę III Rzeszy przygotowywał się rok. W 1938 r. przeprowadził się do Monachium, gdzie został stałym bywalcem Piwnicy Mieszczańskiej (Buergerbraeukeller) — tej samej, w której w 1923 r. Hitler zapoczątkował pucz monachijski i która stała się miejscem spotkań nazistów. Nie chodził tam jednak ze względów towarzyskich. Uważnie przyglądał się akolitom Hitlera, a wieczorami, tuż przed zamknięciem piwiarni, chował się w składziku na szczotki i zabierał się do pracy. Po cichu drążył w filarze otwór na bombę, bo na podstawie sporządzonych przez siebie planów budynku uznał, iż tam zadziała ona najlepiej.
Ową bombę skonstruował samodzielnie — w tym celu początkiem 1939 r. zatrudnił się w kamieniołomie, co zapewniło mu dostęp do zapalników i materiałów wybuchowych. Po wielu próbach i eksperymentach, kiedy uznał, iż ma już wszystko, czego potrzebuje, przystąpił do decydującego uderzenia.

Piwnica Mieszczańska po zamachu, 9 listopada 1939 r.
6 listopada 1939 r. w wydrążonym przez siebie otworze w filarze piwiarni umieścił bombę z mechanizmem zegarowym — miała zdetonować się 8 listopada o 21.20, kiedy Adolf Hitler jak co roku będzie przemawiał do nazistów. Gdy następnego dnia Elser upewnił się, iż wszystko gra, opuścił Monachium i udał się do neutralnej Szwajcarii. Choć zaplanował wszystko perfekcyjnie, plany pokrzyżował mu Hitler.
Ze względu na przygotowania do inwazji na Francję postanowił niespodziewanie zacząć przemowę pół godziny wcześniej. Gdy na zegarze wybiła 21.07, Hitler wyszedł z piwnicy i udał się na dworzec, skąd następnie jechał do Norymbergi. W monachijskiej piwnicy zaś zawrzało. Równo o 21.20 doszło do eksplozji — osiem osób umarło na miejscu, 60 zostało rannych. Zdaniem historyków bomba umieszczona była w takim miejscu, iż gdyby Hitler nie wyszedł z budynku przed czasem, niechybnie by zginął.
Elserowi nie udało się ani zrealizować planu, ani uciec z Niemiec — został złapany na granicy niemiecko-szwajcarskiej i oddany w ręce Gestapo. To poddało go brutalnym przesłuchaniom, w czasie których mężczyzna przyznał się do skonstruowania bomby. Choć powiedział, iż działał sam, Niemcy natychmiast rozpowszechnili informację, iż był w zmowie z Brytyjczykami. Trafił do Sachsenhausen, skąd początkiem 1945 r. został przeniesiony do Dachau. kilka brakło, a dożyłby wolności — Niemcy rozstrzelali go 9 kwietnia, trzy tygodnie przed wyzwoleniem obozu przez armię amerykańską.
Informacja o zamachu jeszcze bardziej utwierdziła Hitlera w przekonaniu o wyjątkowej misji, jaką ma do wykonania. — Fakt, iż wyszedłem wcześniej, niż zwykle dowodzi, iż Opatrzność chce, abym osiągnął swój cel — stwierdził. To przeświadczenie zachował praktycznie do końca wojny.
— Jestem niezniszczalny! Jestem nieśmiertelny! — powtarzał w euforii 20 lipca 1944 r. Godzinę wcześniej przeżył kolejny zamach, w Wilczym Szańcu. Przeżył też 40 innych prób targnięcia się na jego życia. Choć wiele osób próbowało się go pozbyć, nikomu się to nie udało. Zrobił to sam własnymi rękami.