MOJA CÓRKA I ZIĘĆ ZMARLI 2 LATA TEMU – AŻ PEWNEGO DNIA MOJE WNUCZKI KRZYKNĘŁY: «BABCIU, PATRZ, TO NASZA MAMA I TATA!»

3 dni temu

Moja córka i zięć zginęli dwa lata temu aż pewnego dnia moje wnuki krzyknęły: Babciu, patrz, to nasza mama i tata!

Byłam z Zosią i Jackiem na plaży, gdy nagle wskazali na pobliską kawiarenkę. Serce zamarło mi w piersi, gdy wypowiedzieli słowa, które wywróciły mój świat do góry nogami. Para przy stoliku wyglądała dokładnie jak ich rodzice, którzy odeszli dwa lata wcześniej.

Żałoba zmienia człowieka w sposób, którego się nie spodziewasz. Czasem to tępy ból w klatce, innym razem uderza jak pięść w twarz.

Tamtego ranka w kuchni, wpatrując się w anonimowy list, czułam mieszankę nadziei i przerażenia.

Dłonie mi drżały, gdy czytałam ponownie: Oni naprawdę nie odeszli.

Białe, nieskazitelne kartki niemal parzyły mnie w palce. Myślałam, iż radzę sobie z żałobą, próbując stworzyć stabilne życie dla Zosi i Jacka po tragicznej stracie córki Agnieszki i jej męża, Krzysztofa. Ale ten list uświadomił mi, jak bardzo oderwana byłam od rzeczywistości.

Mieli wypadek dwa lata temu. Pamiętam ból, gdy dzieci pytały, gdzie są rodzice i kiedy wrócą.

Miesiące zajęło mi wytłumaczenie im, iż mama i tata nigdy nie wrócą. Łamało mi serce mówić im, iż muszą nauczyć się żyć bez nich, ale iż ja zawsze będę przy nich.

Po tym wszystkim dostać list sugerujący, iż Agnieszka i Krzysztof żyją? To było przytłaczające.

Nie odeszli? szepnęłam, osuwając się na krzesło. Co to za okrutna gra?

Miałam już wyrzucić list, gdy zadzwonił telefon.

To była moja firma obsługująca karty informowali o płatności z karty Agnieszki, którą trzymałam tylko po to, by zachować jakąś część niej przy sobie.

Jak to możliwe? szepnęłam. Ta karta od dwóch lat leży w szufladzie. Kto mógł jej użyć?

Natychmiast zadzwoniłam do banku.

Dzień dobry, z którym pani rozmawia?

Chciałabym sprawdzić ostatnią transakcję na karcie córki.

Podałam dane i wyjaśniłam: Jestem jej matką. Zginęła dwa lata temu, zajmuję się jej sprawami.

Po chwili konsultant odpowiedział: Niestety, nie widzimy żadnych ostatnich transakcji na tej karcie. Ta, o której pani mówi, została wykonana kartą wirtualną przypisaną do konta.

Wirtualną? Nigdy takiej nie zakładałam!

Karty wirtualne działają niezależnie. Chce pani ją dezaktywować?

Nie, proszę zostawić. A może pan sprawdzić, kiedy została założona?

Tydzień przed datą śmierci pani córki.

Dreszcz przeszedł mi po plecach. Podziękowałam i rozłączyłam się.

Zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki, Ewy.

To niemożliwe powiedziała. To musi być pomyłka.

Ktoś chce, żebym uwierzyła, iż żyją. Ale po co? Po co komuś robić coś takiego?

Kwota była mała 100 zł w kawiarni w mieście. Część mnie chciała tam iść, ale bałam się, co mogę odkryć.

Postanowiłam sprawdzić to w weekend, ale to, co się stało w sobotę, zmieniło wszystko.

Byliśmy na plaży, dzieci bawiły się w płytkiej wodzie, ich śmiech niosło nad piaskiem. Pierwszy raz od dawna były tak beztroskie.

Ewa i ja leżałyśmy na ręcznikach, gdy nagle Zosia krzyknęła:

Babciu, patrz! Wskazała kawiarnię. To nasza mama i tata!

Serce stanęło mi w miejscu. Kilkadziesiąt metrów dalej siedziała kobieta o postawie Agnieszki, rozmawiająca z mężczyzną, który wyglądał jak Krzysztof.

Zostań z dziećmi powiedziałam do Ewy i ruszyłam w ich stronę.

Ruszyli wąską ścieżką wśród trzcin. Szłam za nimi w pewnej odległości.

Śmiali się, ona odgarnęła włosy za ucho tak jak zawsze robiła Agnieszka. On lekko utykał jak Krzysztof.

Wtedy usłyszałam:

To ryzykowne, ale nie mieliśmy wyboru, Anno.

Anna? Dlaczego ją tak nazywa?

Poszli w stronę domku wśród kwitnących winorośli. Gdy weszli, wyjęłam telefon i zadzwoniłam na policję.

Czekałam przy płocie, nasłuchując. W końcu zebrałam się na odwagę i zapukałam.

Drzwi otworzyła moja córka. Zbladła, gdy mnie zobaczyła.

Mamo? Skąd skąd nas znalazłaś?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, pojawił się za nią Krzysztof. W tle słychać było syreny.

Jak mogliście? głos mi się załamał. Wiecie, przez co przeszliśmy?

Policja przyjechała szybko.

Będziemy musieli zadać kilka pytań powiedział jeden z funkcjonariuszy.

Agnieszka i Krzysztof, którzy teraz nazywali się Anna i Marek, zaczęli tłumaczyć.

Nie powinno tak być mówiła Agnieszka. Byliśmy zdesperowani. Długi, lichwiarze grozili nam. Nie chcieliśmy, żeby dzieci były w to wplątane.

Krzysztof westchnął. Myśleliśmy, iż jak znikniemy, będą miały lepsze życie. To było najtrudniejsze, co zrobiliśmy.

Przyznali, iż sfingowali śmierć, by uciec przed wierzycielami. Zmienili nazwiska, przenieśli się do innego miasta.

Ale nie mogłam przestać myśleć o dzieciach szlochała Agnieszka. Musiałam je zobaczyć, więc wynajęliśmy ten domek na tydzień.

Słuchałam, złamana, ale wściekłość we mnie rosła. Czy naprawdę nie było innego wyjścia?

Wysłaliśmy Ewie lokalizację, przyjechała z dziećmi.

Mamo! Tato! biegli z radością.

Agnieszka przytuliła je, płacząc. Tak bardzo za wami tęskniłam przepraszam.

Patrzyłam na to, myśląc: Ale jaki to miało koszt?

Policja pozwoliła na krótkie spotkanie, zanim zabrali rodziców.

Niestety, grożą im poważne zarzuty powiedział oficer.

A co z dziećmi? spytałam. Jak im to wytłumaczę?

To pani decyzja. Ale prawda i tak wyjdzie.

Wieczorem, po położeniu dzieci spać, wzięłam list do ręki.

Nie odeszli naprawdę.

Mieli rację. Nie odeszli wybrali odejście. I to było gorsze niż śmierć.

Nie wiem, czy ochronię je przed smutkiem szepnęłam w ciszy. Ale zrobię wszystko, by były bezpieczne.

Czasem zast

Idź do oryginalnego materiału