Ofiarą tej zbrodni była 75-letnia Alfreda S., kobieta, która całe swoje dorosłe życie związała z państwowym handlem. Gdy nadszedł czas emerytury, pani Alfreda za oszczędności życia kupiła na Pradze sklep przy ul. Szanajcy 18. To był niewielki sklepik spożywczy, usytuowany w czteropiętrowym bloku u zbiegu z ul. Młota. Znali ją prawie wszyscy mieszkańcy okolicznych domów i nazywali Fredzią. Ostatnio, ze względu na wiek, pracowała w sklepie tylko w godzinach popołudniowych, do zamknięcia o godz. 19. Przed południem zajmowała się nim synowa. Starsza pani do domu wracała autobusem odjeżdżającym o 19.27. Aby zdążyć, sklep musiała opuścić nie później niż kwadrans po siódmej.
W środę 16 czerwca 2010 r. pojawiła się na miejscu ok. godziny 15, zmieniając synową. Tego dnia dotarła do sklepu spora dostawa papierosów. Właścicielka była osobą nader ostrożną, na ogół nie zostawała w sklepie sama. zwykle towarzyszyli jej mieszkająca w pobliżu znajoma albo sąsiad emeryt, który był na miejscu tego tragicznego dnia, ale bardzo się wtedy śpieszył i poprosił właścicielkę, aby jak najszybciej zamknęła interes. Alfreda w tym czasie była zajęta fakturami z ostatnich dostaw i chciała jeszcze chwilę popracować, więc sąsiad pożegnał się i opuścił sklep, zostawiając ją samą. Kobieta, aby zdążyć na autobus, mogła być w sklepie jeszcze nie dłużej niż 10 minut.
Około godz. 21 niepełnosprawna córka pani Alfredy, od lat niewychodząca z domu, zaniepokojona faktem, iż matki nie ma, zatelefonowała do sklepu, ale nikt nie odebrał. Poprosiła więc mieszkającą niedaleko znajomą, aby sprawdziła, co się stało. Kobieta, jeszcze będąc na ulicy, zobaczyła, iż mimo późnej pory sklep jest otwarty. Paliło się w nim światło, a drzwi były otwarte. Gdy weszła do środka i spostrzegła bałagan, domyśliła się, iż mogło stać się coś złego. Przerażona natychmiast pobiegła do mieszczącej się 200 metrów od sklepu placówki straży miejskiej.
Strażniczka, która udała się z kobietą, na zapleczu sklepu znalazła nieprzytomną panią Alfredę, która miała rozbitą głowę, a po twarzy ciekła jej krew. Funkcjonariuszka wyczuła puls, wezwała pogotowie, jednak ranna zmarła w czasie bezskutecznych prób reanimacji. Przyczyną zgonu było uszkodzenie mózgu.
Jak ustalili śledczy, napad musiał nastąpić tuż po godzinie 19. Sprawcy prawdopodobnie wcześniej obserwowali sklep i znali zwyczaje właścicielki. Napadu dokonali po wyjściu jej sąsiada. Miejscem ataku było zaplecze, gdzie pani Alfreda zaniosła faktury. Uderzyli ją najpierw w głowę butelką po piwie, później bili pięściami po twarzy. Przynieśli ze sobą również metalowy pręt owinięty taśmą i nóż z czarną rączką. Interesowały ich tylko pieniądze i papierosy, które ładowali do niebieskich worków foliowych na śmieci. Oprócz kilkudziesięciu kartonów papierosów i rzeczy osobistych ofiary bandyci zabrali 200 zł. Straty oszacowano później na 10 tys. zł.
Nikt z przechodniów nie zauważył momentu wyjścia sprawców z łupem, mimo iż było jeszcze widno. Nikt też nie zainteresował się faktem, iż sklep przez cały czas jest otwarty, mimo iż zwykle o tej porze drzwi były już zasunięte kratą. Choć na miejscu zbrodni zabezpieczono sporo śladów, to oględziny sklepu zrobiono bardzo niechlujnie.
Pisze o tym córka ofiary w przysłanym do programu „997” liście: „Jeszcze przed oględzinami w sklepie było kilkudziesięciu policjantów, którzy skutecznie zadeptywali ślady. Dopiero następnego dnia mój bratanek znalazł nóż i długi pręt owinięty w folię, których nie zauważyli policyjni fachowcy, choć leżały one na widocznym miejscu”.
Mimo tych uchybień pięć miesięcy po dokonaniu zbrodni zatrzymano sprawcę napadu, 33-letniego Sebastiana Sz. Zaledwie rok wcześniej morderca opuścił więzienie, gdzie odbywał karę 12 lat więzienia za usiłowanie zabójstwa. Wskazał go policyjny system komputerowy AFIS na podstawie pobranego odcisku palca. Sprawca mieszkał z poznaną po wyjściu z więzienia kobietą przy ul. Szwedzkiej na Pradze, kilkaset metrów od miejsca zbrodni. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa w warunkach recydywy. Warszawski sąd skazał go na dożywocie.