Gdy szli na bandycką robotę, choćby nie myśleli o tym, aby komuś grozić, terroryzować i okraść. Najważniejsze było zabić, a dopiero potem okraść. Tak działał siejący postrach wśród właścicieli kantorów gang, który ma na sumieniu pięć ofiar i dwie niedoszłe.
Na tym nie koniec, bo po kilkunastu latach wyszło na jaw, iż na leśnym parkingu pod Cedzyną, koło Kielc, z zimną krwią jeden z zabójców kantorowców z innym kompanem – Stanisławem T. – zastrzelili dwóch Ukraińców, ich znajomą przez pół godziny gwałcili, po czym strzałem w głowę uśmiercili. Na koniec całą martwą trójkę spalili w ich samochodzie marki „moskwicz”.
Ci wyjątkowi zwyrodnialcy właśnie usłyszeli – po 25 lat więzienia. Jeden z nich wcześniej sam wymierzył sobie sprawiedliwość, bo powiesił się w areszcie.
Na pozór zwykli, normalni mieszkańcy podkieleckich wiosek. Tadeusz G. – plantator truskawek, żonaty, ojciec dwójki dzieci, Wojciech W. – na utrzymaniu rodziny, Jacek P. – ceniony i szanowany pracownik Zakładów Mechanicznych „Mesko”. Nikt pewnie nigdy by o nich nie usłyszał, gdyby nie chęć szybkiego wzbogacenia się. Mózgiem był Tadeusz G., który opracowywał plany napadów. Za cel obrali sobie właścicieli kantorów.
– Wcześniej ich obserwowali – opowiada jeden ze śledczych – Kantorowcy słynęli z tego, iż do domów wracali z reklamówkami wypchanymi gotówką. Jednym słowem, wymarzony cel napadu.
To były egzekucje
– Nie podchodźcie za blisko, nie rozmawiajcie, strzelajcie w klatusię – bez żadnych skrupułów instruował swoich ludzi bezwzględny Tadeusz G. – Jesteśmy po to, by zastrzelić.
Ze zdobyciem broni nie było problemu. Załatwiał ją pracujący w „Mesko” Jacek P. Później pozostawało realizowanie – z góry dopracowanego w szczegółach – zbrodniczego planu. Atak następował zawsze jesienią, zimą lub wczesną wiosną, gdy wcześnie zapadał zmierzch i gdy – najlepiej – padał deszcz. To był celowy zabieg. Chodziło o to, aby zatrzeć ślady i zmylić psy policyjne. Kilerzy byli tak pewni siebie, iż choćby nie starali się o zamaskowanie twarzy. Wiedzieli, iż nie będzie świadków, a gdyby się choćby jakiś pojawił, to wydawał na siebie wyrok śmierci. Tak było w Myślenicach koło Krakowa 22 lutego 2007 roku, gdzie czający się w ciemnościach w deszczu bandyci, przed domem skosili z broni maszynowej właściciela miejscowego kantoru, a gdy jego syn próbował uciec do domu, śmiertelne kule dosięgły go na schodach. Bezwzględni rabusie uciekli, rabując 164 tys. zł. Po tym brutalnym morderstwie, burmistrz wyznaczył 100 tys. zł nagrody za pomoc w ujęciu zabójców. Także miejscowi kantorowcy zrobili zbiórkę pieniędzy na ten cel.
– Teraz to może być każdy z nas – tłumaczyli z trudem ukrywając lęk.
Mieli podstawy do strachu. Ktoś ewidentnie polował na właścicieli kantorów. Z zimną krwią przed blokiem w Tarnowie 29 stycznia 2007 roku został zastrzelony miejscowy kantorowiec, któremu zrabowano około 67 tys. zł. 1 lutego 2007 roku właściciela kantoru zastrzelono także w Piotrkowie Trybunalskim przed garażem przed jego domem, a wcześniej 7 grudnia 2005 roku Jerzego K. w Kraśniku. Cudem tylko uszła z życiem żona właściciela punktu skupu walut z Piotrkowa. Także o gigantycznym szczęściu może mówić kantorowiec z Sosnowca, do którego 24 stycznia 2006 roku przez szybę samochodu padł strzał prosto w głowę. Lekarze uratowali mu życie. Jego zeznania i piotrkowianki, pomogły w stworzeniu portretów pamięciowych. To był dopiero początek układanki prowadzącej do gangu zabójców kantorowców.
Śledczy ze specjalnej grupy powołanej w Komendzie Wojewódzkiej Policji do rozpracowania tej sprawy, interesowali się każdym najdrobniejszym szczegółem. Cały czas szukali jakiegoś punktu zaczepienia.
– Metoda działania gangu mogła wskazywać, iż za zabójstwami mogli stać Rosjanie wracający z Afganistanu – snuł hipotezy szef grupy, doświadczony policjant Grzegorz Stawarz – Nie poprzestaliśmy jedynie na tych domysłach. Sprawdzaliśmy wszystkie hipotezy. Pomogły portrety pamięciowe, sporządzone na podstawie zeznań niedoszłych ofiar, oraz sprawdzenie bilingów połączeń dokonanych w dniu zabójstwa w Myślenicach. Okazało się, iż jeden z telefonów wykonał jeden z zabójców.
Na tym nie koniec. Pochyleni nad mapą Polski, śledczy starali się jakoś połączyć miejsca zabójstw.
– Prawie do każdego z nich jest około 150 kilometrów do Kielc, gdzie łatwo i gwałtownie wrócić – zauważył nagle jeden z nich – Tam szukajmy zabójców – postanowili.
Ryzyko zawodowe
To był strzał w dziesiątkę. W ten sposób krakowska policja dotarła do zabójczego trio ze świętokrzyskiego. Byli totalnie zaskoczeni, gdy nad ranem z łóżek wyciągali ich antyterroryści. Gdy Tadeusz G. szedł w zaparte, podobnie jak Wojciech W., Jacek P. pękł i podczas jednego z przesłuchań rozwiązał mu się język. Okazało się, iż nie tylko załatwiał broń, ale to on po napadach przerabiał lufę pistoletu i iglice, by mylić specjalistów od balistyki. Opowiedział o misternie przygotowywanych przez Tadeusza G. planach. Bywało, iż mordowani nie mieli przy sobie gotówki.
– Tadeusz G. zwykł mawiać, iż takie sytuacje to ryzyko zawodowe – mówiła podczas procesu przed Sądem Okręgowym w Krakowie sędzia Beata Górszczyk.
Gdy ofiara miała pieniądze, łup był dzielony po równo.
Znamienne, iż ani Tadeusz G. ani Wojciech W. nie okazali podczas procesu żadnej skruchy. Widać ją było tylko po Jacku P.
– W niektórych przypadkach byłem w pobliżu, ale z zupełnie innych powodów – Tadeusz G. do końca nie przyznawał się do winy.
Na nic mu się to zdało. Został skazany na dożywocie, podobnie jak Wojciech W. Jacek P., który poszedł na współpracę ze śledczymi, skorzystał z nadzwyczajnego złagodzenia kary i poszedł do więzienia na 15 lat. Tylko ze względów formalnych sprawa Tadeusza G. i Wojciecha W. wróciła na wokandę i znów się toczy przed Sądem Okręgowym w Krakowie. Tylko Jacek P. odsiaduje swoje.
Gwałt przy zwłokach
Krakowska Prokuratura Apelacyjna, rozwikłując sprawę gangu zabójców kantorowców, zaczęła podejrzewać, iż mogą oni mieć na sumieniu także makabryczne morderstwo na leśnym parkingu w Cedzynie pod Kielcami, 19 września 1991 roku.
Tam, na krótki postój samochodem „moskwicz” zatrzymało się dwóch 40 -letnich Ukraińców i towarzysząca im Ukrainka 24 -letnia Natalia. Jechali z Lublina na handel do Polski. Kilerzy najpierw z zimną krwią zastrzelili Ukraińców, potem przy ich trupach bez żadnych zahamowań przez co najmniej pół godziny gwałcili kobietę, a na końcu uśmiercili strzałem w głowę. Zwłoki całej trójki zapakowali do „moskwicza” i podpalili. Gdy na miejsce przyjechali zaalarmowani strażacy, zastali już tylko spalony samochód a w środku trupy.
Po dwóch latach kielecka prokuratura umorzyła śledztwo z powodu nie wykrycia sprawców, chociaż wcześniej podejrzewała, iż zabójcą może być szef śląskiego podziemia Janusz T. ps. „Krakowiak”.
Przełomu dokonała krakowska prokuratura, wykorzystując postęp w badaniach genetycznych i ekspertyzy balistyczne. Właśnie badania genetyczne oczyściły „Krakowiaka” z tego zarzutu, a sposób zabójstwa wskazał na Tadeusza G.
Badania DNA potwierdziły, iż to spermę jego i kompana Stanisława T. znaleziono w ciele zamordowanej Ukrainki. Wtedy to Tadeusz G. usłyszał zarzut potrójnego zabójstwa w Cedzynie.
Na tym nie koniec
– Sąd Apelacyjny w Krakowie utrzymał w mocy wyrok Sądu Okręgowego w Kielcach, skazujący Tadeusza G. za potrójne zabójstwo – mówi prokurator Piotr Kosmaty, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie – Za potrójne zabójstwo wymierzono po 25 lat pozbawienia wolności, wymierzając jednocześnie karę łączną w tym samym wymiarze. Do skazania Tadeusza G. przyczyniły się także zeznania Jacka P., dotyczące w szczególności broni, którą sprawcy się posłużyli zabijając swoje ofiary w Cedzynie.
Dlaczego Tadeusz G. w sprawie okrutnego potrójnego zabójstwa w Cedzynie, dostał tylko 25 lat odsiadki a nie dożywocie?
– To wynika z obowiązujących wówczas przepisów prawa, a nie jest to wyraz złej woli czy łagodności sądu – tłumaczy prokurator Kosmaty – W chwili dokonania przestępstwa według kodeksu karnego najwyższą karą było 25 lat więzienia, a wykonywanie kary śmierci było zawieszone. Dopiero w 1997 roku wprowadzono karę dożywocia.
Stanisław T., który był również oskarżony w tym procesie, nie odpokutuje kary, bo w toku procesu sam wymierzył sobie sprawiedliwość i w areszcie popełnił samobójstwo.
Jedno jest pewne – Tadeusz G. będzie częstym bywalcem na sali sądowej, bo jest oskarżony także w procesie przeciwko Leszkowi K. – oskarżonemu o kierowanie grupą handlującą bronią, wymuszenia haraczy, napady na hurtownie, porywanie TIR-ów z papierosami oraz zlecenie zabójstwa.
Z drugiej strony nie gardził niczym. Potrafił ukraść sześć tysięcy sadzonek truskawek a także komunijny rowerek dziewczynce, która akurat była na mszy w kościele.
– Gang zabójców kantorowców prześwietlamy teraz także pod kątem innych zabójstw – zdradza nam jeden ze śledczych – W rachubę może wchodzić choćby 40 morderstw. Ściągamy akta tych spraw i analizujemy. O efektach poinformujemy.
Mirosław Koźmin
Fot. Paweł Piotrowski/REPORTER