Przed Sądem Rejonowym w Tychach od maja 2021 roku toczy się proces karny przeciwko Piotrowi Ć., byłemu już dyrektorowi Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bieruniu. W sporządzonym przez prokuraturę akcie oskarżenia jest mowa o psychicznym znęcaniu się nad podwładnymi oraz złośliwym i uporczywym naruszaniu ich praw pracowniczych. Oskarżony nie przyznaje się do winy. 11 kwietnia 2025 roku odbyła się kolejna rozprawa. Tego dnia zeznawała Anna B., wieloletnia sekretarka w MOPS-ie. Jako naoczny świadek potwierdziła zeznania obciążające oskarżonego, złożone wcześniej przez innych. Oświadczyła też, iż ma do siebie żal, iż widząc, co się dzieje, nie stanęła w obronie jednej z pokrzywdzonych pracownic.
Przypomnijmy, iż akt oskarżenia przeciwko byłemu dyrektorowi bieruńskiego MOPS-u obejmuje lata 2016-2019. Formułuje sześć zarzutów. Pokrzywdzonych jest sześć kobiet – pracownic MOPS-u. w tej chwili tylko jedna z nich pracuje jeszcze w ośrodku, pięć ma status oskarżyciela posiłkowego.
Nadmieńmy jeszcze, iż w sierpniu 2024 roku rozpoczął się drugi proces karny Piotra Ć. Mężczyzna został oskarżony o ten sam rodzaj przestępstw, co za pierwszym razem. Akt oskarżenia obejmuje tym razem lata 2020-2023 i dotyczy dwóch kobiet, które mają status pokrzywdzonych w pierwszym procesie karnym. I w tym przypadku oskarżony nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów.
Od 24 lutego br. Piotr Ć. nie jest już dyrektorem MOPS-u w Bieruniu. Burmistrz Sebastian Macioł rozwiązał z nim stosunek pracy za porozumieniem stron.
„Byłam bezpośrednim świadkiem”
Podczas rozprawy w dniu 11 kwietnia jako świadek zeznawała Anna B., pracownica sekretariatu bieruńskiego MOPS-u. Na wniosek obrony oskarżonego sędzia przyjęła od kobiety przyrzeczenie o treści: „Świadoma znaczenia mych słów i odpowiedzialności przed prawem przyrzekam uroczyście, iż będę mówiła szczerą prawdę, niczego nie ukrywając z tego, co mi jest wiadome”.
Anna B. zna oskarżonego jedynie z pracy. Jako pracownica sekretariatu była blisko dyrektora.
– Każdy, kto wchodził do jego gabinetu i wychodził z niego, musiał przechodzić obok mnie. Czasem drzwi do biura szefa były otwarte. Byłam bezpośrednim świadkiem różnych zdarzeń. Pracownicy byli zestresowani, a czasem zapłakani.
Tak zachowywali się po kontakcie z dyrektorem – mówiła Anna B.
„Trzeba będzie lasy wycinać”
Świadek powiedziała, iż pracownicy przynosili jej napisane przez siebie pisma służbowe i ona zanosiła je w teczce do dyrektora. Potem dokumenty te wracały do niej, a ona je przekazywała poszczególnym autorom. – Były pokreślone, a czerwonym długopisem dopisane były hasła typu „szok”, „jak w szkole”. Pracownicy nie wiedzieli co robić z tak „zrecenzowanymi” dokumentami. Nieraz jedno pismo wracało do pracowników kilka razy. Tam nie było jakichś merytorycznych błędów, tylko uwagi typu „tu przesunąć, tu przecinek”.
Pracownicy komentowali więc, iż przez te poprawki trzeba będzie lasy wycinać na papier. Pamiętam, iż jedna z pracownic siedziała u mnie, płakała i mówiła, iż już nie wie, co ma poprawiać. Kierownik Michał K. też był zrezygnowany, gdy otrzymywał te pisma, również nie wiedział, jak je skorygować. Podobnie było z pokrzywdzoną Sylwią S. i z Joanną J.-K., która jako asystent rodziny była ściągana z terenu do poprawiania pism.
Anna B. zeznała, iż kiedy jeszcze dyrektor Piotr Ć. miał zastępczynię – Joannę S., to były takie okresy, iż obie te osoby funkcyjne nie rozmawiały ze sobą. – Chodziłam wtedy od biura do biura, przekazując im, co mają sobie nawzajem do powiedzenia. – Początkowo, gdy Piotr Ć. został dyrektorem, to wicedyrektor S. bardzo go wspierała, a potem stała się zbędna. Pamiętam sytuację, iż pani S. rozpłakała się przede mną. Powiedziała, iż wychowała go [dyrektora – przyp. red.] na własnym ramieniu, a teraz ona jest nikim. Stanowisko zastępcy dyrektora zostało z czasem zlikwidowane.
„Chce się na nas wyżyć”
Anna B. mówiła też o zjawisku, które pracownicy nazywali fazą dyrektora. – Od czasu do czasu dyrektor miał nerwowe okresy i wszyscy się wtedy przed nim kryli.
Na przykład, gdy wracał z narady w Urzędzie Miejskim, trzaskał drzwiami, był zdenerwowany. Mieliśmy wrażenie, iż chce się na nas wyżyć.
Nie wpuszczał nikogo do siebie, mówiąc, iż jest zajęty. Zgłaszałam, iż ktoś przychodzi z pilną, terminową sprawą, a on twierdził, iż nie teraz. Nie można było wtedy nic załatwić. Miałam wrażenie, iż on wiedział, o jaką sprawę chodzi i specjalnie to przeciągał. Kiedy w końcu dopuścił do siebie tę osobę, to kreślił pisma. Pracownik musiał je poprawiać i temat znów się przeciągał.
– Pamiętam też przykrą sytuację. Wiedzieliśmy, iż Sylwia S. ma wolne, bo jest na pogrzebie. Dzień wcześniej przekazała mi teczkę z potrzebnymi tego dnia dokumentami. Ja oddałam te pisma dyrektorowi. Tymczasem w połowie dnia Sylwia dzwoniła do mnie i pytała, co się dzieje, bo dyrektor do niej wydzwania. Okazało się, iż chodziło o pismo, które przecież dyrektor od rana miał w teczce na biurku. Utkwiło mi to w pamięci, bo Sylwia była na pogrzebie, a dyrektor ją niepokoił. Ona chyba po pogrzebie przyjechała do MOPS-u, aby wyjaśnić o co chodzi, ale dyrektor miał gości u siebie. Nie rozumiałam, po co była ta nagonka. Czułam się w tę sytuację wplątana, bo przekazałam dyrektorowi dokumenty, a wyszło na to, iż sprawa nie była załatwiona.
Trzask rozbijanych talerzy
Anna B. zeznała, iż asystentki rodziny często nie mogły zastać w biurze kierownika działu Michała K., bo wyjeżdżał w godzinach pracy poza ośrodek. Woził wtedy dyrektora do Urzędu Miejskiego albo wykonywał różne prace zlecane przez oskarżonego. Kierownik K. był tzw. złotą rączką. Michał malował biura. Skakał mi nad głową, gdy malował sufit. Przykręcał tablice, woził kosiarkę do naprawy. Inni pracownicy kosili trawę lub sadzili kwiatki.
Na rozprawie 11 kwietnia br. poruszono ponownie wątek pracowniczej lodówki, w której dyrektor robił porządki. Anna B. przekazała nowe szczegóły dotyczące tych incydentów.
– Gdy dyrektor miał fazę, to twierdził, iż w lodówce jest syf i wyrzucał stamtąd produkty do kosza. Słyszałam trzask rozbijających się talerzyków, które także trafiały do śmieci.
Poszłam wtedy sprawdzić, co się dzieje i czy nie wyrzuca moich rzeczy. Pamiętam, iż wtedy księgowa Ania W., która pracowała od niedawna, była w szoku wobec tego, co się dzieje. Ja nie widziałam, aby w tej lodówce był bałagan. Pracownicy trzymali tam swoje jedzenie (zwykle w woreczkach), mleko w kartonach lub ciasto z poprzedniego dnia. Dyrektor kazał potem sprzątać tę lodówkę pracownicom.
„To może być grzybica”
Odnośnie pokrzywdzonej Anety Ł., świadek zeznała, iż był czas, kiedy dyrektor często miał uwagi do stylu pisania przez nią dokumentów służbowych. Oskarżony czytał na głos fragmenty tych pism i komentował je, co było upokarzające dla Anety Ł.
Kiedy Iwona G. w jednym z pism popełniła błąd (cytując przepis, pomyliła ustęp z artykułem), dyrektor kazał jej na głos czytać ów przepis. Działo się to w obecności kierownik wezwanej z drugiego budynku. Według mnie było to wyśmiewanie się i robienie nagonki z powodu rzeczy mało ważnej.
– Iwona G. miała wtedy duży natłok pracy. Była zestresowana, czasem płakała. Tymczasem dyrektor często ją wzywał i traktował jak kierowcę. Iwonie było przykro, iż stoi w Urzędzie Miejskim i czeka na dyrektora jak sierota, a on sobie załatwia sprawy po biurach. Jak wspomniałam, miała wtedy dużo pracy, a była od niej odrywana.
Mówiła mi, iż lekarze stwierdzili, iż stres spowodował u niej problemy dermatologiczne (wysypka, skóra schodziła jej z dłoni). Wtedy dyrektor Piotr Ć. skomentował, iż to może być zaraźliwa grzybica.
– Momentami było widać, iż Iwona G. ma dość. Pamiętam, iż kiedyś wyszła z MOPS-u w godzinach pracy. Sylwia S. ją zawracała. Tak samo kiedyś zachowała się Sylwia S., gdy dyrektor miał na nią fazę. Ubrała się i wyszła z budynku, a ja ją zatrzymałam. Zapytałam ją: „Co ty robisz?”, ściągałam z niej płaszcz, powiedziałam: „Jak wyjdziesz, to będzie potraktowane jako opuszczenie stanowiska pracy”. Wtedy Sylwia zastępowała kadrową. Dyrektor kazał jej robić archiwizację. Twierdził, iż ma burdel i syf. Dla mnie to było dziwne, bo Sylwia miała zastępstwo na chwilę, a miała porządkować czyjeś papiery. To były całe worki dokumentów. Nie wiedziała, jak się tym zająć, a miała wyznaczony termin wykonania tej pracy. Pomagałam jej wtedy.
„Mam żal do siebie, iż nie zareagowałam”
Anna B. opowiedziała też o tym, jak w biurze Sylwii S. dyrektor rzucał segregatorami (z szafy na podłogę). – Krzyczał, iż ma burdel. Ona siedziała na krześle. Była w szoku. Wyglądała, jakby miała totalny odlot i była naćpana. Dyrektor kazał mi dzwonić po kierownik Agnieszkę M., żeby zobaczyła, jaki Sylwia ma burdel. Kierownik przyszła, stanęła i patrzyła. Nikt nie stanął w obronie Sylwii S., bo bał się, iż faza dyrektora odwróci się przeciwko niemu.
Do dzisiaj mam żal do siebie, iż nie zareagowałam i nie stanęłam w obronie Sylwii. Byłam w sekretariacie świadkiem różnych sytuacji, ale spuszczałam głowę… Udawałam, iż ich nie widzę, bo nie wiedziałam, jak zareagować.
Świadek zeznała też, iż oskarżony Piotr Ć. miał w zwyczaju gwałtownie otwierać drzwi do biura Sylwii S. i wskakiwać do środka. Dyrektor uznawał to za żart, ale to mogło być śmieszne tylko za pierwszym razem. Gdy kadrowa wróciła z chorobowego i zrobił jej taki sam „żart”, to ona wystraszyła się i zaklęła siarczyście. Powiedziała mu, żeby już tego więcej nie robił. Wobec kadrowej dyrektor nie powtórzył już tego wyskoku. jeżeli bowiem ktoś ostro zareagował, to dyrektor odpuszczał. Ale nie każdy miał taką odwagę.
Urzędnicy z ratusza jak CBA
Anna B. mówiła też o ankiecie antymobbingowej, którą w MOPS-ie przeprowadzili pracownicy Urzędu Miejskiego, kiedy sprawa zachowania dyrektora została upubliczniona. – To był cyrk. Osoby z urzędu weszły do ośrodka jak jakieś CBA. Kazali wołać wszystkich na salę konferencyjną. Ja musiałam zostać w sekretariacie, bo dyrektora zamknęli w biurze psychologa.
Kazali nam wypełniać ankiety, ale pytania były sformułowane w taki sposób, iż wiele osób myślało, iż ma oceniać swoich bezpośrednich przełożonych (np. kierowników), a nie dyrektora.
Jedna z pracownic chciała podjąć temat nieprecyzyjnie sformułowanych pytań, ale została uciszona przez osobę prowadzącą ankietę.
Ja ankietę wypełniałam sama w sekretariacie i dlatego wiedziałam, iż nie będzie ona anonimowa.
„Wtedy zaczął wylewać kawę z dzbanka na szafki”
Po swobodnych zeznaniach sekretarka Anna B. odpowiadała na pytania Aleksandry Witeszczak, adwokat poszkodowanych kobiet.
Świadek mówiła m.in., iż podczas kolejnej fazy dyrektor krzyczał, iż jest syf w kuchni (stały tam kubki z poprzedniego dnia). – Wtedy zaczął wylewać kawę z dzbanka na szafki. Podeszłam tam, ale się wycofałam. Dyrektora uspokajał Michał K. Był też incydent z ekspresem do kawy, który dyrektor przeniósł z aneksu kuchennego do łazienki.
Takich sytuacji było na co dzień mnóstwo. To był standard. Jak człowiek funkcjonuje w tak dziwnej atmosferze, to nie odróżnia już tego, co jest, a co nie jest normalne. W takich sytuacjach ludzie się bali i zamykali się w biurach.
Świadek mówiła, iż kiedy dyrektor miał fazę, to wpadał rano do Sylwii S. i kazał jej pisać naganę dla pracownika, na którego był zły. Miała wtedy wszystko rzucać i formułować taki dokument. Było tak m.in. wobec księgowej K., Elżbiety R. czy Adama M.
W skóropodobnych spodniach
W pytaniach adwokat Witeszczak wrócił też wątek ubioru poszkodowanej Joanny J.-K. – Nie spostrzegłam, aby Joanna ubierała się do pracy niestosownie. W biurze ubrana była elegancko (ołówkowa spódnica podkreślająca jej figurę), a w terenie raczej na sportowo. W ośrodku mówiło się, iż dyrektor i kierownik Michał K. mieli do jej stroju uwagi. Słyszałam, iż chodziła w prześwitujących rzeczach, ale ja tego nie widziałam. To było dziwne, bo inne dziewczyny miały obcisłe spodnie, również skóropodobne lub krótkie spodenki, a uwagi dotyczyły tylko tej jednej pracownicy. Teraz kiedy Piotr Ć. nie jest już dyrektorem MOPS-u, to choćby obecna pani dyrektor chodzi w skóropodobnych spodniach. Mówiła, iż już dawno je kupiła, ale wcześniej w nich nie wychodziła.
Anna B. powiedziała, iż od 10 lat pracuje w sekretariacie MOPS-u. W czasie, kiedy dyrektorem był oskarżony, zawsze był problem, aby ktoś ją zastąpił. – Pierwsze pytanie brzmiało: „Czy będzie wtedy dyrektor, czy gdzieś wyjeżdża?”. Moje zastępczynie bardzo się stresowały, ja przywykłam. Kiedyś widziałam, iż koleżanka ma łzy w oczach, gdy mi podpisywała zastępstwo. Wtedy podarłam je i na urlop nie poszłam.
„Ja nie tykam ciebie, a ty mnie”
Adwokat Witeszczak zapytała też o relacje pracownicy Barbary D. (świadka zeznającego już wcześniej na sali rozpraw) z oskarżonym Piotrem Ć.
– Barbara D. walczyła z Piotrem Ć. Ona bardzo źle się o nim wyrażała. Używała słów typu: pedofil czy zoofil. Potem poszła na urlop macierzyński. Gdy wróciła, to Piotr Ć. był już dyrektorem ośrodka. Ona była tym przerażona. Gdy po macierzyńskim przyszła na pierwszą rozmowę z dyrektorem, to cała się trzęsła. Nie wiem, co się działo za zamkniętymi drzwiami. Jednak z czasem jej zachowanie się zmieniło. Zaczęła wspierać i bronić dyrektora.
Sytuacja była dla mnie dziwna, bo to był zwrot w zachowaniu o 180 stopni. Miałam wrażenie, iż ze strachu Barbara D. poszła na jakiś układ z dyrektorem.
Potem była impreza z okazji dnia pracownika socjalnego i wtedy usłyszałam, jak Barbara D. mówi do oskarżonego: „Ja nie tykam ciebie, a ty mnie”. Dla mnie to było chore, iż ze strachu Basia nagle zmieniła poglądy i sprzedała się.
Rozprawa w dniu 11 kwietnia br. została przerwana na pytaniach adwokat poszkodowanych. Kolejne posiedzenie sądu odbędzie się 16 maja br. Wtedy Anna B. odpowie na pytania obrońców Piotra Ć.
Jarosław Jędrysik