Pan Ryszard, z zawodu elektryk, wprowadził się do tego domu z żoną jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku. Mieli dwójkę dzieci, które dawno opuściły to lokum. Kilka lat przed zbrodnią zmarła mu żona. Będąc na emeryturze, z zaangażowaniem zajmował się rodziną, a szczególnie wnuczką. Od czasu, gdy przed laty go okradziono, był człowiekiem ostrożnym; nie zdarzało się, aby wpuścił do domu kogoś obcego. Często odwiedzał go daleki kuzyn mieszkający na tej samej ulicy – pomagał przy zakupach, licząc na pomoc finansową, bo sam nie pracował. Pan Ryszard słynął w okolicy z jeszcze jednego – udzielał biednym niewielkich pożyczek. Z jego pomocy korzystało kilkunastu okolicznych mieszkańców. Być może związek z późniejszą zbrodnią miały wydarzenia z wiosny 2010 roku.
To był początek kwietnia – park w centrum Szczecina. Do śpiącego na ławce młodego mężczyzny otoczonego tobołkami podchodzi starszy pan – Ryszard K. Dialog pochodzi z mojego telewizyjnego programu o tej zbrodni:
– Chłopie, ktoś cię z domu wyrzucił? Gdzie mieszkasz?
Przebudzony mężczyzna:
– Żona już dawno zrobiła eksmisję. Piłem, teraz jestem porządny facet. Śpię różnie – dworzec, park. Roboty nie ma.