– W maju 2010 wynajęliśmy autobus, który krążył po Warszawie, łącząc ze sobą pięć dzielnic. To wydarzyło się właśnie wtedy – wspomina Mamadou drugą imprezę w ramach Dnia Afryki, zorganizowaną przez jego fundację. Niedzielę, w którą polski biały funkcjonariusz zastrzelił na stadionie czarnego handlarza podróbami.
23 maja czerwony piętrowy autobus obklejony transparentem: „Jestem z Afryki. Jestem z Warszawy” krążył między Śródmieściem, Bemowem, Żoliborzem, Mokotowem i Ursynowem. Przedostatnim przystankiem miała być Praga, ale tego dnia Wisła wylała. Program skrócono i autobus nie dojechał na prawy brzeg. Podczas koncertu na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego Mamadou i inni uczestnicy dowiedzieli się o tym, co wydarzyło się w tunelu obok Stadionu Dziesięciolecia, właśnie tam, po prawej stronie Wisły.
Policjant zastrzelił człowieka. Człowiek nazywał się Maxwell Itoya i był Nigeryjczykiem. On i wielu jemu podobnych handlowało ubraniami i butami na stadionie zwanym wówczas Jarmarkiem Europa.
W 1989 roku Centralny Ośrodek Sportu ogłosił przetarg na zagospodarowanie niszczejącego stadionu, zardzewiałego symbolu komuny, którą właśnie odsyłano do przeszłości. Obiekt, który wzniesiono w ramach obchodu Dziesięciolecia Polski Ludowej, wymagał kosztownego remontu. To nie były czasy na wielkie inwestycje sportowe, więc w duchu prywatyzacji stadion wydzierżawiono firmie Damis, która urządziła tam wielkie targowisko.
Kilkanaście lat po otwarciu kierowanie jarmarkiem przejęli cudzoziemcy. Zarząd tworzyli: „Wietnamczyk Hieu Van Phau, Ormianin Garik Tachtadian, Ukrainiec Mykoła Pawliw, Rosjanin Jewgienij Muratow, Czeczen Szamir Aschanow, Bułgar Tomisław Rajczew oraz Gruzin Szota Mczeładze”. Swojego przedstawiciela nie mieli czarni handlarze, których redaktorzy „Wprost” w 2001 roku nazywają „przybyszami z Afryki”. Zatrudniali ich Wietnamczycy i Ormianie. Historia Jarmarku Europa wpisuje się w opowieści o polskiej gangsterce z przełomu wieków. Haracze za handel na stadionie mają płynąć do mafii pruszkowskiej i wołomińskiej. Część towaru pochodzi z kradzieży organizowanych przez potężne gangi. Oprócz tego działają tam mafie narodowościowe: ukraińskie, rosyjskie, gruzińskie i czeczeńskie. Choć oficjalnie jest to wielkie targowisko, na którym nie handluje się bronią i narkotykami, w praktyce można zdobyć tam wszystko: „broń (łącznie z izraelskimi uzi, niemieckimi MP-5, amerykańskimi Federal Parker czy rosyjskimi granatnikami przeciwpancernymi), zlecić zabójstwo, zorganizować przerzut nielegalnych imigrantów na Zachód albo napad na tira, załatwić hurtową dostawę narkotyków, a wreszcie kupić piracką płytę z muzyką lub oprogramowaniem komputerowym czy podrabianą odzież”.
Strażnikami porządku na Stadionie Dziesięciolecia są policjanci z praskiego komisariatu i ochroniarze zatrudniani przez firmę Damis. Zarząd ma pilnować, żeby policja nie miała powodów do rozpoczynania śledztw.
Straganów było kilka tysięcy. Na filmach pokazujących Jarmark Europa z góry widać mozaikę kolorowych prostokątów, ciasno przyklejonych jeden do drugiego, obiegających rzędami wymarłe boisko z rozmazaną gliniastą nawierzchnią. Wiele prostokątnych daszków skrywało sterty podróbek. To nie był legalny biznes. Według szacunków Centralnego Biura Śledczego w 2001 roku wartość nielegalnych transakcji miała przekraczać dwanaście miliardów złotych, legalnych – pięć. W sumie siedemnaście miliardów złotych. Więcej – dwadzieścia pięć miliardów – zarabiał wówczas tylko Orlen, jeżeli porównywać kwoty do obrotów z legalnych źrodeł.
Formalnie Jarmark Europa zakończył działalność 30 września 2007 roku. Wygasła umowa z firmą Damis, a administrowanie przejęło Centrum Hurtowo-Detaliczne Stadion. Oficjalnie zamknięcie odbyło się rok poźniej, jednak handlarze pozostawali tam przez lata, przesuwając się kawałek dalej, z biegiem czasu w coraz bardziej skarlałej formie.
Nędzne powidoki minionej mozaiki z prostokątów znajdują się w okolicy do dziś. Przy Zamoyskiego, nieopodal wyjścia ze stacji metra Stadion Narodowy, kulą się stragany z majtkami, obrusami, kapciami – wszystko z poliestru i akrylu. W 2003 roku tę działkę odzyskał od miasta Tomasz Rusinowicz, który odziedziczył roszczenia po bliskich. Przez kilkanaście lat miasto nie wykupiło od niego terenu, pomimo wielkiej inwestycji w PGE Narodowy i planów zagospodarowania, które wcale nie zakładały stworzenia tam miejsca na pomniejszoną wersję Jarmarku Europa. Papierosy z przemytu mają się świetnie, choć handlarze raczej ustawiają się dookoła samego targowiska Rusinowicza. Czy dalej można tam kupić broń i załatwić hurtowe ilości narkotyków, jak w 2001 roku? Pewnie już nie, tanie ubrania kupują głównie starsze kobiety.
Kilkanaście lat temu policja często organizowała naloty na stragany przy Sokolej i Zamoyskiego. Podobno funkcjonariusze równie często brali łapówki, dlatego handel podróbkami przez cały czas mógł się kręcić. To był kolejny nalot. Jeden z handlarzy zaczął uciekać, nie ustalono dlaczego. Rozpoczęła się pogoń, która doprowadziła grupę handlarzy i policjantów do przejścia podziemnego. W tej grupie znalazł się Maxwell Itoya. Padł strzał, a kula trafiła w tętnicę udową. Mężczyzna wykrwawił się przed przybyciem karetki. To wiemy na pewno.
Są jednak co najmniej dwie wersje tego, co się wydarzyło, zanim umarł człowiek. Jedną przedstawiali świadkowie, twierdząc, iż nie było podstaw do strzału. Nie wszyscy obecni na miejscu zdarzenia chcieli zeznawać, w obawie o swój imigrancki status. Drugą przedstawiali policjanci, twierdząc, iż Itoya próbował funkcjonariuszowi Arturowi Brzezińskiemu wyrwać broń. Trzecią przedstawił dwa lata poźniej sąd.
Słuchaj podcastu „O książkach”:
W lipcu 2012 roku sąd „zgodził się wtedy z argumentacją prokuratury mówiącą m.in., iż mimo wielu przesłuchań świadków nie można ustalić jednoznacznej i niepodważalnej wersji tragicznego zdarzenia, a wątpliwości należy tłumaczyć na korzyść potencjalnego podejrzanego. Osoby uczestniczące w zdarzeniu wiedziały, iż trwa interwencja policji, zaś funkcjonariusze mieli w widocznych miejscach odznaki policyjne”. Prokuratura oskarżyła dwudziestu jeden obcokrajowców, osiemnastu zarzucono czynną napaść na funkcjonariuszy, trzem – stawianie oporu.
Przeglądam doniesienia medialne w sieci z 23 i 24 maja. Jest ich niewiele. W niedzielę Wyborcza.pl publikuje wstępną rekonstrukcję wydarzeń, dzień później wp.pl w sekcji „Wiadomości” zamieszcza krotką notatkę z wypowiedziami wdowy. Kolejne artykuły pojawiają się z czasem, publikowane w ciągu następnych tygodni.
Biały policjant strzelający do jednego z wielu czarnych sprzedawców nielegalnie handlujących pod stadionem nie budził takiego zainteresowania jak czarny aktywista zarażający białe kobiety wirusem, który przenosi się przez seks. Śmierć nie pobudza masowej wyobraźni tak jak pornograficzna wizja nieodzownie wielkiego czarnego penisa penetrującego białe ciało. Śmierć nie jest zakazana. Nie jest oznaczona czerwonym kołkiem, nie ma symbolu 18+, nie trzeba jej oglądać ze ściszonym głosem i wymazywać z historii przeglądarki. Śmierć niczego nie demaskuje. Oglądamy ją od rana do wieczora w kolejnych wydaniach wiadomości. Czytamy statystyki. Tego dnia, w którym biały policjant zabił czarnego handlarza, ośmiu kierowców zabiło samochodami osiem osób. Jak się odróżnia śmierć od śmierci?
„To nie był smoluch, to był człowiek. To był mój mąż” – mówi dziennikarzom „Newsweeka” Monika Pacak-Itoya, wdowa. „Wzięli ją na przesłuchanie, pytali o imiona i nazwiska kolegów męża, o to, gdzie ich samochód, jak długo są małżeństwem i od kiedy Maxwell jest w Polsce. Mówi jeszcze, iż słyszała za plecami rozmowę pielęgniarki z karetki i policjantki. Któraś mówiła: »Tych smoluchów już dawno trzeba było się pozbyć «”.
Anonimowy pracownik mazowieckiego urzędu wojewódzkiego tak komentuje kwestię małżeństw polsko-nigeryjskich w artykule wokół sprawy morderstwa Itoyi: „Nie brakuje jednak kobiet, które są rzeczywiście zakochane w swoich Nigeryjczykach: – Trudno o tym mówić, ale są one mało atrakcyjne. Eufemistycznie ujmując: równie słabo rozwinięte intelektualnie. Przychodzą wraz z dziećmi i płaczą prawdziwymi łzami. Za późno orientują się, iż zostały bezlitośnie wykorzystane”.
Itoya osierocił trojkę dzieci. Najmłodszy syn miał trzy lata, gdy zmarł ojciec. Po jego śmierci rodzina straciła głównego żywiciela. Ponieważ zmarły nie był Polakiem, państwo kilka mogło zrobić dla dzieci i żony, choć byli Polakami.
Renta po nielegalnym się dzieciom nie należy. Zasiłek pogrzebowy też nie. Gdyby nie pomoc rodziny i przyjaciół, nie byłoby za co Maxwella pochować. A i tak wystarczyło tylko na pogrzeb w katakumbach na cmentarzu w Piasecznie. Teraz rodzina w Nigerii zbiera na taki prawdziwy, w ziemi.
– Po pogrzebie zadzwonił ktoś z Komendy Głównej, czy mogą mi w czymś pomóc. Spytałam, w czym by mogli. Odpowiedział, iż nie wie. I to był mój cały kontakt z policją – mówi Monika.
Tak opisywała los wdowy po Maxwellu Joanna Podgórska niecały rok po jego śmierci na stadionie. W styczniu 2011 roku Monika czekała na lokal socjalny od państwa. Przysługiwał jej taki bez ogrzewania i łazienki. Podgórska zakończyła swój tekst smutną obserwacją, iż w domu Itoyów już nikt nie gotuje nigeryjskich potraw. Nie dlatego, iż nie ma już ojca Nigeryjczyka. Przyprawy i składniki okazały się zbyt drogie.
Piszę do Moniki. Zapraszam ją do znajomych na Facebooku. Widzę, iż nie mieszka już w Polsce, chyba pracuje w służbie zdrowia. Wysyłam wiadomość, ale nie odpisuje. Proszę o rozmowę przez wspólnego znajomego. Jest pandemia, to ciężki czas dla personelu przychodni i szpitali. Przekazuję swojego maila, ona ma się odezwać. Choć przyjmuje moje zaproszenie do znajomych, komunikator milczy. Zostają mi zdjęcia na Facebooku. Przyjęcie do znajomych traktuję jako symboliczne zaproszenie do jej świata. Zgodę na to, by podejrzeć, jak jej życie zmieniło się przez kilkanaście lat. Przeglądam fotografie z dziećmi, fragmenty z jej nowego życia i pocieszam samą siebie, iż może u niej już lepiej. Na zdjęciach zawsze wszystko wygląda lepiej.
*
– Ten stadion. Ja myślę, iż gdyby to się odbyło gdzieś indziej, to może Polacy by się bardziej zainteresowali. Natomiast stadion to było miejsce bezprawia. Wiesz, tam wszystko było nielegalne, to, co ludzie sprzedawali, więc stadion był takim miejscem jawnego oszustwa. Handlowano rzeczami, którymi się nie powinno handlować, i tam też było bardzo dużo osób, które nie miały dokumentów – wspomina Mamadou. – Bardzo dobrze pamiętam Stadion, bo tam wpadałem co jakiś czas. Dlatego iż to było miejsce, gdzie jak ktoś przyjeżdżał z Senegalu, to od razu mógł następnego dnia zacząć pracować, tam też miałem swoich rodaków. Inna rzecz, iż z tego, co mi opowiadali koledzy, jak policja konfiskowała towar, to on potem wracał. To było miejsce bezprawia. Rozmawialiśmy o tym w Baobabie, iż tam powinna być rotacja patrolującej policji, to nie powinni być ci sami ludzie, bo to stwarza sytuację, gdzie łatwo o nadużywanie władzy. Podejrzewam, iż w oczach opinii publicznej, skoro policja zastrzeliła kogoś na stadionie, to ten ktoś musiał być winien. Myślę, iż gdyby zastrzelono kogoś dzisiaj, to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej – dodaje.
Przeprowadziłam się do Warszawy w 2011 roku, gdy handlowców eksmitowano, by zacząć transformację stadionu w biało-czerwone gniazdo. Nowy obiekt, stołeczna perła w koronie inwestycji na Euro 2012, od kilku lat nosi kuriozalną nazwę „PGE Narodowy”. Tak, żeby nikt w Polsce nie miał wątpliwości, co ma do stadionu Polska Grupa Energetyczna. Nigdy nie byłam na Jarmarku Europa ani nie odwiedziłam tego, co po nim zostało, gdy rewitalizacja ruszyła na dobre.
Pierwsze phở od Wietnamczyków ze stadionu zjadłam, gdy przenieśli swój lokal na ulicę Chmielną. Nie poznałam tamtej Warszawy, o której opowiada Mamadou. Z wielu powodów to nie byłaby moja Warszawa. Myślę, iż stolica była i jest trudna dla wszystkich, którzy się tu przeprowadzają. Każdy przyjeżdża do własnego wyobrażonego miasta i musi sprostać temu, co założył, iż jest od niego oczekiwane. Jedni przyjeżdżają do pracy, która pozwoli co miesiąc ustawić się w kolejce pod Western Union i nadać przekaz tym, którzy zostali na rożnych krańcach świata. Inni przyjeżdżają, by spełnić swoje marzenia o byciu kimś innym, na przykład prześladowanym poetą i intelektualistą.
Ja też przyjechałam do swojej wyobrażonej Warszawy, by stać się kobietą, która wreszcie zrealizuje swoje marzenie o własnym pokoju.
**
Fragment książki Jak biały człowiek Oliwii Bosomtwe, która ukazuje się nakładem wydawnictwa W.A.B. Dziękujemy za zgodę na przedruk.
*
Oliwia Bosomtwe – pisze, rozmawia i opowiada. Przez trzy lata była redaktorką naczelną Noizz.pl. Publikowała m.in. w „Znaku”, „Vogue’u” i „Res Publice Nowej”.