Gdzie jesteś Aniu?

1 rok temu

24 stycznia 1995 roku – ta data boleśnie wyryła się w sercach rodziny Jałowiczorów. Tego dnia 10-letnia Ania (na zdjęciu poniżej z bratem Dominikiem) wyszła z domu swojej babci na szkolną dyskotekę w Simoradzu. Z karnawałowej zabawy z rówieśnikami nie wróciła… Przepadła bez śladu, niczym kamień w wodę, zostawiając bliskich z mnóstwem domysłów i znaków zapytania. Co stało się w tamtą noc? Gdzie jest Ania? I czy nagroda ujawni sekret sprzed lat?

24 stycznia 1995 roku był wyjątkowo ciepłym dniem. Mimo zimy temperatura dochodziła do 5 stopni Celsjusza. Na zewnątrz było szaro i ponuro. Ania szykowała się na szkolną zabawę dla uczniów starszych klas simoradzkiej podstawówce. O balu dowiedziała się, podobnie jak rówieśnicy, dzień wcześniej. Założyła akrylowy półgolf w żółto-czerwono-czarną kratkę, bordowe getry i czarne kozaczki. W uszach miała złote kwiatuszki z cyrkoniami. Całość jej stylizacji dopełniała kurtka z kolorowego kreszu z kapturem i fioletowa czapka z białą otoczką. Po zabawie, około 20.00 opuściła szkołę. Wyszła ze szkolnym kolegą, Jackiem. Szli razem około 100 metrów. Kiedy znaleźli się w okolicy grobli przy jednym ze stawów, dziewczynka powiedziała, iż dalej pójdzie już sama. Droga na skróty do domu babci nie była ani łatwa, ani przyjemna. Biegła między stawami. Po zmroku strach tamtędy spacerować… Czy chciała iść sama? Nie poczekała na koleżankę? Nie chciała, aby babcia po nią przyszła? Te pytania dziś pozostają otwarte.

Zaniepokojona nieobecnością wnuczki babcia zaczęła jej szukać, rozpytywać sąsiadów. Jej niepokój tylko narastał. Około 22.00 zawiadomiła policję. – Poszukiwania rozpoczęliśmy natychmiast – mówił wówczas „Głosowi Ziemi Cieszyńskiej” Józef Hanzel, naczelnik Wydziału Policji Kryminalnej KPP w Cieszynie. – Już przed godz. 23.00 policjanci razem ze skoczowską Jednostką Ratowniczo-Gaśniczą penetrowali teren, gdzie zniknęła Ania. Strażacy oświetlali lasy, ścieżki i rowy silnymi reflektorami. Do poszukiwań włączyli się mieszkańcy. Akcję kontynuowaliśmy w środę 25 stycznia. Brało w niej udział już ok. 300 osób, w tym spontanicznie młodzi i dorośli mieszkańcy, a także Straż Graniczna i policyjne Oddziały Prewencji. Przeszukaliśmy teren w promieniu 8 kilometrów po Rudnik, Strumień, Wiślicę, Pruchną, Drogomyśl, Ochaby. Zaglądnęliśmy do każdego rowu, strumyka, sprawdziliśmy groble wokół stawów i oczywiście lasy. Niestety, po Ani nie było śladów.

W kolejnych dniach nie ustano w intensywnych poszukiwaniach. Sprawdzano łódkami i bosakami dna stawów, rowów i przepusty… Poruszono niebo i ziemię, aby trafić na jakikolwiek ślad. Jak tonący brzytwy, chwytano się każdej możliwości, w tym wskazówek radiestetów i jasnowidzów. Policjanci przesłuchiwali niemal każdego, od bliskich, kolegów i koleżanki, po nauczycieli i mieszkańców, chwytali się każdej informacji, najmniejszej choćby plotki… Wszystko na nic. Po trzech miesiącach sprawę umorzono.

Ania miała wówczas 10 lat, lekko kędzierzawe, długie jasnoblond włosy i ciemnobrązowe oczy. Miła, sympatyczna i spokojna. Nieco nieśmiała, choć zwykle uśmiechnięta. Często przesiadywała w bibliotece, interesując się książkami przyrodniczymi. Kochała konie, choć nie dane jej było nauczyć się na nich jeździć. Rysowała je jednak z wielką pasją. W Simoradzu zamieszkała we wrześniu 1994 roku wraz z bratem. Wcześniej chodziła do szkoły w Andrychowie. Rodzice podjęli jednak trudną decyzję o swoim wyjeździe do Francji. Chcieli jak najszybciej uzbierać pieniądze na zakup własnego mieszkania. Dzieci nie miały większych problemów z adaptacją w wielorodzinnym domu. „Jestem szczęśliwa, fajnie się mam u babci i w szkole” – pisała Ania w listach do rodziców.

Do dziś zagadki zaginionej nie udało się rozwikłać. Początkowo funkcjonariusze brali pod uwagę porwanie dla okupu. Mieli do tego podstawy. Jedna z kobiet zeznała, iż około 20.00 usłyszała odgłos zatrzaskiwanych na siłę drzwi auta i krzyk przerażonego dziecka. Wcześniej widziano także stojący samochód osobowy w kolorze białym lub kawy z mlekiem, prawdopodobnie fiat 125p lub radziecką ładę, który ruszył na drogę Skoczów-Dębowiec. W sprawie pojawia się także wątek kobiety, która 23 stycznia wyjechała z Tychów i nie dotarła do rodziny w Simoradzu. Jej ciało znaleziono 31 stycznia w jednym ze stawów…

Co się wydarzyło tamtego wieczoru? Czy Ania przypadkiem trafiła na porywaczy, a może była ich celem? Czy jest możliwe, iż dziewczynka żyje? jeżeli tak, dlaczego nie próbowała szukać kontaktu z rodziną? A może doszło do nieszczęśliwego wypadku? – Cały czas próbujemy rozwiązać tę kryminalną zagadkę. Nie poddajemy się. I nie zrobimy tego póki nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie, gdzie jest Ania i co się z nią stało. Póki co próbujemy różnych rozwiązań, aby ją znaleźć. Pomaga nam w tym policja, specjaliści z Archiwum X, którzy naprawdę prężnie działają. Mają swoje ustalenia, nie zamykają sprawy, nie odkładają teczki na półkę. Wierzę, iż uda się rozwiązać sprawę Ani, a nam zmierzyć się z prawdą, jakakolwiek by się ona nie okazała – mówi brat zaginionej Ani, Dominik Jałowiczor.

Ta sprawa bowiem wciąż boli i nie daje rodzinie spokoju, mimo upływu lat. Jest jak otwarta rana, która nie może się zabliźnić. Na okrągło próbują więc przypominać sobie każdy szczegół tamtego wieczoru, każdy detal, każdą zasłyszaną plotkę, każde słowo wypowiedziane przez Anię. Szukają najdrobniejszego śladu, chwytają się każdej możliwości, każdego sposobu, rozwiązania. I trudno się temu nie dziwić. Najgorsza prawda jest lepsza niż niewiedza. Niż snucie domysłów, przypuszczeń… Widzieć Anię w każdej napotkanej 37-letniej kobiecie. To trauma, którą rodzina zmuszona jest nosić od tylu lat. I czekać. Wciąż czekać. Nieustannie mieć nadzieję… – Wierzę, iż ona się znajdzie. Gdybym w to nie wierzył to nie szukałbym tak intensywnie. Jestem przekonany, iż ktoś w Simoradzu coś wie, ale niestety o tym nie mówi. To temat z jednej strony bardzo głośny, z drugiej jednak nieco drażliwy… Mijają lata, jesteśmy starsi, część ma już dzieci, rodziny i mam nadzieję, iż kogoś ruszy sumienie i zechce podzielić się czymś, co pomoże rozwiązać tę zagadkę. Sprawa przecież rzuca na miejscowość złe światło – stwierdza Dominik Jałowiczor.

Aby pomóc szczęściu, zerwać zasłonę milczenia, w Internecie powstała zbiórka pieniędzy. Planowane jest zebranie 100 tys. zł, które staną się „nagrodą” za pomoc w poszukiwaniach. – 100 tys. zł ma być pewnego rodzaju zachętą, aby ułatwić komuś podjęcie decyzji – być może trudnej, aby opowiedzieć, co się stało. To niekoniecznie musi być ktoś, kto ma coś na sumieniu, ale ktoś kto może wiedzieć coś istotnego, co pomoże w poszukiwaniach czy rzuci nowe światło na sprawę. Być może ta osoba boi się z różnych powodów, czy to z uwagi na swoich bliskich, czy na jakieś konsekwencje prawne, czy choćby z uwagi na swoje życie bądź zdrowie. Być może te 100 tys. zł ułatwi mu to trudne zadanie – mówi Dominik Jałowiczor.

Zbiórka ruszyła pod adresem www.zrzutka.pl/aniajalowiczor. W ciągu kilku dni udało się zebrać 5 tys. zł. – Mimo wielu publikacji, w tym także w „Głosie Ziemi Cieszyńskiej”, jest cisza, nikt się do nas nie zgłosił, kto pomógłby nam dowiedzieć się czegoś o tamtej nocy, zmienić dotychczasowy punkt widzenia. Liczę, iż rozgłos, być może kolejny artykuł ruszy serca tych, którzy coś wiedzą, być może coś od kogoś słyszeli i nam pomogą – mówi Dominik Jałowiczor.

W razie gdyby nie zgłosił się nikt po nagrodę, wówczas pieniądze zostaną przekazane na działalność fundacji „Itaka” zajmującej się poszukiwaniem osób zaginionych oraz na Fundację „Ratuj Konie”, ponieważ właśnie te zwierzęta najbardziej kochała Ania…

Osoby, które posiadają wiedzę na temat tego co stało się
z Anią, proszone są o kontakt z fundacją ITAKA pod numerem telefonu +48 22 654 70 70 lub bezpośrednio z rodziną
pod numerem 732 067 863.

Idź do oryginalnego materiału