W zeszłym miesiącu Jens Stoltenberg, szef NATO, wygłosił skromne oświadczenie administracyjne: “Obecnie pracujemy nad wieloletnim pakietem pomocowym ze znacznymi nakładami…”.
Nie jest to wpis z nagłówków gazet, ale raczej otrzeźwiające przypomnienie, iż wojna zbliża się do swojego 500. dnia, a widma jej zakończenia na horyzoncie przez cały czas nie widać. Ani w tym roku, ani w przyszłym, ani w następnym. Powinno to być głęboko niepokojące, zwłaszcza, iż wbrew przyjętej oficjalnie mądrości, wszyscy ci którzy naprawdę się w tym liczą – Ukraińcy, Rosjanie i Amerykanie – naprawdę bardzo się starają aby ją zakończyć.
Nie jest bowiem prawdą, wbrew powszechnie panującej opinii, iż Zełenski chce aby świat wspierał go po wsze czasy, dopóki nie przeprowadzi pełnej rekonkwisty obejmującej także Krym. Jego obecna ofensywa – parcie w kierunku Morza Czarnego w celu odcięcia sił rosyjskich znajdujących się na zachodzie – jest tego wyraźnym dowodem. Została ona celowo obliczona tak, aby zmusić Moskwę do negocjacji, w przeciwnym wypadku Ukraina ryzykuje utratę dziesiątek tysięcy żołnierzy poległych lub wziętych do niewoli.
Zełenski konsekwentnie odmawia komentarza w kwestii tego, iż jego “ograniczonym celem” jest osiągnięcie pokoju w drodze negocjacji, bez zwrotu Krymu. Robi to zarówno z powodów wojskowych, jak i osobistych.
Powód wojskowy jest prosty i wspólny dla każdej wojny: aby w ogóle posunąć się naprzód, Ukraińcy znajdujący się na linii frontu nie mogą walczyć w “ograniczony” sposób. Muszą wierzyć, iż ich całkowite zaangażowanie i poświęcenie może zakończyć tę wojnę zwycięstwem.
Osobistym powodem jest to, iż Zełenski jest Żydem, podobnie jak jego minister obrony, Oleksii Resnikov. I podobnie jak niezliczeni Żydzi, którzy walczyli za swoje kraje w całej Europie w ubiegłym wieku, para ta pozostaje podejrzana w oczach ukraińskich ultranacjonalistów, którzy są powszechnie antysemitami.
To dla nich trudna do przyjęcia ironia losu, iż Ukraina jest w tej chwili kierowana w walce o swoje istnienie przez dwóch Żydów, ponieważ jej bohater-założyciel, Bohdan Chmielnicki, był jedynym poprzednikiem Hitlera jako ludobójczo antysemicki przywódca narodowy. Zamiast potępienia, ma on swoje miasto, region, niezliczone ulice, a choćby brygadę Gwardii Prezydenckiej nazwaną swoim imieniem. Biorąc pod uwagę bigoteryjną nieufność nacjonalistów wobec prezydenta, pomimo jego znakomitego przywództwa od pierwszej nocy wojny, nie można on dać się postrzegać jako zwolennik kompromisu.
Ale to tylko podtekst. Podobnie jak wszyscy inni którzy się liczą, Zełenski wie aż za dobrze, iż wojna musi zakończyć się negocjacjami, ponieważ nikt nie zamierza maszerować na Moskwę aby zmusić Rosjan do poddania się. Mówienie o “zmianie reżimu” może być dla niektórych miłą obietnicą, ale w większości przypadków świadczy o nadmiernym optymizmie co do jej wykonalności. Ludzie którzy w to wierzą, ignorują jednocześnie prawdopodobieństwo, iż sukcesor Putina obieca nie pokój, ale skuteczniej prowadzoną wojnę. Prigożyn był tak entuzjastycznie oklaskiwany w Rostowie właśnie dlatego, iż nawoływał do pozbycia się przegranych, którzy przez cały czas dowodzą. Rosjanie chcą generałów którzy mogą i chcą maszerować do Kijowa, tak jak Żukow maszerował do Berlina w 1945 roku. To, iż Rosjanie mogą dzień za dniem bombardować ukraińskie miasta, jakkolwiek bezużyteczne okazałyby się te działania, jest kolejnym powodem aby przeć do zawieszenia broni, i tego nie opóźnią żadne mrzonki o odzyskaniu Krymu.
Obecnie siłom ukraińskim brakuje mocy do szybkiego marszu w kierunku morza i cierpią z powodu braków w wyposażeniu. Po otrzymaniu niemieckich czołgów Leopard okazuje się, iż rosyjskie pociski przeciwpancerne Kornet są naprawdę doskonałe: ani Leopardy, ani obiecane przez USA czołgi M.1 nie poradzą sobie z nimi w terenie za dobrze. Ale choćby jeżeli ta ofensywa nie zakończy się prawdziwym sukcesem, siła Ukrainy wyraźnie rośnie, co powinno wystarczyć by pchnąć Rosję do stołu negocjacyjnego. Zełenski, tak samo jak Putin, jest niesłusznie oskarżany o odmowę zawieszenia broni, ponieważ chce zbyt wiele.
Tak, to prawda, iż Putin rozpoczął wojnę zdeterminowany by podbić Ukrainę w mniej niż tydzień, uzbrojony w cudownie zaawansowany “post-kinetyczny” plan wojenny – o którym głośno było także w USA – opracowany przez jego szefa sztabu, Walerija Gierasimowa. Ale od gorzkiego lutowego poranka, kiedy Putin odkrył, iż Gierasimow i jego szef wywiadu wewnętrznego FSB – wraz z wywiadem USA, Francji i Niemiec – całkowicie się mylili, Putin odrzucił obie dostępne alternatywy. Pierwszą z nich było zrobienie tego, co wielu uważa, iż zrobił w zeszłym roku: podjęcie decyzji o pełnoskalowej walce. W tym celu musiałby wypowiedzieć wojnę i zmobilizować do inwazji swoje dwa miliony rezerwistów, dysponując w tym momencie faktycznie przeważającą siłą militarną, a nie użyć jedynie liczącej 150 000 ludzi zbieraniny (w tym dentystów polowych) Gierasimowa.
Dlaczego więc tego nie zrobił? Z pewnością nie dlatego, iż obawiał się nuklearnego odwetu – kanclerz Olaf Scholz przecież właśnie zadeklarował, iż Niemcy nie opóźnią planowanego otwarcia gazociągu Nord Stream 2 choćby w przypadku inwazji na Ukrainę, nie mówiąc już o wsparciu nuklearnego odwetu NATO dzięki bomb przechowywanych na niemieckiej ziemi. Waszyngton już dawno zrezygnował z “rozszerzonego odstraszania”, w ramach którego broń nuklearna byłaby używana w odpowiedzi na konwencjonalne ataki na sojuszników USA, nie mówiąc już o Ukrainie.
Putin obawiał się jednak czegoś równie potężnego. Każda rosyjska jednostka wojskowa, z wyjątkiem w pełni profesjonalnych sił powietrznodesantowych, składa się z 18- i 19-letnich poborowych. Ich matki gwałtownie wyszłyby na ulice w całej Rosji i zalały Plac Czerwony, aby gwałtownie zaprotestować gdy liczba ofiar zaczęłaby rosnąć. Współczesna Rosja jest tak samo “postheroiczna” jak każdy inny kraj o niskiej dzietności, w którym nie ma nadmiarowych dzieci płci męskiej które można by poświęcić dla chwały narodu (Chiny mają ich mniej niż większość nacji). Putin nie miał zamiaru wypowiadać wojny i zaraz kazać swojej policji walczyć z rosyjskimi matkami. Nie tylko odmówił całkowitej mobilizacji rosyjskich sił zbrojnych, ale choćby zakazał używania słowa “wojna” (война lub voyna) we wszystkich oficjalnych komunikatach.
Ale Putin nie odwołał tego wszystkiego w całości, zrzucił winę za atak na Kijów na “neonazistowskie” prowokacje i gwałtownie się wycofał. Tak więc zamiast wojny totalnej, Putin kontynuował swoją “specjalną operację wojskową”, pokazując przy okazji całemu światu, iż Rosja ma coś czego nie ma żaden inny kraj: pełną samowystarczalność. W przeciwieństwie do Chin, Federacja Rosyjska jest samowystarczalna pod względem żywności i paliwa, oraz produkuje wszystko co jest potrzebne do utrzymania sił zbrojnych i ludności cywilnej na stopie wojennej, choćby jeżeli brakuje im kilku luksusów ze świata zachodniego. Tak więc wszystko czego Putin potrzebował aby walczyć, dopóki jego wrogowie nie stracili cierpliwości, to dostępna siła robocza i trzymanie swoich młodych poborowych z dala od frontowych niebezpieczeństw.
Ma też ruble – którymi włada wedle własnego uznania. w tej chwili wstąpienie do rosyjskiej armii zapewnia premię w wysokości 600 000 za samo zaciągnięcie się, 204 000 żołdu miesięcznie (obecnie 2296 dolarów) i wysokie świadczenia pośmiertne: 5 000 000 od samego prezydenta, dodatkowe 2-3 miliony od rządu regionalnego i miesięczna renta wdowia w wysokości 25 000. Wystarczająco dużo ludzi skusiło się na to, zapewniając siły które wykopały i ufortyfikowały długie linie okopów, które w tej chwili powstrzymują ofensywę Ukrainy, wraz z prawie 200 000 ponownie zmobilizowanych rezerwistów którzy otrzymują takie same wynagrodzenie i świadczenia.
A na wschodzie i w dawniej niepodległej Białorusi (czyli kraju niepodległym tylko z nazwy, który Putin podbił w zeszłym roku) pozostało więcej nowo przyjętych rosyjskich żołnierzy. Putin może przez jakiś czas prowadzić mocno ograniczoną wojnę, jednak ta strategia nie doprowadzi do zwycięstwa. A teraz ma jeszcze do pokonania Elwirę Nabiullinę.
Nabiullina to potężna szefowa rosyjskiego banku centralnego. Już przed wojną była bardzo szanowana, a teraz jest bohaterem rosyjskich finansów publicznych, ponieważ z powodzeniem kontroluje inflację – w rzeczywistości robi to lepiej niż Bank Anglii czy amerykańska Rezerwa Federalna. Mówi się, iż znacząco ogranicza ona dodruk rubla nie z obawy przed większym długiem narodowym (rosyjski jest znacznie niższy niż w USA czy Wielkiej Brytanii), ale przed inflacją. Dla Putina jest to zagrożenie większe niż cokolwiek co jego wojska mogą napotkać na polu bitwy. Inflacja gwałtownie pogrążyłaby rosyjską biedotę, rozproszoną po bezkresnym stepie Rosji, i mającą bardzo kilka możliwości zarobkowania w realiach wzrastających cen.
Właśnie ci Rosjanie są dzisiaj największymi zwolennikami Putina. Dlatego też z Kremla płyną jednoznaczne sygnały, iż Putin jest wreszcie gotów rozważyć kompromis. Ostatnią stroną pragnącą zakończenia tej porażki są Stany Zjednoczone. W zeszłym tygodniu szef CIA William J. Burns pospiesznie zadzwonił do swojego kremlowskiego odpowiednika, Siergieja Jewgieniewicza Naryszkina, aby zapewnić go, iż USA nie mają nic wspólnego z marszem Prigożyna na Moskwę. Ta rozmowa telefoniczna jest równie dobrym dowodem na to, iż w przeciwieństwie do głupich lewackich fantazji, administracja Bidena (popierana przez większość Republikanów) nie chce destabilizacji Rosji wywołanej przez tę wojnę. Wie ona bowiem aż za dobrze, iż to rosyjska potęga powstrzymuje Chińczyków przed wchłonięciem ogromnych obszarów Mongolii, Kazachstanu, Republiki Kirgiskiej, Uzbekistanu i Tadżykistanu – i iż rosyjska broń wciąż płynie szerokim strumieniem do dwóch państw które dzisiaj faktycznie walczą z Chińczykami w powtarzających się incydentach zbrojnych: chodzi o Indie na lądzie i Wietnam na morzu.
I oto nasz paradoks. Mimo iż wszystkie trzy najważniejsze strony chcą zakończyć wojnę, walki przez cały czas trwają. Dlaczego? Z powodu cnoty, która jest w tym wypadku jednocześnie grzechem. Wojna na Ukrainie nie jest wojną totalną, jak pierwsza czy druga wojna światowa. Jest to “wojna ograniczona”, podczas której ambasada USA przez cały czas funkcjonuje w Moskwie, a ambasada Rosji działa w Waszyngtonie. Amerykańscy i rosyjscy astronauci dzielą kapsuły kosmiczne, niepokojąc się rozmowami telefonicznymi dyrektora CIA gdy Moskwa na chwilę pogrąża się w chaosie. Obowiązuje wzajemna powściągliwość. Rosjanie nie atakują amerykańskich samolotów i statków przywożących broń dla ich wroga, Amerykanie nie dostarczają Ukrainie broni która mogłaby razić rosyjskie miasta. Sam Putin uciął groźby ataków nuklearnych ze strony rosyjskich zapaleńców, deklarując, iż użyłby broni nuklearnej tylko wtedy, gdyby Rosja stanęła w obliczu nieuchronnego zniszczenia.
Dobrą wiadomością jest to, iż wojna na Ukrainie jest, mówiąc dyplomatycznie, “wojną ograniczoną”, tak jak te z XVIII wieku, które później wspominano z nostalgią podczas wojen totalnych mających miejsce w XX wieku. Gorsza wiadomość jest taka, iż dopóki pod ostrzałem znajdują się tylko Ukraińcy, żaden z pozostałych bohaterów na tej scenie nie ma ważnego powodu by zakończyć walkę. Tak więc, podobnie jak w przypadku XVIII-wiecznej wojny siedmioletniej, istnieje realne ryzyko, iż przeciągnie się ona na co najmniej kolejne 500 dni.
Edward Luttwak (unherd.com)
tłumaczył MR