– Bez cienia wątpliwości tak właśnie to wygląda. W środę byłem z Robertem Bąkiewiczem w Prokuraturze Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim. I co istotne, o prowadzeniu sprawy dowiedzieliśmy się nie z żadnego oficjalnego wezwania, ale… z mediów. To jest już samo w sobie skandaliczne. Zarzuty? Rzekoma zniewaga funkcjonariusza. Słowo „rzekoma” nie pojawia się tu przypadkiem – całość jest tak absurdalna, iż trudno to komentować bez ironii. Wraz z grupą patriotów zdecydowaliśmy się działać z wyprzedzeniem. Skoro pojawiły się obawy, zupełnie uzasadnione, iż może dojść do spektakularnego zatrzymania Bąkiewicza siłami policyjnymi, być może z wejściem o szóstej rano, postanowiliśmy nie dawać pretekstu do takich scen. Zamiast tego sami zawieźliśmy Roberta do prokuratury. Zrobiliśmy to, aby oszczędzić państwu polskiemu kosztów – paliwa, dniówek funkcjonariuszy, całości tej niepotrzebnej operacji. I co? I nic. Przywitał nas woźny. Tak, woźny – wysłany przez kierownictwo prokuratury. Powiedział, iż Bąkiewicz nie zostanie wpuszczony, mimo iż był dyżurny prokurator, który mógłby odebrać wyjaśnienia. Problem? Przepustka. Przepustka, którą powinien wystawić inny prokurator – ten, który już sobie poszedł, bo było po 15.00. A przecież prokuratura pracuje do 15.30. Usłyszeliśmy jednak, że… to już koniec pracy. I tyle.
Kompromitacja prokuratury
– Bez cienia wątpliwości tak właśnie to wygląda. W środę byłem z Robertem Bąkiewiczem w Prokuraturze Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim. I co istotne, o prowadzeniu sprawy dowiedzieliśmy się nie z żadnego oficjalnego wezwania, ale… z mediów. To jest już samo w sobie skandaliczne. Zarzuty? Rzekoma zniewaga funkcjonariusza. Słowo „rzekoma” nie pojawia się tu przypadkiem – całość jest tak absurdalna, iż trudno to komentować bez ironii. Wraz z grupą patriotów zdecydowaliśmy się działać z wyprzedzeniem. Skoro pojawiły się obawy, zupełnie uzasadnione, iż może dojść do spektakularnego zatrzymania Bąkiewicza siłami policyjnymi, być może z wejściem o szóstej rano, postanowiliśmy nie dawać pretekstu do takich scen. Zamiast tego sami zawieźliśmy Roberta do prokuratury. Zrobiliśmy to, aby oszczędzić państwu polskiemu kosztów – paliwa, dniówek funkcjonariuszy, całości tej niepotrzebnej operacji. I co? I nic. Przywitał nas woźny. Tak, woźny – wysłany przez kierownictwo prokuratury. Powiedział, iż Bąkiewicz nie zostanie wpuszczony, mimo iż był dyżurny prokurator, który mógłby odebrać wyjaśnienia. Problem? Przepustka. Przepustka, którą powinien wystawić inny prokurator – ten, który już sobie poszedł, bo było po 15.00. A przecież prokuratura pracuje do 15.30. Usłyszeliśmy jednak, że… to już koniec pracy. I tyle.