Kucharska-Dziedzic: Ze zmianą definicji gwałtu w 2025 roku nastąpi wielka zmiana społeczna

6 miesięcy temu

„Dziennik Gazeta Prawna” informuje, iż do Komisji Nadzwyczajnej ds. zmian w kodyfikacjach, pracującej nad projektem ustawy zmieniającej kodeksowe przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności – czyli definicji przestępstwa zgwałcenia – wpłynęła opinia prof. dra hab. Włodzimierza Wróbla.

Twierdzi on, iż postulowany w projekcie zapis o braku świadomej i dobrowolnej zgody jako podstawy do stwierdzenia gwałtu może prowadzić do niejasności interpretacyjnych. Dokładniej chodzi o określenia „dobrowolna i świadoma”, które powinny zostać usunięte, ponieważ „termin »zgoda« ma już w sobie immanentny warunek świadomości oraz dobrowolności”.

Tymczasem prof. Monika Płatek w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej twierdzi, iż „zgoda na seks powinna być wręcz entuzjastyczna”, bo „wyznacza standard równego, niedyskryminacyjnego traktowania w relacjach seksualnych” i „oznacza obecność nieprzymuszonej, świadomej zgody i poszanowania autonomii jednostki towarzyszącej relacji seksualnej”.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

Wiele wskazuje na to, iż kształt ostatecznej wersji zapisów w polskim prawie będzie znacząco różnić się od tej pierwotnie proponowanej, zwłaszcza iż postulowane zwiększenie wymiaru kary dla sprawców także pozostaje pod znakiem zapytania. Mówi się już nie o minimum trzech, a dwóch latach pozbawienia wolności, choć jednocześnie górne widełki mają zostać zwiększone. Czy to oznacza, iż nowelizacji grozi stopniowe wybijanie zębów, a ofiary przemocy seksualnej dalej nie uświadczą sprawiedliwości?

O tym w ramach cyklu „Nie damy wam zapomnieć! Stop kobietobójstwu” rozmawiam z posłanką Nowej Lewicy, kandydatką na europarlamentarzystkę i wnioskodawczynią projektu o ustawy o zmianie definicji gwałtu, Anitą Kucharską-Dziedzic.

Paulina Januszewska: Jaka powinna być kara za gwałt i co powinna oznaczać „zgoda” w definicji zgwałcenia?

Anita Kucharska-Dziedzic: Zarówno w projekcie z 2021 roku, jak i tym złożonym w roku bieżącym, wraz z mec. Danutą Wawrowską domagałyśmy się wpisania braku świadomej i dobrowolnej zgody do ustawy, a także uczynienia zbrodni z uznawanego w tej chwili za występek gwałtu. Nasze postulaty to jedno, a to, co prawnicy uważają za zgodne ze sztuką legislacyjną – drugie. Nie dostałyśmy ani jednej opinii, która poparłaby wnioskowaną przez nas zmianę kwalifikacji czynu i tym samym ustalenie trzech lat więzienia jako dolnych widełek kary za gwałt. Prof. Monika Płatek była jedną z pierwszych osób, które przeciwko temu zaprotestowały.

Jak to argumentowano?

Zwracano nam uwagę na to, iż po reformie Kodeksu karnego, którą przeprowadził Zbigniew Ziobro, zostały już wyszczególnione rodzaje kwalifikacji gwałtu. Ten może zostać uznany za zbrodnię, jeżeli na przykład został dokonany ze szczególnym okrucieństwem. Wtedy zmienią się też widełki kary. Natomiast tak zwany „zwykły” gwałt, który nie kończy się śmiercią czy brutalnym pobiciem, nie powinien – zdaniem prawników – figurować jako zbrodnia, bo to odebrałoby sędziom możliwość zastosowania nadzwyczajnego złagodzenia kary.

Ale chodzi chyba o to, żeby sprawcy przestali się czuć bezkarni, a nie dostawali złagodzone wyroki?

Przyznaję, iż też trudno było mi zrozumieć perspektywę prawników. Czułyśmy się wręcz z mec. Wawrowską osamotnione w swoich działaniach. Ale argument o kwestii dostępu do złagodzenia kary, który – jeżeli zaistnieją odpowiednie okoliczności – powinien przysługiwać każdemu obywatelowi, jakoś do mnie trafia. Myślę też, iż profesorowie prawa i inni eksperci stali się wrażliwi na tę kwestię pod wpływem populizmu karnego Ziobry, który nie przyniósł żadnych pozytywnych efektów w postaci skutecznego ścigania gwałcicieli, a jedynie przekonanie, iż państwo niepotrzebnie penalizuje wykroczenia i surowiej karze przestępców – niekoniecznie tych, których powinno.

Z realną walką z przestępczością oraz przemocą seksualną, na której się w tej rozmowie skupiamy, nie miało to jednak tak naprawdę nic wspólnego. Oczywiście ktoś mógłby nam zarzucić, iż w naszej propozycji projektu też zajęłyśmy się głównie artykułami 197 i 198, dotyczącymi jedynie zgwałcenia, podczas gdy przemoc seksualna ma znacznie szerszy zakres i wymaga nowelizacji wielu przepisów. Zdaję sobie jednak sprawę, iż nie da się tego zmienić jednym projektem poselskim i przed nami jeszcze sporo pracy.

Wróćmy do przymiotników określających zgodę – jakie powinny być?

Nie da się zapisać w kodeksie zgody „wręcz entuzjastycznej” i co do tego raczej wszyscy są zgodni, choć dobrze byłoby, żeby w taki sposób uświadamiać społeczeństwo – tzn. przekonywać, iż w seksie chodzi o podmiotowość i dobrostan wszystkich jego uczestników. Spór prawny toczy się jednak wokół dobrowolności i świadomości.

Dlaczego te określenia w ogóle pojawiły się w projekcie zmian?

Zależało nam na tym, by uwzględnić wszystkie przypadki, w których zachodzi zaburzenie świadomości z różnych powodów, w tym przymiotów osoby doznającej krzywdy. Mamy tu na myśli zarówno osoby przyjmujące dobrowolnie używki, jak i te, którym podano środki odurzające bez ich wiedzy; osoby z niepełnosprawnościami, niezdające sobie sprawy z powagi sytuacji lub takie, których świadomość prawnie jeszcze nie zaistniała, bo są niepełnoletnie.

Podkreślenie tego aspektu zgody miało naszym zdaniem jasno zabezpieczać te sytuacje. Eksperci jednak twierdzą, iż w przypadku każdej zgody istnieje domniemanie, iż musiała być wyrażona świadomie, więc nie trzeba tego dodatkowo podkreślać i tworzyć masła maślanego. Z kolei dobrowolność ma na celu zwrócenie uwagi na takie przypadki, w których zgoda wprawdzie zaistniała, ale została wyrażona w warunkach niepozostawiających innego wyboru.

Na przykład jakich?

Pod wpływem szantażu czy przymusu. Prawnicy opiniujący projekt są jednak przekonani, iż takie rozwiązanie może zaburzyć i wydłużyć proces dowodzenia winy, bo prokuratorzy i policjanci, zamiast skupić się na kwestii samej zgody, zaczną się zastanawiać, w jakim stopniu była świadoma i dobrowolna. Lepiej więc, jak sugerują ekspertyzy, wpisać brak zgody jako warunek stwierdzenia i ścigania gwałtu do ustawy bez przymiotników. To wynika z założenia, iż zgoda podjęta w warunkach, w których nie mogła zaistnieć, czyli m.in. pod wpływem odurzenia, przymusu albo przez osobę nieletnią, jest równoznaczna z brakiem zgody. Można to porównać do stwierdzania nieważności i bezskuteczności umów, jeżeli zostały zawarte w okolicznościach naruszających zasady współżycia społecznego albo przez osoby niezdolne do wyrażenia woli.

Czy wątpliwości prawników co do ostatecznego kształtu przepisów powinny nas niepokoić?

I tak, i nie, choć nie zakładałabym tu złej woli, a dążenie do klarowności przepisów. Na pewno dobrą wiadomością jest coś, co jeszcze do niedawna było przedmiotem sporów, a dziś wydaje się oczywiste. Nie ma już wątpliwości co do konieczności wpisania zgody do Kodeksu karnego. Ten etap dyskusji komisja kodyfikacyjna zdaje się mieć za sobą. Uważam go za kamień milowy zabezpieczający sytuację osób pokrzywdzonych. Choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż ostateczny zapis będzie wynikiem jakiegoś kompromisu.

Musimy także pamiętać, iż Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowuje zbiorową modyfikację Kodeksu karnego. Kiedy pytamy o tę nowelizację w kontekście przemocy seksualnej, to słyszymy, iż pojawi się tam zgoda, jak również korekty dotyczące wymiaru kar. W tej chwili bowiem panuje wielki i problematyczny dla prokuratorów oraz sądów bałagan w widełkach. Komisja kodyfikacyjna powołana przy resorcie musi dostosować prawo do współczesnych standardów i ujednolicić zapisy wszędzie tam, gdzie budzą one wątpliwości.

Czyli na razie zostajemy de facto przy rozwiązaniach Ziobry – podziale gwałtu na zbrodnie i występki?

Tak. Liczymy jednak na to, iż przy całościowej nowelizacji resort zwróci uwagę nie na to, żeby podwyższać widełki górne, ale żeby robić to z dolnymi. Po tym, jak komisja kodyfikacyjna uporządkuje przepisy po wielu populistycznych zmianach, wrócimy do dyskusji, jak traktować zgwałcenie. Ale na nowy kodeks pewnie przyjdzie nam poczekać dwa lata.

To bardzo długo.

Podkreślamy więc, iż nie możemy tyle czekać, ponieważ każdego dnia średnio siedem kobiet zgłasza gwałt, a cztery z nich zostają odesłane z kwitkiem. Dlaczego? Bo nikt – w świetle obecnych przepisów pozwalających stwierdzić przestępstwo w obliczu przemocy, groźby czy podstępu – nie zajmuje się kwestią zgody, tylko na przykład szuka obrażeń i śladów walki ze sprawcą. To powoduje głębokie poczucie niesprawiedliwości i słusznego przekonania, iż państwo nie staje po stronie ofiar.

Dlatego postulujemy o jak najszybsze procedowanie naszego projektu poselskiego w taki sposób, by przynajmniej wpisanie zgody do kodeksu nastąpiło sprawnie i przeszło większością głosów, a wraz z nim została przeprowadzona wielka, ogólnopolska akcja edukacyjna. Przepisy bowiem nie wystarczą do zmiany społeczeństwa. Nie dalej jak parę dni temu zrobiłam screena wpisu na dawnym Twitterze. Autor stwierdził, iż „zawsze się trochę gwałci, kobiety marzą o gwałcie i każda się go domaga”. Widać więc, iż poglądy podobne do tych, z których zasłynął choćby Janusz Korwin-Mikke, wcale się nie zestarzały.

Może takie wypowiedzi powinny być karalne?

Na pewno powinny przestać być normą tolerowaną w przestrzeni publicznej. Na razie w Polsce ani publicyści, ani politycy nie ponoszą żadnych konsekwencji za apoteozę gwałtu, pogardę oraz szerzenie nienawiści wobec ofiar. Każdy taki akt powinien ich przynajmniej wykluczać z debaty.

Kiedy możemy się spodziewać, iż zgoda pojawi się w kodeksie?

Nie chciałabym zapeszać, ale sądzę, iż to kwestia kilku miesięcy, biorąc pod uwagę półroczne vacatio legis. To oznacza, iż w 2025 roku brak zgody stanie się kryterium pozwalającym stwierdzić zgwałcenie, a wraz z nim nastąpi wielka zmiana społeczna, wedle której stanie się jasne, iż obcowanie seksualne z osobą niepełnoletnią, pozbawioną świadomości, pijaną czy z niepełnosprawnościami uniemożliwiającymi wyrażenie zgody jest gwałtem. Gdy to nastąpi, będziemy mogli poczynić kolejne kroki, bo nic nie dzieje się od razu, a walka o podmiotowość – co pokazała mi praca w poprzedniej kadencji i za rządów Zjednoczonej Prawicy przy tzw. ustawie Kamilka – to maraton, a nie sprint.

Chodzi o nowelizację Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, która była reakcją na śmierć Kamilka z Częstochowy. Zakatował go ojczym. Nie jest pani zadowolona z efektów tego, co ustalono?

Nie do końca, bo ówczesne Ministerstwo Sprawiedliwości nie uwzględniło bardzo wielu istotnych poprawek do ustawy. Uważam jednak, iż w kwestii uznania podmiotowości dziecka to bardzo potrzebna i – zapewniam – nieostatnia zmiana. Przywołuję ją tu jednak dlatego, iż jest kolejną nowelizacją okupioną – tak, jak projekt zmiany definicji gwałtu – krwią.

Co to znaczy?

Dwa lata młotkowałyśmy z koleżankami polityków, by zajęli się prawami dziecka i wyjęli wreszcie z szafy świetne projekty przygotowane przez organizacje pozarządowe. Musiał zginąć Kamilek, żeby coś się ruszyło. Teraz musiała zginąć Liza, by kwestię przestępstwa zgwałcenia zacząć traktować poważnie. To potworne uprzedmiotowienie i sponiewieranie kobiety, ale i de facto jej zwłok, miało tak ogromny wymiar symboliczny, iż poruszyło całe społeczeństwo. Gdyby nie reakcje ludzi, prawdopodobnie żaden polityk nie zainteresowałby się tematem.

Sama prowadzę organizację, przez którą przewinęło się 80 tys. ofiar przemocy. I wiem, iż czekanie na przełom trwa, ale wierzę, iż on właśnie następuje. Projekt zmiany definicji zgwałcenia leżał przecież długo w zamrażarce. Cztery lata temu słyszałyśmy, iż o zgodzie wpisanej do kodeksu w ogóle nie ma mowy. Dziś we wszystkich środowiskach eksperckich, opiniotwórczych i instytucjonalnych adekwatnie nikt nie kwestionuje już tego, iż brak zgody równa się gwałt.

I to wystarczy, by przestraszyć sprawców?

Myślę, iż zwiększy nieuchronność kary. Jakiejkolwiek. Brak strachu często wynika z tego, iż nie ma żadnych konsekwencji. Nie zapominajmy jednak o tych osobach, które czekają na sprawiedliwość. To ona bywa często elementem przesądzającym o skuteczności procesu terapeutycznego, odbudowania elementarnego poczucia bezpieczeństwa oraz wiary w świat i jego uczciwość. Wiem, bo do organizacji, w której działam, trafiają tysiące takich kobiet. Ale obok pracy w pozarządówce jestem też polityczką i zdaję sobie sprawę, iż choćby najbardziej potrzebne i oczywiste zmiany wymagają poparcia większości. Zdobywanie go to żmudne zajęcie.

Czy teraz porzuci je pani na rzecz euromandatu? Jak zamierza pani zatem bronić praw kobiet i ofiar przemocy na gruncie legislacji unijnej?

Najważniejszą kwestią jest przyjęcie dyrektywy antyprzemocowej, a dokładniej wdrożenie do unijnego systemu prawnego – artykułu 36. Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, potocznie zwanej konwencją stambulską. Chodzi o to, by wszystkim państwom UE narzucić jedną wspólną definicję zgwałcenia i oprzeć ją na rekomendacjach zapisanych w konwencji. Na razie przyjęta dyrektywa antyprzemocowa nie zawiera wzmianek o przemocy seksualnej, a część krajów, jak Niemcy i Francja, oponowała przed rozszerzeniem zapisów w taki sposób, by uwzględniały także tę kwestię.

A Polska?

Była przeciw, choć ostatecznie się z tego wycofała. Sami jednak wciąż nie zaimplementowaliśmy art. 36 do swojego prawa. Ten bunt to niestety efekt długiego nieuznawania praw kobiet, ale i dzieci, a także innych osób narażonych na krzywdę w patriarchalnym systemie. Skoro jednak Wspólnota ma dokumenty ujednolicające standardy bezpieczeństwa zewnętrznego w krajach członkowskich, to podobne powinna mieć w zakresie bezpieczeństwa osobistego – traktowania ludzi i ich ochrony przed przemocą zarówno ze strony najbliższych, jak i obcych. Chodzi o to, byśmy byli w tym zakresie po prostu jednym, dużym, cywilizowanym obszarem, który chroni zwłaszcza najsłabszych, skrzywdzonych i sponiewieranych.

**

Aneta Kucharska-Dziedzic – posłanka, członkini komisji śledczej ds. wyborów kopertowych, wiceprzewodnicząca Nowej Lewicy, prezeska Stowarzyszenia Baba, nauczycielka akademicka.

Idź do oryginalnego materiału