Koszmar na komisariacie. „W celi stało ciężkie, żelazne »tygrysie krzesło«”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Tahir Hamut Izgil był naocznym świadkiem i ofiarą bezlitosnych prześladowań. Mężczyzna opisuje dramatyczną rzeczywistość Ujgurów w Chinach
  • „W pierwszej celi stało ciężkie, żelazne „tygrysie krzesło” używane do przesłuchiwania i torturowania więźniów. Metalowa obejma, która miała za zadanie przygważdżać klatkę piersiową więźnia do oparcia, wisiała otwarta, podobnie jak obręcze na dłonie i stopy” — opowiada Tahir Hamut Izgil o swojej wizycie na komisariacie
  • „Wzdłuż ścian z betonowej posadzki wystawały żelazne kółka. Domyśliłem się, iż stosowano je do przykuwania ludzi. Na środku podłogi widniały spłowiałe plamy krwi” — relacjonuje
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Poniżej prezentujemy fragment książki za zgodą wydawnictwa:

Przejechaliśmy przez miejscowość Dabancheng, droga zaczęła się wznosić w kierunku przełęczy między górami. W pewnym momencie zadzwonił mój telefon podłączony w samochodzie do zestawu głośnomówiącego. Numer nieznany. W tamtym czasie wszyscy obawialiśmy się takich numerów. Odebrałem.

– Halo, czy rozmawiam z panem Tahirem Hamutem, aka? – Młoda kobieta zwróciła się do mnie z szacunkiem.

– Tak, przy telefonie.

– Mówi Güljan z komitetu dzielnicowego.

– Och, jak się pani miewa?

– Dobrze, dziękuję, aka. Czy pana żona nazywa się Marhaba Sabir?

– Zgadza się.

– Aka, dzwonię, by powiadomić, iż na komisariacie pobierane są odciski palców wszystkich osób, które kiedykolwiek były za granicą. Czy mógłby pan przyjść z żoną na komisariat?

– W tym momencie jesteśmy w drodze do Turfanu, mamy tu kilka spraw do załatwienia. Wracamy jutro, singlim. – Zgodnie z ujgurskim zwyczajem zwróciłem się do kobiety serdecznie: „młodsza siostro”.

– Hm, w takim razie proszę przyjść w poniedziałek.

– Dobrze, będziemy w poniedziałek z samego rana, o ósmej, zaraz po otwarciu.

– Z samego rana na pewno będzie dużo ludzi, może lepiej przyjść o czternastej?

– W porządku. Widzę, iż pracujecie choćby w weekendy?

– Tak, od jakiegoś czasu dyżurujemy w weekendy.

– Rozumiem. Dziękuję za informację i do widzenia.

– Do widzenia.

[…}

Jechaliśmy wyznaczonym pasem ruchu, a następnie zatrzymaliśmy się przy posterunku. Marhaba wysiadła z samochodu, by podejść do budynku wartowników i zeskanować dowód osobisty. Ja zostałem w samochodzie z córkami. Funkcjonariusze jednostki specjalnej gestem nakazali kierowcy, który stanął przede mną, żeby jechał dalej, bez żadnej kontroli – domyśliłem się, iż kierowca prawdopodobnie był Hanem.

Powoli podjechałem do przodu, zgodnie z zasadami opuściłem wszystkie szyby i zatrzymałem się obok policjanta.

Funkcjonariusz znaczącym gestem poprawił zawieszony na ramieniu karabin maszynowy, po czym wziął mój dowód osobisty. Popatrując to na mnie, to na zdjęcie w dowodzie, spytał po chińsku, dokąd jadę i w jakim celu.

Odpowiedziałem mu w paru słowach. Zajrzał do wnętrza samochodu, zobaczył nasze córki, które już nie spały. Następnie wskazał bagażnik, polecił mi wysiąść i otworzyć go. Gdy to zrobiłem, nachylił się, by zlustrować zawartość bagażnika. W końcu oddał mi dowód i gestem nakazał jechać dalej.

Stanąłem na dużym parkingu przy punkcie kontrolnym, żeby poczekać na Marhabę. Mniej więcej dziesięć minut później żona wyszła z wartowni. – Mam dość tego wszystkiego – wymamrotała, wsiadając do samochodu.

Weekend w Turfanie minął w nerwowej atmosferze. Chociaż próbowaliśmy dobrze się bawić, nasze myśli krążyły wokół wezwania na komisariat.

– Chcą od nas tylko odciski palców, prawda? Nic więcej? – upewniała się Marhaba.

– Chyba tak – odpowiadałem. – Gdyby chodziło o coś więcej, kazaliby nam natychmiast wracać. – Wiedziałem, iż tym „czymś więcej”, którego obawiała się Marhaba, było wysłanie na „szkolenie”.

Wróciliśmy do Urumczi w niedzielę wieczorem. W poniedziałek, parę minut przed czternastą, poszliśmy z Marhabą na komisariat. Brama była zamknięta. Siedzący w stróżówce wartownik, Ujgur w średnim wieku, spytał o cel wizyty, po czym zapisał w notesie moje nazwisko, pochodzenie etniczne oraz numer dowodu osobistego, a także liczbę osób, które mi towarzyszyły. Następnie otworzył automatycznie niewielką furtkę prowadzącą na dziedziniec.

Gdy weszliśmy do budynku komisariatu, siedzący przy biurku w holu młody funkcjonariusz, Han, spytał o cel wizyty. W rejestrze, który przed nim leżał, on również zapisał moje nazwisko, pochodzenie etniczne, numer dowodu osobistego oraz liczbę osób towarzyszących.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

– Proszę kierować się do piwnicy – powiedział, wskazując drzwi u szczytu schodów, które wiodły w dół.

Poczułem, iż krew ścina mi się w żyłach.

Trzy lata wcześniej, w 2014 roku, byłem na tym samym komisariacie, żeby załatwić sprawy związane z paszportami Marhaby i córek. Dzielnicowy przejrzał wtedy cyfrowe archiwa naszej rodziny, po czym uznał, iż wszystkie trzy osoby są uprawnione do otrzymania paszportu. Następnie podanie o paszport musiał podpisać zastępca komendanta do spraw bezpieczeństwa państwowego. W tamtym czasie urząd ten piastował Kazach o nazwisku Erbol.

Stojąc w tym samym holu, spytałem oficera dyżurnego, gdzie znajdę Erbola. Oficer dyżurny, Han, kazał mi poczekać, ponieważ Erbol prowadził właśnie przesłuchanie w piwnicy.

Usiadłem na metalowej ławce w korytarzu i czekałem.

Po chwili z podziemia dobiegł mnie zbolały krzyk mężczyzny. Po głosie poznałem, iż mężczyzna prawdopodobnie był Ujgurem, w średnim wieku. Wzdrygnąłem się. Oficer dyżurny gwałtownie wstał i zamknął metalowe drzwi prowadzące do piwnicznej klatki schodowej. Tego typu drzwi nie wstawiano zwykle w piwnicach, było więc jasne, iż policja urządziła w podziemiach izbę przesłuchań.

Pół godziny później z piwnicy wynurzył się Erbol. Wstałem z ławki, by wyjaśnić moją sprawę, po czym wręczyłem mu zaświadczenie wydane przez dzielnicowego oraz podanie o paszport. Wyraźnie pobudzony, ale i zmęczony zastępca komisarza wsunął papierosa między wargi, jedną ręką przytrzymał formularz, a drugą go podpisał. Gdy kaligrafował swoje nazwisko, dłoń mu lekko drżała.

Teraz razem z Marhabą przeszedłem przez metalowe drzwi i zacząłem schodzić w dół. Stopnie prowadziły do korytarza długiego na mniej więcej dwadzieścia metrów. Po lewej stronie znajdowały się trzy cele oddzielone od przejścia kratami.

W pierwszej celi stało ciężkie, żelazne „tygrysie krzesło” używane do przesłuchiwania i torturowania więźniów. Metalowa obejma, która miała za zadanie przygważdżać klatkę piersiową więźnia do oparcia, wisiała otwarta, podobnie jak obręcze na dłonie i stopy. Krzesło wyglądało tak, jak gdyby czekało na przyjęcie kolejnego nieszczęśnika.

Wzdłuż ścian z betonowej posadzki wystawały żelazne kółka. Domyśliłem się, iż stosowano je do przykuwania ludzi. Na środku podłogi widniały spłowiałe plamy krwi.

Cele były puste, drzwi do nich stały otworem. Po prawej stronie znajdowało się pięć biur, każde z dużym oknem wychodzącym na korytarz. Gdy weszliśmy do piwnicy, dwa małżeństwa czekały na swoją kolej. niedługo za nami również ustawiła się kolejka, w podziemiach naraz stłoczyło się dwadzieścia parę osób. Prawie wszyscy zebrani byli Ujgurami, w średnim wieku, sądząc po wyglądzie dość zamożnymi. Jednak na ich twarzach malowały się niepokój i zmieszanie.

Gdy nadeszła nasza kolej, weszliśmy do drugiego biura, w którym zobaczyliśmy siedzącą za biurkiem Güljan. Kazała nam wpisać się do rejestru. Podczas rozmowy telefonicznej w sobotę zapowiedziała, iż policja musi pobrać nasze odciski palców. Teraz jednak okazało się, iż prócz tego funkcjonariusze wezmą od nas próbki krwi, nagranie głosu i obraz twarzy. Słysząc to, Marhaba spojrzała na mnie nerwowo.

– Niech biorą, co chcą – szepnąłem – żebyśmy tylko bezpiecznie stąd wyszli.

W gabinecie, w którym urzędowała Güljan, pobieraniem krwi zajmowała się młoda Ujgurka, prawdopodobnie działaczka komitetu dzielnicowego, oraz młody Ujgur, aspirant policji. Gdy spytałem, dlaczego nie zatrudnili do tego pielęgniarki, aspirant odrzekł obojętnym tonem:

– A po co? To nic wielkiego!

Kobieta niezdarnie pobrała próbkę, nakłuwając nam palec wskazujący. Po chwili przeszliśmy korytarzem do pierwszego pokoju, w którym funkcjonariusze nagrywali próbki głosów, zbierali odciski palców oraz skanowali twarze.

Na początek sięgnąłem po leżący na stoliku egzemplarz „Wieczornej Gazety Urumczi” i podszedłem do mikrofonu. Przeczytałem jeden z artykułów, celowo modulując głos tak, by przypominał ton profesjonalnych spikerów mówiących w najbardziej formalnym rejestrze. Pomyślałem, iż w ten sposób choć trochę utrudnię policji zidentyfikowanie mojego prawdziwego głosu – w życiu codziennym wysławiałem się i brzmiałem inaczej. Po dwóch minutach techniczka, która nagrywała próbkę, gestem kazała mi przerwać. Uśmiechnęła się do mnie miło, jak gdyby chciała powiedzieć: „pięknie pan czyta”, po czym zapisała plik.

Następne były odciski palców. Postępując zgodnie z instrukcjami techniczki, położyłem dłonie na skanerze i rozłożyłem szeroko palce. Następnie musiałem pomału obracać każdy z nich, aby odciski dokładnie się odwzorowały z każdej strony. jeżeli skan nie spełniał wymagań komputera, system odrzucał go i trzeba było powtarzać procedurę.

Prawidłowe zeskanowanie wszystkich dziesięciu palców nie było więc prostym zadaniem. Pobieranie niektórych odcisków musiałem powtarzać wiele razy, zanim zrobiłem to poprawnie.

Odciski palców składałem kilka razy w życiu, jednak nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak uciążliwą procedurą jak ta, którą teraz wymyślono. Chociaż była ona wyjątkowo żmudna, po czasie dotarło do mnie, iż wrodzony perfekcjonizm nakazał mi skupić się na tym, by dokończyć zadanie w jak najlepszy sposób.

Teraz przyszła pora na skanowanie twarzy. Aspirant, Han, kazał mi usiąść na krześle stojącym naprzeciwko kamery. Ustawił trójnóg tak, aby obiektyw celował prosto w moją twarz.

Od osiemnastu lat zajmowałem się reżyserowaniem filmów, korzystałem więc z kamer o rozmaitych kształtach i rozmiarach. Od czasu rozruchów w Urumczi w 2009 roku monitoring zainstalowano na rogu każdej ulicy w mieście, widywałem więc różnego rodzaju urządzenia nagrywające.

Jednak policyjny sprzęt, który się we mnie wpatrywał, nie przypominał żadnej kamery, z jaką kiedykolwiek się spotkałem. Obiektyw był płaski, szeroki na mniej więcej dwadzieścia centymetrów, wysoki na trzy.

Kobieta obsługująca komputer wytłumaczyła, co mam robić. Po sygnale miałem przez dwie sekundy patrzeć prosto w kamerę, następnie pomału i płynnie obrócić głowę w prawo. Po dwóch sekundach, które należy wytrzymać w tej pozycji, miałem w takim samym tempie wrócić do pozycji wyjściowej i przez dwie sekundy znów patrzeć w obiektyw, po czym powtórzyć obrót głowy, ale tym razem w lewą stronę. Następnie tym samym powolnym, miarowym ruchem trzeba było odchylić głowę do tyłu, by przez dwie sekundy patrzeć w górę, potem wrócić do pozycji wyjściowej, patrzeć w kamerę przez dwie sekundy, później zaś pochylić głowę i znów odczekać dwie sekundy. Na koniec miałem spojrzeć prosto w obiektyw, powoli otworzyć usta na całą szerokość i tradycyjnie odliczyć dwie sekundy.

Po zamknięciu ust i kolejnym dwusekundowym spojrzeniu w kamerę skanowanie twarzy dobiegało końca. Wszystkie ruchy należało wykonać w prawidłowej kolejności oraz w ciągu jednej, nieprzerwanej sekwencji. Jeśli któraś z pozycji nie spełniała wymogów, program komputerowy odpowiedzialny za proces skanowania emitował sygnał i przestawał rejestrować, a wtedy wszystko trzeba było zaczynać od początku. Całą sekwencję udało mi się wykonać bezbłędnie za trzecim podejściem.

Atmosfera lęku i grozy panująca w policyjnej piwnicy sprawiała, iż nikogo nie śmieszyły absurdalne i komiczne ruchy, które kazano nam powtarzać. Wszyscy zebrani w podziemiach myśleli tylko o tym, by jak najszybciej skończyć i wyjść na światło dzienne.

Wydawnictwo Znak Koncept

Fragmenty pochodzą z książki „Czekając na aresztowanie nocą”, która została wydana przez Wydawnictwo Znak Koncept. Autorem książki jest Tahir Hamut Izgil.

Idź do oryginalnego materiału