Projekt nowelizacji ustawy o zmianie definicji gwałtu posłanki Lewicy złożyły w Sejmie 14 lutego. Zrobiły to po raz kolejny – pierwszy raz, trzy lata temu, trafił prosto do sejmowej zamrażarki.
Ponowne złożenie projektu uświetniło odtańczenie One Bilion Rising – tańca, który stał się symbolem solidarności z kobietami doświadczającymi przemocy i oporu wobec niej. Konserwatywni posłowie konserwatywnie drwili, choć mogliby się przyłączyć. To tylko dowodzi trafności hasła Emmy Goldman: „Jak nie mogę tańczyć, to nie jest moja rewolucja”. Bo to nie jest rewolucja konserwatywnych dziadów.
Ochrona gwałcicieli i zakaz aborcji
197 artykuł Kodeksu karnego, ten dotyczący gwałtu, został wykoncypowany w 1932 roku i przetrwał do naszych czasów w postaci niemal niezmienionej. I tak – w 1932 gwałt również był gwałtem. Czynił w kobietach i całym społeczeństwie dokładnie takie samo spustoszenie. Romantyzowanie gwałtu było społecznym mechanizmem osłabiania jego destrukcyjnej mocy i chronienia sprawców.
Warto przypomnieć, że, tak jak i teraz, w latach 30 XX wieku w parze z chronieniem gwałcicieli szedł zakaz aborcji. Taka była biopolityka młodego, nacjonalistycznego państwa. Przerywanie ciąży było karane trzema latami więzienia. Aborcje, w tym te z gwałtów, były powszechne. Statystyki Adama Czyżewicza z Kliniki Położnictwa i Ginekologii w Warszawie wskazują, iż w 1937 roku wykonano 513 000 aborcji. Ponad połowa skończyła się śmiercią kobiety.
Teraz oficjalnie wykonuje się w Polsce około 100 aborcji rocznie. Nieoficjalnie 100 tys. Kobiety mogą skorzystać ze aborcji farmakologicznej, jeżeli mają szczęście i wiedzą, do kogo zadzwonić, mogą na własną rękę lub z pomocą aktywistek (również finansową) wyjechać za granicę, ale mogą też umrzeć w szpitalu, w obecności lekarzy, którzy czekają na obumarcie płodu, pozwalając rozwijać się sepsie. Teoretycznie ciąża z gwałtu jest przesłanką do legalnego zabiegu aborcji. W praktyce choćby uchodźczynie z Ukrainy, ofiary gwałtów wojennych, nie mogły przerwać ciąży w Polsce.
Kultura przestanie szczuć mężczyzn na kobiety?
7 marca 2024 roku odbyło się pierwsze czytanie projektu zmiany definicji gwałtu. Teraz będzie nad nim pracowała komisja. Kolejne wypowiedzi dotyczyły rewolucji, jaka dzieje się na naszych oczach. Oto toksyczna męskość, ta, która opiera się na męskim prawie do używania przemocy, a choćby maluje ją jako podnoszącą męską atrakcyjność – odchodzi w niebyt.
Na powszechne przyjęcie koncepcji świadomej zgody będzie trzeba poczekać, ale marsz w tę stronę właśnie się rozpoczął. Ta jedna zmiana w Kodeksie karnym może stać się przełomowym krokiem ku rewolucji kulturowej.
Mężczyzna nie będzie już musiał – by sprostać ideałom – przełamywać oporu, „zawsze troszkę gwałcić”, uwieść, zmanipulować albo porwać. Teraz wyzwaniem będzie uzyskanie entuzjastycznej zgody. A brak świadomej i dobrowolnej zgody na obcowanie płciowe będzie jednoznacznie traktowany jako gwałt.
Koniec z tłumaczeniami o „wrodzonym męskim popędzie”, którego „nie da się poskromić i trzeba mu ulec”, o „instynkcie”, jurności, „męskich potrzebach” – które pozwalały na to, by gwałcić i nie ponosić za to odpowiedzialności, bo na gwałt trwało kulturowe przyzwolenie.
W każdym razie dla prokuratur i sądów nie będzie to już podstawa do przekonywania ofiary gwałtu, iż sama jest sobie winna, bo przecież powinna wiedzieć, jacy są mężczyźni, iż powinna była przewidzieć, a skoro nie przewidziała, to jest głupia, naiwna i spotkała ją słuszna kara.
Może się okazać, iż mężczyzna potrafi nad sobą zapanować, potrafi słuchać, zauważyć i uszanować, iż ktoś, kto może jeszcze przed chwilą chciał seksu, właśnie się rozmyślił. Może się choćby zdarzyć, iż nie będzie się tym czuł upokorzony, bo niezdobycie czyjegoś ciała będzie powodem do dumy, ale obustronna wola.
Dziś około 80 proc. gwałtów nie jest zgłaszana. Ofiary boją się, iż zostaną poniżone, uznane za niewiarygodne, iż będą musiały opowiadać to samo po kilkakroć, a ich oprawca i tak dostanie co najwyżej wyrok w zawiasach, bo gwałt to żadna zbrodnia, to wciąż występek. A jak kobieta pójdzie na obdukcję nie od razu, tylko za parę dni, jeżeli nie będzie miała siniaków, jeżeli nie udowodni, iż jej opór i walka były dramatyczne, iż szarpała się, krzyczała i wzywała pomocy – tym gorzej dla niej, bo sam gwałt to za mało, by sąd stwierdził, iż do gwałtu doszło, potrzebne pozostało pobicie.
Parę dni temu w szpitalu zmarła Lizawieta, zgwałcona i zamordowana na ulicy w centrum Warszawy. Gdyby przeżyła, byłaby pytana o to, jak była ubrana i czy się broniła, a gdyby okazało się, iż zamarła, doświadczyła tzw. dysocjacji, nie była w stanie się ruszyć (to naturalny, ewolucyjny mechanizm obronny), jej sprawa ciągnęłaby się w sądzie latami. Pytano by ją, co robiła w niedzielę wczesnym rankiem na Żurawiej, dlaczego szła sama, jak była ubrana, czy piła.
Nie ma nic romantycznego w przełamywaniu kobiecego oporu
Tymczasem projekt rozszerzenia definicji gwałtu przeszedł do dalszych prac w komisji. Wypowiedzi kolejno występujących polityczek pokazały, iż opozycja demokratyczna jest zgodna, iż prawo trzeba zmienić, iż gwałt nie może być dłużej uznawany za „występek”, bo jest zbrodnią. Że mają dość kultury gwałtu, uprzywilejowania mężczyzn i toksycznej męskości – o tym mówiła posłanka PSL Maria Kłopotek.
Monika Rosa mówiła, iż nie chce się bać, idąc ulicą, a wszystkie jesteśmy uczone, by uważać, oglądać się za siebie, na co poseł Konfederacji Witold Tumanowicz stwierdził, iż on uważa na ruchliwej ulicy, rozgląda się w prawo, w lewo, znowu w prawo. Poza tym martwił się, iż projekt uderza w konstytucyjny zapis o domniemaniu niewinności, wyraził nadzieję, iż Dorian S. „zgnije w więzieniu” oraz zasugerował, iż gwałciciel jest jakoś powiązany we środowiskiem LGBT.
Wyraźna wola projektodawcy zakłada dążenie obu stron do wyjaśnienia intencji. Czy entuzjastyczną zgodę da się z czymś pomylić? Nie. Entuzjastyczna zgoda jest świetnie rozpoznawalna. Nie można udzielić entuzjastycznej zgody, jeżeli jest się nieprzytomną czy pod wpływem środków odurzających. Entuzjastyczna zgoda to różne warianty słowa „tak”. Słowo „nie” – choćby bardzo ciche – oznacza brak zgody.
Zaskakujący był za to głos posła KO Marcina Józefaciuka, który zgłosił obawę, iż konieczność uzyskiwania zgody – „dokumentowanie jej” – może zniszczyć „romantyzm i spontaniczność”. Na sejmowym korytarzu aktywistki, które przysłuchiwały się dyskusji z galerii, kazały mu się z tych słów tłumaczyć, czego nie potrafił w satysfakcjonujący sposób zrobić.
Posłanka Anita Kucharska-Dziedzic nie miała wątpliwości: – Nie ma nic romantycznego w przełamywaniu kobiecego oporu, w seksualnym wykorzystywaniu, w upijaniu kobiet czy podawaniu im pigułki gwałtu. To, iż są ludzie, którzy czerpią przyjemność z upokarzania i władzy nad drugim człowiekiem, powinno być omawiane w kategoriach patologii i skłonności do przemocy. W krzywdzeniu drugiego człowieka nie ma nic romantycznego – powiedziała mi.
A co ze zgodą? Trzeba ją mieć na piśmie? – Doskonale wiemy, kiedy postępujemy zgodnie z czyjąś wolą, a kiedy nie. Mężczyźni, którzy mówią, iż nie potrafią się zorientować, czy kobieta chce, czy nie chce, po prostu kłamią. Chodzi o uchronienie kobiet przed gwałtem, przed sytuacją taką jak ta, kiedy czternastolatkę odurzono, upito, zgwałcono, potem powiedziano, iż sama tego chciała, a sąd to po prostu przyjął – tłumaczy Kucharska-Dziedzic.
Skok w nieznane
Jak będą wyglądały popularne wzorce zachowań seksualnych, kiedy przyjmiemy jako zasadę obopólną świadomą i dobrowolną zgodę? Teraz na rozmaite sposoby i do znudzenia przerabiamy motyw dominacji, podległości, zależności, przemocy, lęku, koncepcji dwóch płci, które są sobie przeciwstawiane. Aktywna – pasywna, dominująca – uległa, dająca – przyjmująca, świadoma swoich potrzeb – niewinna. Publiczna – prywatna, zarabiająca więcej – zarabiająca mniej, niezależna – zależna, zajmująca się sprawami ciekawymi i rozwijającymi – gotująca, sprzątająca.
Z tych układów o kobiecej seksualności dowiadujemy się niewiele, więc kultura daje nam dwa skrajne warianty: świętej i nierządnicy. Każda z tych ról jest pułapką, każda próbuje kobiecą seksualność zdefiniować i ukarać za nią kobietę. Za rozwiązłość albo za bycie „cnotką”, za „prowokowanie” i „kuszenie” oraz za „oschłość”, „nieczułość”, „zimno”. Można kobietę spalić na stosie, można uwięzić w samopoświęceniu – macierzyństwie. Tak czy inaczej skończy jako ofiara. A skoro nic innego jej nie czeka, to znaczy, iż nie jest wolna – jest niewolna i jako taka napiętnowana. Co ciekawe, kilka dowiadujemy się też o męskiej seksualności – zaledwie tyle, iż jest bardziej prymitywna, mniej złożona niż kobieca.
W kolejce po przepustkę w kancelarii pod sejmem stanęłam obok osoby, która po mojej przypince z błyskawicą poznała, iż mamy ten sam cel. Magda przyjechała na czytanie projektu z Sochaczewa. Razem z kilkunastoma innymi aktywistkami żywo reagowała na wypowiedzi posłów PiS, którzy upierali się, iż najlepiej z gwałtem rozprawił się Zbigniew Ziobro, czy posła Konfederacji, który opowiadał, jak to pewna kobieta chciała skrzywdzić chłopaka i sama młotkiem uderzała się w twarz, żeby przed sądem oskarżyć go o gwałt.
Do Warszawy przyjechała specjalnie na czytanie projektu zmieniającego definicję gwałtu: – Projekt ustawy pisała moja przyjaciółka Danusia Wawrowska, świetna ekspertka, mecenaska. Mam nadzieję, iż dzięki niej świat moich córek będzie trochę bezpieczniejszy.
Magda wychodziła na ulice Sochaczewa podczas protestów po wyroku Trybunału Przyłębskiej, brała udział w czarnych protestach, popierała demokratyczną opozycję. Jest rozczarowana postawą Szymona Hołowni. – Mam w sobie wielki gniew. Przyjechałam dziś i to jest mój protest, mój głos. Moje zdanie jest ważne i nie dam się zepchnąć do kąta. Jak będzie trzeba, znowu wyjdziemy na ulice – mówi.