MOJA CÓRKA I ZIĘĆ ZGINĘLI 2 LATA TEMU – AŻ PEWNEGO DNIA MOJE WNUCZKI KRZYKNĘŁY: «BABCIU, PATRZ, TO NASZA MAMA I TATA!»

5 dni temu

Moja córka i zięć zginęli dwa lata temu aż pewnego dnia moje wnuki krzyknęły: Babciu, patrz, to nasza mama i tata!

Byłam z dziećmi na plaży w Gdyni, gdy nagle wskazały pobliską kawiarnię. Serce zamarło mi w piersi, gdy usłyszałam te słowa, które przewróciły mój świat do góry nogami. Para przy stoliku wyglądała dokładnie jak ich rodzice, którzy odeszli dwa lata wcześniej.

Żałoba zmienia człowieka w sposób, którego się nie spodziewasz. Czasem to tępy ból w klatce. Innym razem uderza jak pięść w twarz.

Tego ranka w kuchni, wpatrzona w anonimowy list, czułam mieszankę nadziei i przerażenia.

Dłonie mi drżały, gdy ponownie czytałam słowa: Oni naprawdę nie odeszli.

Biały, nienaruszony papier niemal parzył mi palce. Myślałam, iż radzę sobie ze stratą, próbując zapewnić stabilne życie moim wnukom, Jankowi i Piotrkowi, po tragicznej śmierci córki Kingi i jej męża, Marka. Ale ten list uświadomił mi, jak bardzo oderwana byłam od rzeczywistości.

Zginęli w wypadku dwa lata temu. Pamiętam, jak serce mi się krajało, gdy chłopcy pytali, gdzie są ich rodzice i kiedy wrócą.

Minęły miesiące, zanim zrozumieli, iż mama i tata nigdy nie wrócą. Najtrudniejszą rzeczą było powiedzieć im, iż muszą nauczyć się żyć bez nich, ale iż ja zawsze będę przy nich.

Po tym wszystkim otrzymanie listu sugerującego, iż Kinga i Marek żyją, było jak uderzenie pioruna.

Oni naprawdę nie odeszli? szepnęłam, osuwając się na krzesło w kuchni. Co to za okrutna gra?

Miałam już wyrzucić kartkę, gdy zadzwonił telefon.

To był bank powiadomienie o transakcji na karcie Kingi, którą trzymałam tylko po to, by mieć choć cząstkę jej przy sobie.

Jak to możliwe? wyszeptałam. Ta karta leży w szufladzie od dwóch lat. Kto mógł jej użyć?

Natychmiast zadzwoniłam do banku.

Dzień dobry, jestem Tomek. W czym mogę pomóc? usłyszałam głos konsultanta.

Dzień dobry. Chciałabym sprawdzić ostatnią transakcję na karcie mojej córki.

Oczywiście. Proszę podać pierwsze i ostatnie cyfry karty oraz określić relację z właścicielem konta.

Podałam dane i wyjaśniłam: Jestem jej matką. Zginęła dwa lata temu, zajmuję się teraz jej sprawami.

Zapadła cisza, po czym Tomek odpowiedział ostrożnie: Przykro mi to słyszeć, Pani Jadwigo. Wydaje się, iż na tej karcie nie było żadnych ostatnich transakcji. Ta, o której Pani mówi, została wykonana kartą wirtualną powiązaną z kontem.

Kartą wirtualną? Nigdy takiej nie zakładałam. Jak to możliwe?

Karty wirtualne działają niezależnie od fizycznej i mogą pozostać aktywne, jeżeli nie zostaną zamknięte. Czy mam ją dezaktywować?

Nie, niech na razie zostanie. Mógłby mi pan powiedzieć, kiedy została utworzona?

Po chwili odpowiedział: Tydzień przed datą śmierci Pani córki.

Dreszcz przebiegł mi po plecach. Dziękuję, to wszystko.

Rozłączyłam się, ciężko oddychając, i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Hani, by opowiedzieć o liście i tajemniczej transakcji.

To niemożliwe powiedziała Hania. To musi być pomyłka.

Ktoś chce, żebym uwierzyła, iż Kinga i Marek żyją. Ale po co? Dlaczego ktoś miałby robić coś takiego?

Kwota transakcji nie była duża 98 zł w lokalnej kawiarni. Część mnie chciała tam pójść i sprawdzić, ale druga bała się, co mogłabym odkryć.

Postanowiłam jednak odwiedzić tę kawiarnię w weekend. Ale to, co wydarzyło się w sobotę, zmieniło wszystko.

Byliśmy na plaży, dzieci bawiły się w płytkich falach, ich śmiech niosło wiatrem. Pierwszy raz od dawna wydawali się tak beztroscy.

Hania i ja leżałyśmy na ręcznikach, gdy nagle Janek krzyknął:

Babciu, patrz! Chwycił Piotrka za rękę i wskazał kawiarnię. To nasza mama i tata!

Serce stanęło mi w miejscu. Kilkadziesiąt metrów dalej siedziała kobieta o postawie i ruchach Kingi, rozmawiając z mężczyzną, który wyglądał dokładnie jak Marek.

Zostań z chłopcami powiedziałam do Hani, a w moim głosie słychać było napięcie. Zgodziła się, choć w jej oczach malował się niepokój.

Podeszłam w stronę pary w kawiarni.

Wstali i skierowali się wąską ścieżką wśród trzcin i dzikich róż. Szłam za nimi, zachowując dystans.

Rozmawiali, śmiali się. Kobieta odgarnęła włosy za ucho tak jak zawsze robiła Kinga. Mężczyzna lekko utykał dokładnie jak Marek.

Wtedy usłyszałam, jak mówi:

To ryzykowne, ale nie mieliśmy wyboru, Ewo.

Ewo? Dlaczego nazywa ją Ewą?

Skręcili w alejkę wysypaną muszlami, prowadzącą do domku otoczonego kwitnącym bluszczem.

Gdy weszli do środka, wyjęłam telefon i zadzwoniłam na policję. Funkcjonariuszka wysłuchała uważnie mojej niemożliwej historii.

Stałam przy płocie, nasłuchując. Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo.

W końcu zebrałam się na odwagę i podeszłam do drzwi. Zadzwoniłam.

Milczenie, potem kroki.

Drzwi się otwarły, a tam stała moja córka. Jej twarz zbladła, gdy mnie poznała.

Mamo? wyszeptała. Skąd skąd nas znalazłaś?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, za nią pojawił się Marek. W oddali rozległy się syreny.

Jak mogliście? mój głos drżał z gniewu i bólu. Wiedzieliście, przez co przeszliśmy!

Policjanci podeszli szybko.

Będziemy musieli zadać kilka pytań powiedział jeden z nich, patrząc na nas po kolei. To niecodzienna sytuacja.

Kinga i Marek, którzy zmienili imiona na Ewa i Adam, zaczęli opowiadać swoją historię.

Nie tak to miało wyglądać powiedziała Kinga, głos jej drżał. Byliśmy zdesperowani. Długi, lichwiarze grozili nam. Nie chcieliśmy narażać dzieci.

Marek westchnął. Myśleliśmy, iż jeżeli znikniemy, będą mieli lepsze życie. Odejście było najtrudniejszą decyzją.

Przyznal

Idź do oryginalnego materiału