„Spokojny plener” (fragment 1)
– Integracja! – Głos Kazika wyrwał ją z zamyślenia. Ten, to nie odpuści. – Już dziesiąta na zegarze!
– Chyba dwudziesta druga. No Kićka, zbieraj się! Impreza! – Ircia, jak zwykle do imprezowania była pierwsza. Jej ciemne włosy błyszczały w świetle lampy i oblepiały dość okrągłą twarz. Przykrótka bluzeczka i obcisłe legginsy uwydatniały obfite kształty.
– Zostaję – powiedziała na tyle stanowczo, iż dziewczyny dały jej spokój.
Przez otwarte okno powiewało lekkim lipcowym wiaterkiem. Ciszę zakłócał gwar dobiegający z tarasu, na którym się wszyscy zebrali. W pokoju było tylko tyle światła, co dawał księżyc i gwiazdy. Kićka leżała z rękami pod głową wpatrzona w okno. Nagle coś zaszeleściło. Zamarła. Do pokoju weszła jakaś postać, a adekwatnie zakradła się. Kićka była niewidoczna w kącie pokoju. Postać rozglądała się przez chwilę, po czym przesunęła się bezszelestnie w stronę obrazów, opartych o ścianę. Pomału i cicho zaczęła je przeglądać, przyświecając sobie maleńką latarenką. Wyciągnęła dwa podobnych rozmiarów i już miała z nimi wyjść, kiedy Kićka nie wytrzymała.
– A po co ci te obrazy?
Postać zesztywniała na ułamek sekundy, zostawiła obrazy i wybiegła równie bezszelestnie jak weszła. Kićka drżącymi rękami wyjęła komórkę i z trudem wybrała numer Kazika.
– Chodź tu, szybko! Błagam!
Głos jej brzmiał tak tragicznie, iż przybiegli Kazek, Mietek i Robert, a za nimi zaciekawione dziewczyny.
– Co się stało?
– Był tu.
– Kto?
– Ktoś! Nie wiem. Morderca? Obrazy chciał zabrać. Te obrazy.
Wskazała głową w stronę ściany.
– Nie ruszajcie niczego! – Kazik przejął rolę inspektora policji. – Mogą tu być odciski palców, to było włamanie. Sprawdźcie wszyscy swoje pokoje, czy nic wam nie poginęło? Rano zadzwonimy na policję.
Rozbiegli się błyskawicznie.
Bałagan w pokojach był nienaruszony.
Ircia jak zwykle była przy oknie, oparta łokciami o parapet, wychylała się niebezpiecznie. Pod oknem Mietek rozmawiał z niewysokim, lekko siwiejącym brunetem. Chłód poranka tłumaczył narzuconą na ramiona jasną, nieco wymiętą marynarkę.
– Nie, nic nie zginęło, Kićka go wystraszyła i uciekł.
– Kićka?
– To znaczy Katarzyna Kicińska.
– Gdzie ją znajdę?
– Jest w pokoju. Piętro, pierwsze drzwi po prawej.
– Kićka, Kićka, chodź tu, szybko! O ciebie pyta. Kto to?
– To komisarz, rozmawiałam z nim wczoraj.
– Aaa, taki Colombo?
Komisarz spojrzał w górę. Ircia pomachała mu.
– Zaraz tu będzie. Ale przystojniak.
Policjant szedł pomału. Bacznie rozglądał się po korytarzu. Pokoje były pootwierane, dochodził z nich gwar i mocny zapach terpentyny. Kićka siedziała na tapczanie, z kotem na kolanach. Na widok nieznajomego kot miauknął, zeskoczył z kolan swojej pani i ruszył w stronę policjanta. Otarł się o jego nogi mrucząc przymilnie. Zaskoczona Kićka zachowaniem swego pupila wstała i wzięła go na ręce.
– Przepraszam, ale nigdy się tak nie zachowuje. Raczej nie lubi obcych.
– Widocznie wyczuł dobrego człowieka – wtrąciła Ircia i uśmiechnęła się do komisarza uśmiechem numer dwadzieścia osiem, to znaczy od ucha do ucha.
– Widocznie. – Komisarz nie odwzajemnił uśmiechu. – To pani widziała napastnika?
– Tak, wczoraj wieczorem, po dwudziestej drugiej.
– Jak wyglądał?
– Miał zakrytą twarz. Taką kominiarkę nasuniętą na głowę. Poza tym było ciemno.
– A czy zauważyła pani coś charakterystycznego?
– Był chyba niski i krępy.
– Coś zabrał?
– Nie zdążył. Wystraszyłam go i uciekł.
* * *
Kićka obudziła się z potwornym bólem głowy. W pierwszej chwili nic nie mogła sobie przypomnieć.
– Co się dzieje? Co się stało?
Leżała na wersalce w zupełnie obcym pokoju. Półmrok nie dawał możliwości dokładnego zlustrowania otoczenia. Była odrętwiała i przerażona. Zaczęła gorączkowo przypominać sobie wydarzenia. Przed obiadem wyszła z Kicią na spacer. Odkryła, iż za zaroślami, które widać z okna ich pokoju jest malowniczy strumyk. Jego szum działał na nią kojąco. Pochylała się nad wodą, żeby obmyć podrapane w krzakach nogi i co dalej? Ktoś ją mocno złapał, przyłożył coś do twarzy… O co tu chodzi? To jakiś obłęd. Gdzie Kicia?
Posłyszała za drzwiami kroki. Drzwi pomału się otworzyły. Odruchowo zamknęła oczy.
Niech się dzieje co chce, tylko w filmach bohaterki są takie bohaterskie.
– Jeszcze nieprzytomna.
– Co z nią zrobimy? – Drugi Głos był wyraźnie podenerwowany. – Trzeba ją uciszyć.
Wycofali się z pokoju, ale słyszała ich przyciszoną rozmowę.
– Daj spokój. – Uspokoił go Pierwszy Głos.
– A jak mnie widziała?
– Nie rozpozna cię, było ciemno i gwałtownie uciekłeś.
– Lepiej…
– Nie Zenek. Przetrzymamy ją tu do naszego wyjazdu, a potem ktoś ją znajdzie. Na przykład ten pożal się Boże komisarz.
Kićka spróbowała unieść głowę. – Kawy, majątek za kawę! – pomyślała. – Grozi mi tu nie wiem co, a ja myślę o kawie.
– Plener kończy się za dwa dni, zabieramy obrazy i wyjazd. Umówieni jesteśmy z ich szefem, iż zaraz po wystawie w Gminnym Ośrodku Kultury pakujemy wszystko i jazda!
Szef? Kazik? Mówił coś o wystawie za granicą, w Holandii chyba. Jest w to zaplątany? Trzyma z bandziorami? Bez kawy nic nie wymyślę.
– No OK, ale nie mamy tego Kossaka.
– Kossak się znajdzie. Idź, obudź artystkę, tylko delikatnie! – Pierwszy Głos był opanowany i wyraźnie ważniejszy.
– Niech pani wstaje! – bandzior szarpnął Kićkę za ramię. Powoli otworzyła oczy. Udawała zaspaną i zaskoczoną.
– Co się dzieje, gdzie jestem?
– Wszystko w porządku. – Pierwszy Głos stanął w drzwiach. – Proszę się nie obawiać, nie zrobimy pani krzywdy. Chcemy tylko wiedzieć, co zrobiła pani z Kossakiem?
Kićka otworzyła szeroko oczy. Naprawdę nie miała pojęcia o czym mówią.
– Z Kossakiem? Nie znam.
– Artystka i nie słyszała o Kossaku? Nie wierzę.
– Juliuszu? Chodzi o tego Juliusza Kossaka? Zróbcie mi kawę, to pozbieram myśli.
Popatrzyli na siebie zaskoczeni, ale Pierwszy Głos dał znak temu drugiemu i po chwili wszyscy siedzieli przy aromatycznie pachnącej kawie. Mogła teraz dokładnie przyjrzeć się mężczyznom. Drugi Głos miał około trzydziestki, krępy, ogolony na łyso. Pierwszy Głos był nieco starszy, dużo wyższy, przystojny brunet. Gdzieś go już widziała. Na dworcu? Pomagał Irci z bagażami.
– To gdzie ten Kossak?
– Nie mam żadnego Kossaka, ani Wyczółkowskiego, ani Rembrandta.
– A płótno, na którym malowała pani portret?
Myśli zaczęły krążyć po głowie Kićki z szybkością błyskawicy.
– Płótno, tak. Obraz na zamówienie. Grunt był beznadziejny, więc namalowałam na swoim podobraziu.
– A tamten?
– Tamten ktoś zabrał. Któryś z kolegów, nie pamiętam…
– Przypomnij sobie Drugi Głos był niecierpliwy.
Kićka drgnęła i popatrzyła na niego z wyrzutem.
– Przecież się staram. Trzeba było grzecznie mnie spytać, a nie usypiać jakimś świństwem i porywać.
Czuła, iż może sobie pozwolić na takie zarzuty bo Pierwszy Głos, ten przystojny brunet, był po jej stronie. Nie wiedziała, skąd ta pewność, ale tak było na sto procent.
Drugi Głos zerwał się z krzesła, ale zaraz przysiadł, usadzony wzrokiem kolegi. Taka znajoma sylwetka… Zaczęła analizować sytuację. Co robić? – myślała. Powiedzieć, iż to Robert? A jak jego też zabiją? A gdy nie powiem, to co ze mną zrobią? Lepiej nie przeciągać struny. Chyba zaczęli mnie szukać. Pewnie powiadomili komisarza i da im ochronę. Trzeba zwlekać. Dopóki im nie powiem, to mnie nie zabiją. Tak jest zawsze w kryminałach.
Ilustracja E. Raj„Wieczór autorski” (fragment 2)
Następnego dnia Tomasz przyjechał do Poznania i od razu skierował kroki do Związku Literatów Polskich. Zastał tam starszą panią. Po przedstawieniu sprawy i pokazaniu skrawka gazety z portfela Zenobiusza pani się uśmiechnęła.
– Pamiętam, to było dość dawno. Chodzi o Piotra Zygarskiego. To naprawdę bardzo zdolny poeta. Ma w dorobku już kilka wydanych tomików i jest prezesem naszego oddziału. Ja od początku nie wierzyłam w te oszczerstwa. To taki miły młody człowiek.
Po rozmowie, z adresem zapisanym przez sympatyczną panią, Zaleśny skierował się prosto do domu Piotra Zygarskiego. Poeta otworzył dopiero po kilku minutach.
– Słucham? Pan do mnie?
– Policja, możemy porozmawiać? – Tomasz wyciągnął legitymację.
Mężczyzna był zaskoczony wizytą, ale bez słowa protestu zaprosił komisarza do mieszkania. Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy komisarz zapytał go o Kurka.
– Nie, nie rozmawiałem z nim ostatnio. Szantaż? Nie, to do niego niepodobne. Owszem, podpisałem się pod kilkoma jego wierszami. Za jego zgodą. Ale proszę tego nie nagłaśniać. Pomogło mi to wejść do Związku Literatów, ale teraz piszę sam. Prawda, podobnie, ale to już moje wiersze. Ten artykuł w gazecie omal mnie nie zniszczył, ale wtedy Zenek oficjalnie zaprzeczył, iż to jego poezja.
Usiadł na fotelu i nerwowo tarł policzek.
– Ostatni raz rozmawiałem z nim dawno, bardzo dawno temu. Przyszedł do mnie, myślałem, iż chce pieniędzy. Kilka razy proponowałem mu pomoc. Zawsze odmawiał. Załatwiłem mu choćby odwyk. Zrobił mi awanturę, iż wcale pijakiem nie jest. Jakby chciał, to może w każdej chwili rzucić wódę. Tak powiedział – „wódę”. Stwierdził, iż życie nie ma sensu, iż się wypalił i choćby jednego zdania nie skleci. Był załamany.
* * *
Piotr dobrze pamiętał tę rozmowę sprzed kilku lat. Przebiegała zupełnie inaczej. Zenek przyszedł po pieniądze.
– Wiesz, iż potrzebna mi jest ta forsa. Zawsze ci pomagałem i nie chciałem nic w zamian. Ale teraz chodzi o życie Teresy. Bez operacji umrze.
Głos mu się załamał i miał łzy w oczach. Takiego Zenka Piotr nie znał.
– Skąd ja ci wezmę dwieście tysięcy. Zwariowałeś?
– Sprzedaj ikonę, albo ja ją sprzedam. Mam chętnego. Resztę ci oddam.
– Nie, nie mam żadnej ikony. A teraz wyjdź! – Piotr ze złością pokazał Zenkowi drzwi.
Kurek wyszedł.
Szedł pustą ulicą. Nie mógł uwierzyć. Tyle Piotrowi pomagał. Poświęcił choćby dla niego swoją karierę. Zrobił z niego sławnego poetę. A teraz… Co będzie z Teresą? Czasu nie ma. Choroba postępuje w szybkim tempie. Miesiąc, może dwa. Nie czuł nawet, jak grube łzy spływają mu po policzkach. On, Zenobiusz Kurek, był już martwy.
Po powrocie do domu zmusił się jeszcze do napisania listu. Adresatem był Piotr Zygarski.
* * *
– Nikt pana nie szantażował? Nie dostawał pan anonimów?
– Słucham? – Piotr otrząsnął się z zamyślenia. – Nie. Raz tylko ktoś zrobił mi głupi kawał. Zadzwonił telefon, facet przedstawił się jako Zenobiusz, ale to nie był jego głos, poza tym Zenek nigdy się tak nie przedstawiał. Nienawidził swego imienia. Powtarzał: „Zenek jestem”.
– I czego ten ktoś chciał?
– Zapytał tylko, czy pamiętam wiersze z mojego pierwszego tomiku. I odłożył słuchawkę.
– Nie było więcej telefonów?
– Nie.
Zygarski odetchnął z ulgą, gdy policjant opuścił jego mieszkanie. Celowo nie wspomniał o liście szantażysty.
Telefon od anonimowego rozmówcy był dowodem, iż ktoś pamięta o aferze z wierszami. Piotr pomyślał o listach, które za wszelką cenę musiał odzyskać. Tym bardziej, iż rano znalazł pod drzwiami szarą kopertę. Serce mu wówczas zamarło.
To niemożliwe, pomyślał. Ktoś podrzucił mi te nieszczęsne listy?
Rozejrzał się. Nikogo nie zauważył. Nerwowo rozerwał kopertę. Tego się nie spodziewał. Trzymał w ręku kartkę z wyklejanką.
„Przynieś trzy tysiące, to oddamy listy. Forsę zostaw pod starym dębem na polanie”.
Zenek, to on musiał mi to podrzucić.
* * *
Piotr poczekał do wieczora. Zdążył w tym czasie wypić kilka drinków i wypalić paczkę papierosów. Ostatniego, niedopalonego zgniótł w popielniczce i wyszedł z domu. Dobrze wiedział o jakie drzewo chodzi, więc prosto skierował się w tamtą stronę.
Zenek siedział pod drzewem. Pusta butelka leżała obok. Jak zwykle był pijany.
– Widzisz Zenek, dobrze wiem, gdzie cię szukać. To była głupota wysyłać mi ten anonim. Przecież gdybyś przyszedł i poprosił o te trzy tysiące…
– Poprosił? Raz poprosiłem i co? Zabiłeś Teresę. Zabiłeś! Ty… – zabełkotał jakieś przekleństwo i chciał wstać ale nie mógł się podnieść. – Nic od ciebie nie chcę Nic! Zjeżdżaj! – Machnął ręką jakby odganiał się od muchy.
– Nic nie chcesz? – Piotr uśmiechnął się ironicznie. – A to?
Rzucił w niego jakąś pomiętą kartkę.
– Co to? – Zenek z trudem namacał zmięty kawałek papieru, chciał rozwinąć, ale jakoś to mu się nie udało.
– Nie wiesz? Nie zgrywaj głupa, a tu te twoje trzy tysiące. – Rzucił pieniądze. – I żebym cię więcej nie oglądał. A te listy, które ukradłeś… I tak ci nikt nie uwierzy.
Zenek znowu machnął ręką i głowa opadła mu na bok.
– Pijaczyna – mruknął Piotr i odwrócił się na pięcie. Teraz miał inny problem. Muszę odzyskać te cholerne listy. Forsa nieważna, to tylko głupie trzy patyki, ale listy. o ile trafią w niepowołane ręce, będę skończony. Cholera. Jeszcze ci idioci. Mieli załatwić to bez hałasu.
* * *
Włamanie zgłosiła sąsiadka.
– Tak, to ja dzwoniłam. Zobaczyłam rano rozbite okno. Pana Piotra nie będzie przez dwa dni. Wyjechał na jakieś targi książki czy coś. Nie, hałasu żadnego nie słyszałam. Czy widziałam coś niezwykłego… – Zastanowiła się. – Nie. Ale! Wczoraj był tu taki duży samochód. A bo ja wiem jaki. Duży, szary albo granatowy. Przejechał naszą drogą, potem zawrócił i przez chwilę stał pod furtką pana Piotra.
– Która to była godzina? Pamięta pani?
– Około piątej, to znaczy siedemnastej, syn mnie zawsze poprawia, właśnie czekałam na niego, no na syna i dlatego stałam przy oknie. Spóźnił się piętnaście minut. Zawsze się spóźnia.
– Coś jeszcze pani pamięta? – Młodszy aspirant Sylwester Markiewicz skrzętnie zapisywał wszystko.
– Wydawało mi się, iż ten w aucie rozmawia przez komórkę, a może zdjęcia robił?
– Zaprosimy panią do podpisania zeznań. Na razie dziękuję.
– A, proszę, proszę.
Inni sąsiedzi nic nie widzieli, ani nie słyszeli.
– Dziwne – zastanawiał się głośno policjant. Drugie zgłoszenie włamania w ostatnim czasie. Ktoś wyraźnie czegoś szuka. Ale jaki ma związek bogaty literat z biednym pijaczyną?
Mieszkanie Piotra Zygarskiego było dokładnie przeszukane. Szuflady powyciągane, z szafy wyrzucone wszystkie ubrania, materac na łóżku rozpruty.
– Złodzieje musieli mieć dużo czasu w taką demolkę – referował Markiewicz swojemu przełożonemu.
Komendant Marek Budny wyraźnie był podenerwowany. Po wyjściu Markiewicza gwałtownie wybrał numer Piotra.
– Tak, tak, włamanie. Przyjeżdżaj natychmiast.
Piotr po telefonie od komendanta w niespełna godzinę był na miejscu.
Ikona – Myślał gorączkowo. Chyba jej nie znaleźli. Ta cholerna ikona więcej przynosi zmartwień, niż pożytku. Po ostatniej próbie sprzedaży o mały włos nie wpadł. Dobrze, iż Marek wyciszył sprawę. Co zresztą kosztowało go sporo. Kto interesował się ikoną oprócz Kurka? Zaklął głośno. Zenek, i te jego cholerne listy!
Drogę z komisariatu do domu przejechał w pięć minut. Musiał natychmiast sprawdzić, czy ikona wisi na swoim miejscu. Ikona Rublowa z przełomu XIV i XV w. wisiała sobie spokojnie na ścianie, udając współczesne malowidło.
* * *
Wczesnym rankiem przed dyżurnym na komisariacie w Puszczykowie stanęła roztrzęsiona Janina Kwas. Przez dłuższą chwilę policjant nie mógł zrozumieć, o co kobiecie chodzi.
– Grzyby? Jagody? Zatruła się pani? Ktoś się zatruł? Nie?
W końcu kobieta wyjąkała. – Trup. Zamordowany. Zenek znaczy się. Leży pod drzewem i się nie rusza.
Młodszy aspirant Sylwester Markiewicz przybył na polanę razem z technikami. Zabezpieczyli ślady i czekali na patologa sądowego, który miał przyjechać z Poznania.
Markiewicz nie musiał sprawdzać dowodu osobistego. Od razu rozpoznał Zenobiusza Kurka.
Jadwiga Buczak
Jadwiga Buczak – oświęcimianka z urodzenia, rzeszowianka z wyboru. Przez wiele lat prowadziła bibliotekę w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu oraz oprowadzała grupy zwiedzających. Jest autorką kilku powieści i opowiadań o zabarwieniu kryminalnym z przymrużeniem oka. Wydała również trzy tomiki wierszy. Oprócz pisania jej pasją jest również malarstwo olejne i rysunek, w którym realizuje się tworząc i prezentując swoje prace na licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych. Należy do Regionalnego Stowarzyszenia Twórców Kultury oraz Brzozowskiego Uniwersytetu Ludowego. Teksty „Spokojny plener” oraz „Wieczór autorski” są fragmentami nowej powieści autorki pt. „Gdzie artyści, tam kłopoty” (Wydawnictwo „Nie powiem”, Wojkowice, 2025).




![To już pewne: 230 tysięcy rodzin wpadło w pułapkę. Od 2028 roku Twoje rachunki poszybują w górę. Znamy konkretne kwoty [RAPORT]](https://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2025/12/Pieniadze-rachunki-faktura.webp)








English (US) ·
Polish (PL) ·
Russian (RU) ·