Gdybym tu nie trafił, już by mnie nie było

2 godzin temu

Patryka spotykamy późnym popołudniem, przed siedzibą Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Bielsku-Białej. Objeżdża na elektrycznej hulajnodze teren ośrodka, lustrując gospodarskim okiem każdy kąt. Jest tu nieformalnym kierownikiem. Pilnuje skrupulatnie, żeby punkt 17.00 być w swoim pokoju. Bransoletka na nodze nie pozwala wszak zapomnieć o warunkach odbywania kary.

Nasz bohater ma 31 lat. Urodził się w Bielsku-Białej, tu skończył szkołę podstawową. Mieszkał z rodzicami i siedmiorgiem rodzeństwa przy ulicy Browarnej. Rodzice nadużywali alkoholu, co prowadziło do ciągłych sprzeczek i awantur, więc najlepsze wspomnienia wyniósł z domu dziadków. – Póki żyli, było fajnie, u nich spędzałem wszystkie weekendy, ferie i wakacje – wspomina.

Właśnie przez problemy z alkoholem, w wieku 13 lat został decyzją sądu odebrany rodzicom i umieszczony w domu dziecka w Czechowicach-Dziedzicach. Tam uczęszczał do gimnazjum, a następnie do szkoły zawodowej. Uczył się w zawodzie handlowca. Po pierwszej klasie, kiedy skończył 18 lat, przerwał jednak naukę i podjął decyzję o usamodzielnieniu. Wrócił do rodzinnego domu i do szemranego towarzystwa z kamienicy. Zaczęło go coraz bardziej kusić beztroskie życie i łatwe pieniądze. – Potrafiliśmy z kolegami wypożyczyć palnik i pójść na teren browaru, który jeszcze wtedy stał, szabrować złom. Dziennie potrafiliśmy na tym zarobić choćby 500 zł – wspomina.

Pierwsze kradzieże

Niedługo doszły kradzieże i handel narkotykami. Mając dostęp, w końcu sam zaczął brać. – Rozprowadzaliśmy też marihuanę, ale ja jej nie paliłem, wolałem się naćpać amfetaminą albo „kryształem” – mówi. Zarobione pieniądze natychmiast przepuszczał. – Nieraz impreza trwała cały dzień i noc. Przesiadywaliśmy godzinami na strychu albo po prostu na klatce – dodaje.

Pierwszych kradzieży dopuścił się w drogeriach w dużych centrach handlowych. Jego łupem padały głównie artykuły chemii gospodarczej i środki higieny osobistej. – Wchodziłem jak do siebie, z torbą sportową na ramieniu, do której pakowałem z półki wszystko, jak leci: kapsułki do prania, żele pod prysznic. Zanim ktoś się zorientował, już mnie nie było – opowiada.

Zdarzyło się, iż kilka razy wpadł. Pilnował się jednak, aby wartość znalezionych przy nim przedmiotów nie przekroczyła określonej kwoty. W takim wypadku był karany tylko za wykroczenie. – Płaciłem mandat 500 zł i bywało, iż od razu szedłem do innej drogerii w tym samym centrum handlowym, żeby się „zapakować” i wyjść na swoje – zdradza. Dzienny łup fotografowali i wysyłali zdjęcie do zaufanego pasera, który zwykle nie wybrzydzał i kupował wszystko na pniu.

Za kratkami

W lipcu 2017 roku po raz pierwszy znalazł się za kratkami. Policja wpadła na trop złodziejskiej szajki. Jeden ze wspólników, w zamian za łagodniejszy wyrok, zgodził się zeznawać. Kiedy Patryk trafił przed oblicze sądu, żeby wybronić kolegów, wziął całą winę na siebie. Dostał wyrok w zawieszeniu, ale nie przestrzegał jego warunków, przez cały czas kradł i wiódł hulaszcze życie, wskutek czego wylądował w Zakładzie Karnym w Nysie, gdzie odsiedział pełny wyrok siedmiu miesięcy pozbawienia wolności. – Te siedem miesięcy gwałtownie zleciało, w więzieniu zrobiłem kurs robót wykończeniowych i kiedy w lutym 2018 roku odzyskałem wolność, poszedłem do pracy w firmie remontowej, gdzie można było dobrze zarobić – opowiada.

Niestety, niedługo wróciły dawne przyzwyczajenia. Całe zarobione w tygodniu pieniądze trwonił w weekend z kolegami w dyskotekach i na imprezach. – Z piątku na sobotę cała noc w „Pomarańczy”, w sobotę w południe bez chwili snu afterparty w domu: alkohol i narkotyki, wieczorem w sobotę znowu na całą noc do „Pomarańczy”. I tak do niedzieli wieczorem, kiedy wreszcie szedłem spać, żeby wcześnie rano w poniedziałek wstać do roboty – wspomina.

Długo nie wytrzymał w pracy. Potrzebował jednak pieniędzy, wrócił więc do dawnych znajomych, kradzieży i handlu prochami. Wtedy też wpadł ze wspólnikiem na pomysł oszustwa, którego konsekwencje ponosi do dziś.

Oszustwo „na słupa”

– Namówiłem bezdomnego, ubrałem, wymyłem i poszedłem z nim do banku, bo potrzebowałem „słupa”, którego kontem mógłbym się posłużyć – zdradza Patryk. Następnie z kolegą dali w internecie fikcyjne ogłoszenie o sprzedaży koparki. Warunkiem realizacji transakcji była wpłata zaliczki. Około trzydzieści osób dało się w ten sposób nabrać i na konto oszustów wpłynęło ponad 100 tys. zł. Pieniądze, które natychmiast wypłacali, gwałtownie się rozeszły – na hotele, panienki i prochy.

– Kiedy poszkodowani zaczęli się zgłaszać, policja gwałtownie namierzyła „słupa”, który wskazał, kogo upoważnił do posługiwania się kontem. Znowu stanąłem przed sądem i – jak za pierwszym razem – całą winę wziąłem na siebie – przyznaje.

Wyrokiem sądu Patryk, jako recydywista, został skazany na 1,5 roku więzienia. Odsiedział wyrok w Zakładzie Karnym w Zabrzu. Na wolność wyszedł w marcu 2023 roku. Od razu jednak dostał kolejne wezwanie, zgłosił się bowiem następny poszkodowany w sprawie sprzedaży koparki. – Ta historia będzie się za mną jeszcze długo ciągnąć – dodaje z goryczą.

Recydywa

Wprost z Zakładu Karnego w Zabrzu, za namową kolegi, wyjechał do Kielc, gdzie przez cztery miesiące pracował na budowach przy nakładaniu tynków. To był czas, kiedy dobrze zarabiał, choćby po 9 tys. miesięcznie. – Co z tego, kiedy nie potrafiłem się ustatkować i wszystko od razu przepuszczałem na imprezy, alkohol i „kryształ” – wspomina. Któregoś dnia, to był lipiec 2023 roku, obudził się i stwierdził, iż nikt mu nie będzie dyktował, co ma robić. Przestało mu się chcieć chodzić do pracy – poszedł na dworzec i wrócił do Bielska-Białej. – Kiedy przyjechałem, w dwa dni roztrwoniłem wszystkie oszczędności, jakie mi jeszcze zostały – dodaje.

Kiedy odbywał karę pozbawienia wolności, zmarła mu matka. Z ojcem po wyjściu z więzienia utracił kontakt. Większość starych kolegów albo siedziała, albo się ustatkowała i zerwała z dawnym stylem życia. W tym też czasie również w jego życiu dokonał się pierwszy zwrot. Stało się to niepostrzeżenie, w naturalny, jakby sposób. Nagle, wprawdzie wciąż zagubiony i pogrążony w nałogach, porzucił przestępcze rzemiosło, do którego już nie powrócił. – przez cały czas lubiłem się bawić, ale tylko, jak zarobiłem pieniądze, nie kradłem już i nie dilowałem. Żyłem z dnia na dzień, z tyłu głowy miałem bowiem, iż i tak wrócę za kratki, wciąż zgłaszali się nowi poszkodowani w sprawie koparki i pojawiały się nowe oskarżenia – przyznaje.

Noce pod mostem

Przez następne dwa lata wiódł żywot włóczęgi. W tygodniu, kiedy dostał jakąś pracę, korzystał z noclegowni. W weekendy, dawnym zwyczajem, trwonił wszystko, co zarobił. Ponieważ jednak z noclegowni nie mogą korzystać osoby nietrzeźwe, spał gdzie popadnie. – Imprezowałem w parku, budziłem się w parku, imprezowałem pod mostem, budziłem się pod mostem – opowiada.

Na początku czerwca 2024 roku, z dnia na dzień, rzucił narkotyki. To był kolejny, istotny zwrot w jego życiu. I podobnie jak z porzuceniem złodziejskiego fachu, wszystko odbyło się bez wstrząsów, jakby naturalną koleją rzeczy. – Była impreza, siedziałem z kolegami przy stole, na lusterku przede mną odmierzona równiutko kreska, a ja powiedziałem, iż nie chcę. Popatrzyli na mnie jak na debila. Powtórzyłem więc, iż na razie nie chcę, iż może później – wspomina. Porcja prochów przeleżała na lusterku do rana. Od tego czasu definitywnie zerwał z narkotykowym nałogiem: nie bierze i nie odczuwa potrzeby brania.

Już nie kradł, nie brał prochów, przez cały czas jednak żył z dnia na dzień i upijał się z kolegami przy lada okazji. Zeszłej jesieni zaczął się pojawiać w kuchni Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, gdzie bezdomni mogą liczyć na talerz ciepłej strawy. W ten sposób po raz pierwszy zetknął się z działalnością tej organizacji. Spodobało mu się u św. Alberta, przychodził coraz częściej i z czasem zaczął pomagać przy różnych pracach budowlanych. Gdy pokazał się tu z dobrej strony, zaproponowano mu – we wrześniu ubiegłego roku – wyjazd w charakterze pomocnika z grupą z bielskiego koła na festyn do Zakopanego, w ramach dorocznej Albertowskiej Trasy Dobra. – W drodze powrotnej ksiądz zrobił nam niespodziankę i zabrał nas do term w Chochołowie – dodaje z uśmiechem.

Nowa rodzina

Pod wpływem osób poznanych w ośrodku Patryk całkowicie zerwał z dotychczasowym towarzystwem. Stopniowo włączał się coraz bardziej w życie ośrodka, aż został jednym z najofiarniejszych wolontariuszy. Malował, gipsował, tynkował, zakładał instalacje i wykonywał różne naprawy. W końcu zaproponowano mu pokoik na terenie Albertówki, gdzie mieszkało już kilku najbardziej zaangażowanych podopiecznych. Od tego czasu ma swój własny, bezpieczny kąt. – Patryk jest dziś nieformalnym kierownikiem ośrodka, koordynatorem całej działalności – słyszymy od kierownictwa Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Bielsku-Białej.

Patryk od pół roku nie pije. W tym czasie wróciła sprawa koparki, były nowe zarzuty i ponownie stanął przed sądem. Wbrew obawom, nie trafił jednak za kratki. Widoczne postępy resocjalizacji i fakt, iż od ponad dwóch lat nie popełnił przestępstwa sprawiły, iż zastosowano wobec niego system dozoru elektronicznego. W czasie procesu mógł liczyć na wsparcie bielskiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. – Gdybym tu nie trafił, nie byłoby mnie już – podsumowuje. – Zapiłbym się na śmierć. Tu zyskałem nową rodzinę. Pani Iza, wiceprezes, jest jak mama, dziewczyny w kuchni jak siostry, mam kolegę Łukasza i kilku innych kumpli, na których mogę polegać, przekonałem się bowiem, iż liczy się ich jakość, a nie ilość – kończy swoją opowieść.

Idź do oryginalnego materiału