Nie mieli na niego nic, został skazany na 25 lat. Wstrząsające fakty

news.5v.pl 1 miesiąc temu

W mieszkaniu przy ul. Andersa w Wałbrzychu od kilku dni pali się światło. Zaniepokojeni sąsiedzi najpierw przystawiają do okna drabinę. Zaglądają do środka. Wydaje im się, iż widzą wiszącego mężczyznę. Wzywają więc policję.

Wkrótce przy pomocy zarządcy budynku policjant wyważa drzwi, wchodzi do mieszkania i natrafia na wiszące ciało. W kurtce i butach. Tuż obok wersalki. Linka zawiązana wokół szyi jest przymocowana do szyny na suficie. Zgięte w kolanach nogi dotykają ziemi. Ręce zwisają wzdłuż tułowia.

To Janusz L. Sprzedawca chipsów. Miał 46 lat. Jest 31 stycznia 2008 r.

*

Reportaż po raz pierwszy opublikowaliśmy 1 grudnia 2023 r.

Przybyły na miejsce lekarz pogotowia stwierdza zgon. Nie znajduje śladów działania osób trzecich. Na ciele nie ma obrażeń. W protokole zapisuje, iż było to samobójstwo. Sekcja wykaże później, iż Janusz miał we krwi ponad trzy promile alkoholu.

Policjant nie zabezpiecza żadnych śladów. Ani linki, na której wisiały zwłoki, ani leżącej na ławie butelki po piwie, ani też wódki, którą znajduje w kieszeni marynarki wiszącej w przedpokoju. Nic.

Nie robi też szkicu mieszkania ani zdjęć. Te, które znajdują się w aktach sprawy, wykonują pracownicy miejskiego zarządcy, gdy miesiąc później przejmują mieszkanie i przewożą rzeczy do magazynu.

Onet / Onet

Mieszkanie, w którym ujawniono zwłoki Janusza (zdjęcie zrobiono prawie miesiąc później)

Wieża

Od ujawnienia zwłok mija dwa i pół miesiąca. Sprawa pewnie zostałaby umorzona, gdyby nie informacja o wieży stereo z mieszkania Janusza, którą serwisant sprzętu RTV Wiesław K. rozpoznaje u małżeństwa, któremu naprawia telewizor.

Siostra Janusza zgłasza to policji. Podaje adres. Kobieta, do której przyjeżdża policja, wyznaje, iż wieżę sprzedał jej Bogumił K. Konkubent sąsiadki z tego samego bloku. Ma ciemną karnację, czarne krótkie włosy i tatuaże na ramionach. To Rom, który znał się z Januszem. Często pili razem alkohol.

Tymczasem już na dwa dni przed ujawnieniem zwłok po okolicy krążą plotki, iż Janusza wykończyli „Cyganie”, z którymi zadarł.

Policja przystępuje do działania.

Rozpytanie

24 kwietnia 2008 r. policjanci zabierają Bogumiła i jego konkubinę, Monikę (też Romkę) na komisariat. Do tego samego pomieszczenia. Zaczynają ich rozpytania. To pierwsze czynności, jakie podejmują. Nie są one rejestrowane. Dopiero poprzedzają adekwatne przesłuchanie.

Policjanci sugerują Bogumiłowi, iż Janusz sam się nie powiesił, iż został zabity, iż miał ręce zaciśnięte między szyją a linką. Jakby chciał się uwolnić. „Pewnie tam byłeś, pociągnęliście za tę linę, a on włożył ręce” – mówi jeden z nich.

Wywierają presję.

Wtedy Bogumił przytakuje: „Tak właśnie było”. Przyznaje, iż był w mieszkaniu i widział, jak Janusz został powieszony. A potem zabrał z mieszkania wieżę. Jest wystraszony. Boi się, iż policjanci zrobią mu krzywdę. Kłamie.

Gdy policjanci pytają, z kim tam był i z kim zabił, zaczyna sypać nazwiskami. Wszystkie po kolei są eliminowane. Okazuje się, iż ten siedzi, ten nie żyje, tamten był w szpitalu.

Kiedy K. słyszy głos policjanta: „Boguś, kłamiesz”, gwałtownie dodaje: „Teraz powiem prawdę”. Wymienia kolejne nazwiska. W końcu pada na Wojciecha Pyłkę. Wcześniej policjanci wykluczają dwóch wskazanych przez K. jego krewnych o tym samym nazwisku.

Jadą po niego.

*

Monika kilka razy mówi policjantom, iż wieża, którą Bogumił sprzedał sąsiadom, była jej. Ale ci jej nie wierzą. Nie ma już sił dłużej się o to spierać. Przystaje na ich wersję, iż to wieża Janusza. I tak też zeznaje. Dla świętego spokoju. Chce już wrócić do domu.

Za jakiś czas wyjdzie na jaw, iż Janusz miał dwie wieże i obie wciąż leżą w magazynie zarządcy budynku. Sprawa zabójstwa zostaje oparta na fałszywej informacji. Dla prokuratury nie będzie to już miało żadnego znaczenia.

Onet / Onet

Wieże z mieszkania Janusza, które trafiły do magazynu

Wszystko zmyślił

Podczas przesłuchania Bogumił K. ma mówić policjantom, iż Pyłka kopnął Janusza w twarz, okładał go pięściami, dusił, zrobił pętle na szyję, a potem razem posadzili go na krześle. Gdy Pyłka w nie kopnął, Janusz zawisł na lince.

Ciekawe jest to, iż w mieszkaniu L. nie było żadnego krzesła. Poza tym sekcja zwłok nie wykazała u Janusza żadnych obrażeń.

Jego wyjaśnienia są pełne nieścisłości.

Według Roma oprócz niego i Pyłki w mieszkaniu Janusza były także dwie kobiety: Kinga i Wioletta, które brały udział jedynie w rozboju. Podczas drugiego przesłuchania dodaje, iż był z nimi także Tomasz Sz. – kuzyn jego konkubiny – i on z kolei uczestniczył w zabójstwie.

Tomasz Sz. nie przyznaje się do winy. Twierdzi, iż nigdy wcześniej nie widział Pyłki, iż razem z Kingą, Wiolettą i Bogumiłem byli pod mieszkaniem L., żeby go okraść, ale nikt im nie otworzył. Potem się rozeszli.

*

Sąsiad, który przystawił drabinę do okna Janusza, a potem wezwał policję, zeznaje, iż po raz ostatni widział go 24 albo 25 stycznia ok. godz. 10, gdy ten zajrzał do jego biura. Mimo to śledczy przyjmują, iż do zabójstwa Janusza doszło w nocy z 23 na 24 stycznia 2008 r. Zakładają, iż jeszcze o godz. 2.02 Janusz telefonował do znajomej, która nie odebrała. Ich zdaniem to ostatnie połączenie, jakie wykonał. Dla śledczych staje się ono czasowym wyznacznikiem zbrodni.

Głównym podejrzanym jest dla nich Wojciech Pyłka. Jedynym obciążającym go dowodem są zeznania Bogumiła, z których później się wycofuje. Twierdzi, iż wszystko zmyślił, bo bał się policji. Potem jeszcze kilka razy zmienia treść wyjaśnień. Przesłuchują go aż 13 razy.

Znów obciąża Pyłkę. Z opisu wieszania Janusza znika krzesło. Mówi, iż Pyłka uniósł go lekko, założył pętlę, a potem puścił. Kolejnym razem twierdzi, iż gdy był pod mieszkaniem L., słyszał tylko jego głos, a sam do środka jednak nie wchodził.

Oprócz tego śledczy nie mają na Pyłkę nic.

Winny, winny, winny

W marcu 2010 r. sąd w Świdnicy uznaje za wiarygodne wcześniejsze zeznania Bogumiła K. i skazuje Pyłkę na 25 lat więzienia. Rom dostaje 15 lat odsiadki za współudział. Tomasz Sz. na podstawie tego samego materiału dowodowego zostaje uniewinniony.

Pyłka tylko parska śmiechem, gdy sąd odczytuje wyrok. Nigdy nie przyznaje się do zabójstwa.

Według sądu obaj mieli okraść Janusza, a następnie zabić, pozorując jego samobójstwo. Wyrok w apelacji już się nie zmienia. Kasacja zostaje odrzucona.

Pyłka od ponad 15 lat jest za kratami.

Sprawa Kingi i Wioletty toczy się osobno. Ich relacje są zbieżne. W śledztwie przekonują, iż nie znają Pyłki i nigdy nie były w mieszkaniu L., iż nie dokonały żadnego rozboju. Przyznają, iż faktycznie były w styczniu z Tomaszem Sz. i Bogumiłem K. pod mieszkaniem jakiegoś mężczyzny, którego chciały okraść, ale nie udało im się wejść do środka. Gdy dobijają się do drzwi, jeden z sąsiadów grozi, iż zadzwoni na policję. Wracają więc do siebie, ale już bez Bogumiła.

Zostają uniewinnione.

Wojciech Pyłka

– Kiedy wracam do tej historii, cały się trzęsę – mówi mi Wojciech Pyłka podczas jednej z wielu rozmów telefonicznych w ostatnich miesiącach. Zakład Karny w Strzelinie, w którym odsiaduje wyrok, nie zgodził się na nasze widzenie.

Gdy patrzę na jego zdjęcie, w oczy rzuca się przede wszystkim kozia bródka i okulary w ciemnych oprawkach.

– Przyjaźniliśmy się. Traktowałem go jak ojca. Często się odwiedzaliśmy – mówi Pyłka o Januszu. Miał 27 lat, gdy trafił za kraty.

Fakt24

Wojciech Pyłka od ponad 15 lat jest za kratami

To jego wersja: – Policja w moim życiu pojawiła się jakieś trzy miesiące później, 24 kwietnia. Dzień po moich imieninach. Zajmowałem się konserwacją domofonów. Byłem na poprawkach gwarancyjnych. Było jakoś przed godz. 16, gdy przyszedłem do rodziców i mama powiedziała, iż szukała mnie policja i prosiła o pilny kontakt. Podała nazwisko jednego z nich. Znałem go. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, iż jestem w domu. Usłyszałem: „To poczekaj, nigdzie się nie ruszaj, bo mamy do pogadania” – opowiada.

Kilka minut później Pyłka otwiera drzwi trzem policjantom, w tym temu, z którym rozmawiał przez telefon. Słyszy, iż musi pojechać z nimi na komendę. Gdy matka pyta, kiedy wróci, pada zapewnienie: „Jak tylko złoży wyjaśnienia”.

Do domu nie wrócił do dziś.

– Wiedział pan, w jakiej sprawie ma złożyć wyjaśnienia?

– Nie.

*

Na oczach matki policjanci wyprowadzają Pyłkę z domu i prowadzą do radiowozu. Nie zakuwają go w kajdanki. Pyłka choćby nie przeczuwa, co go czeka. Jadą na komendę na Mazowiecką. W pokoju przesłuchań zamyka się z nim dwóch policjantów.

Każą mu usiąść na krześle, potem jeden z nich zaczyna: „Znasz Janusza ?”.

Kiedy Pyłka mówi, iż go znał, słyszy: „To dlaczego go zabiłeś?”.

– Jeden z policjantów, którego nazywali „Doktorkiem”, taki szczupły z ciemnymi włosami, napisał na kartce: „Przyznaję się, ja zabiłem”. Dał mi długopis, podsunął kartkę i powiedział: „Podpisz się” – słyszę.

Kiedy Pyłka odmawia, policjanci nalegają: „Przyznaj się. Tak będzie lepiej dla ciebie”.

Gdy mówi, iż nie może się przyznać do czegoś, czego nie zrobił, zakładają mu kajdanki i przykuwają do oparcia krzesła.

– Wtedy zaczęło się maglowanie – wspomina. – Dostawałem w twarz. W brzuch. Leciała mi krew z nosa. Byłem zmasakrowany. Cały obolały. To trwało jakieś dwie godziny, choć miałem wrażenie, iż minęło kilkanaście godzin.

– Kto pana bił?

– Bił mnie jeden policjant. Krępy. Niższy od „Doktorka”. Nie wiem, jak się nazywał. „Doktorek” tylko patrzył. Później odstawił teatrzyk. Na siłę włożył mi pistolet w dłoń. Potem się odezwał: „Kolega zaraz da mi w ryj i będzie tak. Znienacka mnie uderzyłeś, zabrałeś mi broń, uciekałeś i cię odpie*********y. Komu dadzą wiarę? Nam! Bo ciebie już nie będzie” – słyszę.

– Wyprowadzili mnie na korytarz pod schody. Kazali mi uklęknąć. Doktorek przyłożył mi pistolet do głowy i powiedział: „Przyznasz się albo cię odpie****ę”.

Pyłka nie daje się złamać. Nie przyznaje się. Tylko rzuca w odpowiedzi: „To mnie odpie***l”.

Chwilę potem, gdy wracają do pokoju przesłuchań, słyszy: „Miałeś szczęście, iż broń mi się zacięła”. niedługo sytuacja z korytarza z przystawionym pistoletem do głowy się powtarza. Znów kończy się na strachu. Pyłka jeszcze raz słyszy, iż miał dużo szczęścia.

Całą koszulkę ma mokrą od potu.

– W tamtym momencie nie obchodziło mnie to, czy blefował. Chciałem, żeby to się już skończyło – słyszę.

A potem jeszcze: – Przeżyłem piekło.

Fot. Krzysztof Ćwik / Agencja Wyborcza.pl

Komenda Miejska Policji w Wałbrzychu. To tu policjanci przewieźli Wojciecha Pyłkę po zatrzymaniu

*

– W trakcie przesłuchania do środka wszedł jeszcze jeden policjant, którego znałem z nazwiska. Zobaczył, w jakim jestem stanie. Usłyszałem tylko: „Ku***, co wy zrobiliście? Mnie tu nie było!”. Zawinął się na pięcie i wyszedł. To on podpisał się pod protokołem zatrzymania, choć to nie on mnie zatrzymywał.

Pyłka: – Później trafiłem na dołek. Gdy prosiłem o lekarza, powiedzieli, iż nie ma go na komendzie. W protokole zatrzymania znajduje się natomiast rzekomo mój podpis, iż nie żądam kontaktu z lekarzem. Niczego takiego nie podpisywałem.

Następnego dnia podczas przesłuchania w prokuraturze Pyłka nie przyznaje się do zarzutu zabójstwa. Mówi, iż po raz ostatni widział Janusza 17 stycznia, gdy razem pili alkohol, a o jego śmierci dowiedział się od jego siostry na początku lutego.

Przed wyjściem z gabinetu wskazuje na opuchniętą twarz. Mówi o pobiciu przez policjantów. W odpowiedzi słyszy od prokuratorki: „Ktoś najwidoczniej pobił pana przed zatrzymaniem”.

A potem jeszcze: „Nie wierzę, żeby to zrobili policjanci”, gdy prosi, żeby zaprotokołować, w jakim jest stanie.

W protokołach po tej scenie nie ma śladu.

Zdjęcia sygnalityczne do kartoteki – z przodu, z profilu i półprofilu – policjanci robią mu dopiero kilka miesięcy po zatrzymaniu. – Wcześniej nie zrobili mi zdjęć, bo nie chcieli, żeby to pobicie wyszło na fotografiach, a później pewnie już o nich zapomnieli. Zrobili je dopiero, jak ktoś się o nie upomniał. Dopiero wtedy pobrali też ode mnie odciski palców – słyszę.

*

Przez pierwsze tygodnie po aresztowaniu Pyłka prawie nie wstaje z łóżka. Jest przybity. Dopiero spotkanie z matką podnosi go na duchu: „Synek, wiemy, iż jesteś niewinny, iż ktoś cię wrabia”.

To daje mu siłę.

Telefon do Bartkiewicza

Dziewięć lat później. Janusz Bartkiewicz, były naczelnik wydziału kryminalnego policji w Wałbrzychu, jest już na emeryturze, siedzi w fotelu i popija świeżo zaparzoną kawę, gdy słyszy głos w telefonie: „Dzień dobry, panie Bartkiewicz. Pan mnie nie zna. Nazywam się Wojciech Pyłka. Siedzę w zakładzie karnym. Proszę mnie wysłuchać”.

Opowiada mu swoją historię. Mówi, iż wyśle akta. Prosi o pomoc.

– Jak zacząłem czytać, szczęka mi opadła – słyszę od Bartkiewicza. Po analizie akt mówi krótko: – Pyłka został skazany za zabójstwo, którego nie było. On jest niewinny.

Dla niego sprawa Pyłki pozostało bardziej bulwersująca niż sprawa Tomasza Komendy.

– To było samobójstwo. Trzy miesiące po pogrzebie jakiś dureń podał informację, która okazała się nieprawdziwa, więc wszczęli śledztwo w sprawie zabójstwa. Nie byli choćby w stanie określić, kiedy do niego doszło. Nie mieli żadnego dowodu. Żadnego. Wszystko zostało oparte na pomówieniu – przekonuje.

Jego zdaniem w śledztwie popełniono masę błędów. Rządził nim chaos.

– W tej sprawie nie ma nic. Tylko oskarżenie wymuszone przez policjantów na niespecjalnie intelektualnie rozwiniętym mężczyźnie, z którego zresztą później sam się wycofał. Gdyby Rom naprawdę widział, kto wieszał Janusza, to nie strzelałby nazwiskami na oślep – uważa.

Po chwili dodaje: – To był dorosły facet, ale intelekt miał na poziomie dziesięciolatka. Wszystkiemu przytakiwał. Wystarczyło go tylko przycisnąć. Nie potrafił budować prostych zdań. Odpowiadał monosylabami. To, co zostało zapisane podczas przesłuchań, to efekt twórczości pisarskiej policjanta.

Biegła psycholog orzeka, iż z łatwością posługuje się kłamstwem.

– Niedorzeczności opowiadane przez Roma były dla sądu bardziej wiarygodne, niż opinia biegłych z zakresu medycyny sądowej – słyszę.

Wersje dotyczące sposobu wieszania Janusza, podawane przez Bogumiła K., biegli uznają za niewiarygodne.

Błędy

Policjanci nie robią żadnych zdjęć ujawnionych zwłok. Wiele wskazuje na to, iż protokół oględzin miejsca zbrodni powstał znacznie później.

– Tam nie ma ani wymiarów, ani zdjęć. Nie było żadnych oględzin. Gdyby były oględziny, to mieszkanie byłoby pomierzone, byłyby zdjęcia, opisane ślady i zabezpieczone dowody. Sporządzono tylko notatkę. Jak lekarz powiedział policjantom z dochodzeniówki, iż to śmierć bez udziału osób trzecich, to zaplombowali drzwi. A ciało pojechało do prosektorium – uważa Bartkiewicz.

Na miejscu nie było nikogo z sekcji kryminalnej, a jedyne oględziny przeprowadzono w pustym już mieszkaniu 25 kwietnia. – One nie miały już żadnego sensu – słyszę.

Ale to wtedy śledczy zabezpieczają kawałek linki, na której wisiał Janusz. Nie ma na niej śladów DNA Pyłki ani Bogumiła K.

W swojej analizie Bartkiewicz wskazuje na kilka wątków, które zostały pominięte przez śledczych.

Mieczysław Michalak / Agencja Wyborcza.pl

Wyrok 25 lat Wojciech Pyłka odsiaduje w Zakładzie Karnym w Strzelinie

Pominięte billingi

Śledczy przyjęli, iż Janusz został zabity w nocy z 23 na 24 stycznia (choć w akcie oskarżenia mowa jest o zbrodni między 24 a 25 stycznia). Pominęli jednak fakt, iż dwa jego telefony były aktywne jeszcze przez następne dni: 24, 25 i 30 stycznia. Z jednego z telefonów wysyłano SMS-y na dwa inne numery. Po nich przychodziły odpowiedzi. Ostatni SMS z numeru Janusza został wysłany 30 stycznia. W akcie oskarżenia prokuratura w ogóle się do tego nie odnosi.

Nie wiadomo, kto, do kogo i skąd pisał wiadomości oraz jaka była ich treść. Nikt tego nie sprawdził. Nie wiadomo też, czy w kolejnych tygodniach nikt wciąż nie korzystał z telefonów Janusza. Policja miała jedynie billingi za styczeń. A telefonów Janusza nikt nie zabezpieczył i nie wiadomo, co się z nimi stało. Do magazynu wraz z innymi jego rzeczami nie trafiły.

Gdyby okazało się, iż to Janusz pisał ujawnione w billingach SMS-y, cały akt oskarżenia, a także późniejszy wyrok sądu ległby w gruzach.

Kwestie te zostały podniesione we wniosku o wznowienie postępowania przez obrońcę Pyłki. choćby Prokuratura Krajowa uznała, iż sprawa SMS-ów powinna zostać zbadana i wyjaśniona. Jednak Sąd Najwyższy – ze względów formalnych, a nie merytorycznych – się na to nie zgodził. Decyzja zapadła w marcu 2021 r.

Błąd popełniono też, sprawdzając billingi z telefonu Pyłki. Przez przekręcenie jednej z cyfr numeru, policja analizowała billingi mieszkanki Gdańska, a nie Pyłki. Pomyłka wyszła na jaw dopiero kilka lat po jego skazaniu.

*

Podczas ujawnienia zwłok w mieszkaniu Janusza nie było kota, którego nigdy nie wypuszczał na dwór. To dość istotna kwestia.

Sąsiadka, którą śledczy przesłuchali dopiero pół roku później, zeznała, iż kot L. od kilku dni błąkał się po okolicy. Postanowiła więc pójść do sąsiada i spytać go, czy nie zgubił kota. Jak zeznała – na podstawie analizy grafiku pracy, którego śledczy nie zabezpieczyli – prawdopodobnie było to 23 stycznia ok. godz. 22.30. W oknie paliło się światło. Gdy rzuciła w nie kamykiem, ze środka wyjrzał Bogumił K. Pytał: „To ty?”, wymieniając jakieś imię. Potem usłyszała: „My żadnych kotów nie zgubiliśmy”. Nie zauważyła, aby ktokolwiek inny był z nim w środku.

Pamięta, iż odtąd światło w oknach paliło się bez przerwy.

Wcześniej tego samego dnia Janusz dwa razy dzwoni na numer 997. O godz. 19.18 i 20.11. Tylko druga rozmowa zostaje nagrana. Janusz skarży się, iż wokół mieszkania kręcą się jacyś Cyganie, dzwonią do drzwi co kilka minut, bo wiedzą, iż ma trochę sprzętu elektronicznego. Daje jasno do zrozumienia, iż chcą go okraść.

Policjanci dwa razy podejmują interwencje. Za każdym razem L. im nie otwiera. W mieszkaniu jest cicho. Za pierwszym razem nie widzą, by ktoś się do niego dobijał. Kiedy przyjeżdżają ponownie, słyszą kroki na schodach. Podążają za nimi. Na strychu legitymują mężczyznę. To Bogumił K. Jest sam. Policjantom mówi, iż przyszedł po swoją konkubinę. Ale w mieszkaniu, w którym ma być, nikt nie otwiera.

Każą mu stąd odejść. K. odchodzi, ale później wraca. Podczas jednego z przesłuchań mówi, iż Janusz wyszedł przed budynek i zranił go nożem w rękę, następnie uciekł do mieszkania.

Nieznany numer i niezbadany wątek

W ocenie Bartkiewicza jednym z numerów, na który były wysyłane SMS-y z telefonu Janusza, mogła posługiwać się Monika, konkubina Bogumiła K.

Z relacji świadków wynika, iż miała ona nowy telefon. Nie chciała jednak powiedzieć, skąd go ma. Na pewno nie potrzebowała go do kontaktów z konkubentem, który nie miał telefonu.

Jeden z sąsiadów od drabiny zeznaje, iż „Cygan” przychodził do Janusza z konkubiną, iż Janusz przystawiał się do niej, iż od innego z sąsiadów wie, iż doszło między nimi do zbliżenia i zostali nakryci przez „Cygana”. Mówi też, iż Janusz wyznał mu, iż „Cygan” go okradł i iż wie, dlaczego to zrobił.

Ten wątek oraz ewentualny motyw zazdrości czy też zemsty nie interesuje śledczych. W ogóle go nie podejmują. Całą uwagę skupiają na Pyłce.

Onet / Onet

Budynek, w którym mieszkał Janusz

Już w więzieniu Bogumił K. mówi jednemu z osadzonych, iż jego konkubina zadawała się z obcym facetem i musiał coś z tym zrobić.

Kilka lat po skazaniu Pyłki, pojawia się nowy świadek, który wcześniej nie został przesłuchany. Twierdzi, iż w styczniu 2008 r. słyszał, jak K. chwalił się kolegom, z którymi pił, iż „zabił jakiegoś gościa za Monikę S.”, który „ją przeleciał” i „on to widział”.

„Jeżeli będzie taka potrzeba, to złożę zeznania odnośnie tej sytuacji przed sądem pod przysięgą” – pisze świadek w pisemnym oświadczeniu.

W 2015 r. zostaje ono dołączone do wniosku o wznowienie postępowania, który sąd jednak oddala.

Alibi

– W dniu, kiedy rzekomo miało dojść do zabójstwa Janusza, mniej więcej od godz. 21 do 9 rano następnego dnia, byłem w wałbrzyskiej izbie wytrzeźwień, mieszczącej się w policyjnej izbie zatrzymań – przekonuje Pyłka.

Prokuratura nie sprawdza jego alibi. Wątpliwa weryfikacja następuje dopiero podczas apelacji. – Przed wyrokiem sąd zarządził przerwę, a sekretarka z wydziału zadzwoniła do policyjnej izby dziecka, żeby sprawdzić, czy byłem wtedy zatrzymany. Odpowiedź była: „oczywiście, iż nie”. Miałem wtedy 27 lat. Byłem w policyjnej izbie zatrzymań dla dorosłych. A sprawdzili izbę dziecka – słyszę.

Tak upada jego alibi. Czy Pyłka był wtedy w izbie wytrzeźwień? Tego wciąż nie sprawdzono.

Skarga nadzwyczajna

W 2021 r. kiedy Sąd Najwyższy odrzuca wniosek o wznowienie postępowania, Pyłka składa do Rzecznika Prawa Obywatelskich skargę nadzwyczajną (RPO w lutym 2024 r. podjął decyzję, iż nie skieruje do Sądu Najwyższego skargi nadzwyczajnej – red.).

W maju 2023 r. Pyłka stara się o przedterminowe zwolnienie. Bez skutku, bo po 15 latach odsiadki wciąż nie przyznaje się do winy i nie wyraża skruchy. – Myślę, iż gdybym się przyznał, to by mnie wypuścili – słyszę.

Bogumił K. już kilka lat temu wyszedł z więzienia.

AKTUALIZACJA

14 sierpnia 2024 r. reportaż o sprawie Wojciecha Pyłki opublikował także Kanał Zero. Prokurator Generalny Adam Bodnar poinformował, iż polecił Prokuraturze Krajowej gruntowne przeanalizowanie sprawy, w tym zbadanie akt postępowania przygotowawczego i sądowego.

Kontakt z autorem: [email protected]

Idź do oryginalnego materiału