Dziewczynki po obu stronach boiska

kosmosdladziewczynek.pl 1 rok temu

Jeśli była środa, to byłyśmy zgubione – lekcje wuefu odbywały się wtedy jako ostatnie, zaś nauczycielka wychodziła z założenia, iż uczennice należy oszczędzać między godziną ósmą a trzynastą, ale nie później. Skoro miałyśmy wrócić zaraz do domu, nie trzeba było przejmować się tym, iż na sprawdzian z geografii czy fizyki trafimy zbyt wymęczone, ani tym, iż nie zdążymy wziąć prysznica, zanim zabrzmi dzwonek na lekcję; w środy na ostatniej lekcje wuefu stawały się sobą par excellence, podobnie jak osoba, która staje się sobą dopiero na czwartej randce, porzuciwszy przedtem wszelką nadzieję. Na sali gimnastycznej pachniało kurzem, jedna z dziewczynek szarpała worek z piłkami do siatkówki, jakby mocowała się z potężną, choć bezwładną rybą. Siatkówka była na pokrzepienie serc: po serii ćwiczeń zakładających mordercze przysiady, wyskoki i wymachy piłkę do siatkówki rzucano nam, dziewczynkom, gestem (przypominającym sportowego rozchodniaczka, z gorliwością, z jaką pakuje się wychodzącym gościom ciasto: tutaj się zmarnuje, weźcie) podobnym do tego, którym chłopcom rzucano piłkę do nogi.

Gry w siatkówkę nienawidziłam równie mocno jak skakania przez kozioł. W dziewczęcej siatkówce – już wtedy to czułam – działo się wszystko to, co czyniło kontakty między dziewczynkami tak zawikłanymi. W siatkówce nie tyle siła ważna jest nie tyle siła, co refleks, determinacja i pewna sprężystość, która sprawia, iż twoje ciało bez wysiłku, lekko przechodzi z jednego wcielenia w drugie – z ciała napiętego i wyczekującego, skoncentrowanego na ruchu rywalki, w ciało wyprężone, pazerne, atakujące ponad siatką, ponad blokiem cudzych dłoni. Gra w siatkówkę mnie przerażała, bo nie potrafiłam wystarczająco gwałtownie meandrować, przede wszystkim zaś na atak byłam zbyt łagodna, na skuteczny serwis nie dość silna, moment zaś, w którym piłka do siatkówki zmierzała w moim kierunku, przypominał mi zawsze obrazy, dzięki których przedstawiano w kreskówkach momenty graniczne: wszystko poza piłką wydawało się nieważne i ogarnięte nagłą, szczelną ciemnością;

byłam tylko ja, punktowe światło i piłka, która leciała ku mnie, świat wokół ustawał w pół gestu, jakby po drugiej stronie globu stołujący się akurat w restauracji zamierali z widelcem przy ustach, ptaki przerywały śpiew, zaś ciszę, która zapadała, porównać można było tylko do ciszy świata wobec zbliżającego się meteoru,

bęc, nie udało się przyjąć serwu, pac, pac, wszystko przepadło, dziewczynki wysportowane irytowały się na dziewczynki zbyt płoche lub zbyt wolne, krzyczały: „nie nastawiaj się do odbioru piłki, jakbyś RMF odbierała!”, rzeczy tego rodzaju; jeżeli się zawaliło, trzeba było zejść wśród okrzyków z boiska, koniec, klap, skończyło się.

Boisko do siatkówki było niewielkie, więc grało się cztery na cztery lub sześć na sześć, co oznaczało, iż część dziewczynek była w nieustającej rotacji; jedne wyczekiwały błędu innych żarłocznie, wyciągając szyje do przodu; inne modliły się, aby gra przebiegała jako tako spokojnie i bez kontuzji, bo kontuzje u tych, które grały, od oczekujących wymagałyby wejścia na boisko. zwykle dość gwałtownie przy siatce zostawało osiem najlepszych dziewczynek, reszta zaś przyglądała im się spod drabinek gimnastycznych, trafiając do strefy wpływów psychologicznych wuefistki Krystyny. Oto bowiem Krystyna – Krystyna w beżowym polarze, Krystyna rumiana, Krystyna sprawiająca wrażenie kogoś, komu przyjemność dają lodowate kąpiele – Krystyna przyglądała się dziewczynkom spod drabinek z miną, z jaką średniowieczni szarlatani musieli przyglądać się umierającym: niby przykro, ale sama jesteś sobie winna; było nie tratować przypadkiem białego węża w Wielki Piątek.

„Prawdopodobnie – mówiła Krystyna – nigdy nie osiągniecie niczego w życiu, jesteście zbyt miękkie i grzeczne. Prawdopodobnie nic was dobrego nie czeka, jesteście zbyt ciche. Prawdopodobnie choćby nie ma co organizować wam wyjścia na basen”. Czasami odpytywała nas po kolei z planów na przyszłość; jeżeli którykolwiek z nich wydał jej się zbyt ekspansywny, kręciła z westchnieniem głową: to jest niemożliwe, dziecko, gdzie ty się pchasz z tym miękkim, delikatnym ciałem. Czasami zaś wrzeszczała na nas zupełnie wesoło, przekonana, iż im więcej serca wkłada w ruganie, tym lepszych ludzi uda jej się wychować: w życiu trzeba umieć się odezwać, pokrzykiwała raźno, w życiu trzeba mordę wydrzeć, co wy takie delikatne, życie was zniszczy, życie wam pokaże, sieroty cholerne, mimozy ulane.

W prenumeracie oszczędzasz 25%.

Podaruj dziewczynce prezent na cały rok!

Sprawdź i zamów

W prenumeracie oszczędzasz 25%.

Podaruj dziewczynce prezent na cały rok!

Sprawdź i zamów

Myślę sobie o tych wrześniowych popołudniach teraz, kiedy zdarza się, iż rozmawiam o dziewczynkach, i kiedy – bywa – pada stwierdzenie: a więc precz z grzecznymi dziewczynkami, niech żyją te niegrzeczne, bezczelne, głośne. Myślę sobie o tym, na jak wiele sposobów można gdzieś nie pasować: myślę o dziewczynkach rozrabiakach, branych w karby pouczeń i ponagleń, i myślę o nieśmiałych dziewczynkach, wracających z wuefu ze zwieszonymi głowami, przekonanych, iż w wieku dwunastu lat nie mają już żadnych widoków na przyszłość. To różne kierunki, ale podobne doświadczenie: tego, iż jest się kimś, kim się nie powinno być, a nasza osobowość i temperament prędzej czy później ściągną na nas społeczną klątwę.

Dlaczego o tym piszę? Piszę, bo chciałabym, żebyśmy ucząc się szanować odmienności, pamiętały o uszanowaniu innych temperamentów, o tym, żeby się wzajemnie nie dociągać za uszy do własnych widzimisię, żeby pamiętać o tym, iż każdy i każda z nas – ze względu na osobowość, ale i na moment, w którym jest w życiu i w którym jest wobec siebie – ma inne możliwości interakcji, w które wchodzi ze światem.

Niech żyją (tak jak chcą) niegrzeczne dziewczynki i niech żyją (tak jak chcą) grzeczne dziewczynki.

Idź do oryginalnego materiału