Cena niska, bo produkt pochodzi z kradzieży – tymi słowami kończyło się ogłoszenie, które na popularnym internetowym portalu aukcyjnym zamieścił Mateusz K. Obok widniały zdjęcia zegarków znanej marki, które dzień wcześniej w trudnych do wyjaśnienia okolicznościach zniknęły z butiku w prestiżowej warszawskiej galerii handlowej. Każdy zegarek w internecie został wystawiony za jedną trzecią sumy z salonu (tam kosztowały po kilkanaście tysięcy złotych). K. liczył na to, iż cały towar upłynni, zanim ktokolwiek zdąży się zorientować. Nie wiedział, iż firma jubilerska miała dokładne zdjęcia zegarków i ich numery seryjne. Nie wiedział też, iż kierownik salonu powiadomił policję, gdy tylko zorientował się, iż doszło do kradzieży. Zdjęcia precjozów w wysokiej rozdzielczości trafiły po kilku godzinach do policjantów zajmujących się walką z cyberprzestępczością, a oni uruchomili specjalne oprogramowanie, które skanowało internet w poszukiwaniu zdjęć takich zegarków. Tą drogą śledczy ujawnili nietypowe ogłoszenie. Jeden z nich przeczytał je i wówczas stracił resztki wątpliwości. Mateusz K. chwilę później odebrał telefon od człowieka zainteresowanego zakupem zegarków. Ustalili cenę i miejsce spotkania. K. pokazał zegarek, a nabywca wyjął pieniądze. Gdy K. chował gotówkę do kieszeni, podeszli do niego dwaj nieumundurowani policjanci, zatrzymali go i zakuli w kajdanki. Inna ekipa pojechała do mieszkania K. i znalazła tam pozostałe zegarki. K. trafił do prokuratury i tam usłyszał zarzuty kradzieży i paserstwa. Może spędzić w więzieniu 8 lat. – Przez takie zachowanie ten złodziej musiał wpaść – komentuje Marcin Miklaszewski, prywatny detektyw, który wielokrotnie pomagał firmom wdrażać systemy bezpieczeństwa. – Wprost nie chce się wierzyć, żeby nie zdawał sobie sprawy, iż algorytmy komórek policyjnych zwalczających cyberprzestępczość gwałtownie wykryją tak prowokacyjne ogłoszenie na portalu i zatrzymanie będzie kwestią czasu.
Miklaszewski wspomina historię wyjątkowo głupiego przestępcy, którego rozdęte ego doprowadziło na ławę oskarżonych. To był złodziej, który znanemu kolekcjonerowi samochodów z Francji ukradł białe lamborghini – opowiada Miklaszewski. – Wjechał nim na lawetę i chciał pojechać do Londynu, ale pomylił drogę i pojechał do Warszawy. Na luksusowe auto na lawecie zwracali uwagę przypadkowi przechodnie i kierowcy. A sam złodziej, dumny ze swojego trofeum, wrzucił zdjęcia z kradzieży na portal społecznościowy. Przy takim zainteresowaniu osób postronnych musiał wpaść. Nagrania i wpisy na portalu społecznościowym posłużyły w sądzie za dowód przeciwko złodziejowi.