Brama jest taka sama. W liszajach łuszczącej się farby z obscenicznymi napisami na brudnych, niemalowanych od powojnia ścianach. Podwórko jakby się poszerzyło, bo runął samotnie stojący mur ze zmurszałej cegły i wyrwał z korzeniami samosiejki. Nie ma ławki, na której w letnie noce przysypiał bezdomny pan Jarek, przez mieszkańców kamienicy nazywany "wujkiem".
REKLAMA
Zakratowane okno kawalerki na parterze, w którym zwykle rano widać było kilkumiesięcznego synka Pauliny, ma wymienione witryny. Kilka lat temu 1 listopada ojciec matki dziecka, po wyjściu z więzienia, zapalił pod parapetem znicz. Od tamtej pory już się pokazał, nie wiadomo, gdzie znalazł dach nad głową. Nowi lokatorzy tragedię z 2015 roku znają tylko z opowieści. Powtarza się opinia, iż to było straszne, ale towarzyszy jej komentarz: zbrodni dokonała osoba nietutejsza, ze Szmulek. Ci na Stalowej 38 są jak rodzina, dlatego dziesięć lat temu wszyscy szli w niemym pochodzie głównymi ulicami ich dzielnicy z transparentami "Praga nie zapomni".Lokatorka, która dostała przydział na mieszkanie po Paulinie, na początku obawiała się duchów pomordowanych. - Którejś nocy - zwierza się nam - przyśnił mi się ten chłopczyk. Uśmiechnięty, z wyciągniętymi w moją stronę rączkami. Kiedy go przygarnęłam, mocno się wtulił. Nigdy nie widziałam go żywego, ale gdy opowiedziałam sąsiadce, która znała Norbercika, aż krzyknęła. Miał dokładnie taką samą kurteczkę, jaką ja widziałam we śnie! Tylko raz mi się zjawił i wszystkie strachy minęły.
Stalowa 38 - 10 lat później FOT. KAMIL SIAŁKOWSKI
Martwa ciszaNoc z 1 na 2 listopada 2015 roku jest dla lokatorów przedwojennej kamienicy niespokojna. Najpierw kobietę na piętrze budzi swąd dochodzący z korytarza. Nie wszczyna alarmu, bo z sąsiadami jest trochę na bakier (uważają, iż się wywyższa, ponieważ niedawno przeprowadziła się z drugiej strony Wisły), od razu telefonuje pod numer 998. Wezwani strażacy rozglądają się w pogrążonym w nocnej ciszy budynku - nigdzie nie widzą ognia. - Zapłaci pani grzywnę za fałszywy alarm - ostrzegają zdenerwowaną mieszkankę.
Kiedy wychodzą na podwórko, zaczepia ich dziewczyna na rauszu, która popija z "wujkiem" na ławce przed domem. - Co się stało? - pyta po wyrzuceniu w krzaki opróżnionej puszki piwa. - Chyba jakaś nienormalna - komentuje opowieść strażaków o interwencji lokatorki. - Tu nic się nie dzieje. Wracajcie do remizy.Aż do świtu wszystkie okna są ciemne. Również u 26-letniej Pauliny, zajmującej małą kawalerkę na parterze. To porządna dziewczyna, tylko nie ułożyło jej się w życiu; samotnie wychowuje dwoje dzieci. Jej dziewięciomiesięczny syn Norbert zwykle rano siedzi na parapecie zakratowanego okna i robi "pa-pa" każdemu, kto pojawi się w pobliżu.Ale rano 2 listopada chłopca nie widać. Ani jego siostry, ośmioletniej Oliwii, po którą jak zwykle wstępuje koleżanka w drodze do szkoły. Drzwi są zamknięte na klucz, nikt nie reaguje na pukanie.Dochodzi południe. Bezdomny Jarosław K. już odespał na klatce pół nocy spędzone na ławce ze znajomą Magdą M. "Wujek" chce zapytać Paulinę, kiedy wyruszają na Cmentarz Bródnowski. Kobieta dorabia na sprzedaży wianków z szyszek i kolb kukurydzy, a on jej pomaga zawieźć żałobne stroiki na stragan pod murem. Dostaje za to na piwo.Ale kobieta nie reaguje na pukanie do drzwi. Po kilku nieudanych próbach mężczyźni z kamienicy decydują: Jarosław K. wejdzie do kawalerki przez okno.
Dławi go czarny dym. Na podłodze dostrzega leżącą w kałuży krwi martwą Paulinę. Dzieci też nie żyją. Wygląda na to, iż Oliwka próbowała dotrzeć do okna, dopadł ją śmiertelny tlenek węgla.Czytaj także:
Nie wiedział, iż jedzie do znanego malarza. Zabił dla dwóch aparatówKiedy policja zabiera ciała, z podwórka niesie się płacz kobiet. Najgłośniej rozpacza Magda M. Trzeba ją uspokajać, bo z okrzykiem "Co za k***a to zrobiła?!", biega jak w amoku.- Dzieci zmarły w wyniku zaczadzenia - stwierdza patomorfolog. Ślady sadzy w drogach oddechowych oznaczają, iż jeszcze żyły, gdy w mieszkaniu zaczęła się palić plastikowa boazeria. Ich mama wykrwawiła się od kilkunastu ciętych ran na szyi.- Kto chciał tej śmierci? - zastanawiają się śledczy. Nikt nie dybał na życie tej młodej kobiety. Po opuszczeniu domu dziecka (rodzice siedzieli w więzieniu), urodziła Oliwię. Ojcem był Marek, mieszkał po sąsiedzku. Rozstali się, ale chłopak przychodził niemal codziennie, pomagał Paulinie, jak mógł. Utrzymywała się z alimentów na córkę - 450 złotych, zasiłku społecznego (400 złotych) i dodatku na samotne matki (170 złotych). Jej kapitałem na czarną godzinę były cztery złote pierścionki i łańcuszek z serduszkiem.
Stalowa 38 FOT. KAMIL SIAŁKOWSKI
Nie mogła liczyć na pomoc rodziny: matka po wyjściu z więzienia wyjechała do Niemiec, nie podając adresu. Ojciec przez cały czas był za kratami. Natomiast poznany w dyskotece Krzysztof, który się do niej wprowadził, miał ciężką rękę i jeszcze wplątał ją w handel narkotykami. Kiedy zaszła w ciążę, nie zamierzał uznać syna, a tym bardziej na niego płacić. Paulina pokazała mu drzwi.20-metrową kawalerkę przy ulicy Stalowej Paulina zajmowała na dziko. Bała się eksmisji (już przyszedł nakaz opuszczenia lokalu), w dzielnicowym urzędzie na jej podania odpowiadali, iż nie mają lokali zastępczych. Tydzień przed śmiercią szukała pomocy w Komitecie Obrony Lokatorów. Umówili się na 3 listopada, miała przynieść dokumenty.Śledztwo nabiera tempa po telefonie kobiety, która dobrze zna chłopaka Magdaleny M. Prosząc o anonimowość, zeznaje, iż 1 listopada zadzwoniła do niej ta dziewczyna, aby poskarżyć się na niewiernego Karola. Na koniec wyznała: - Zrobiłam coś głupiego, zobacz w TVN. - Weszłam na internetową stronę tego kanału - mówi informatorka policji - a tam piszą o tragicznej śmierci matki i dwojga jej dzieci ze Stalowej.Kobieta, która spędziła noc na ławce przy Stalowej 38 jest znana praskiej policji. Jak sama się przechwala - "potrafi skołować frajerom pieniądze". Albo coś ukraść w markecie i zaraz zanieść do lombardu. Ostatnio zastawiła tam laptopa - komunijny prezent dla 11-letniej córki. Ojciec jej dziecka jest w zakładzie karnym.
33-letnia M., zwana przez znajomych "Czarną Mańką", często buszuje na Pradze po zmroku. Latem 2015 roku o drugiej w nocy napadła z nożem w ręku na pracownicę salonu gier przy ul. Stalowej. Kobieta pilnująca "jednorękiego bandyty" miała schowane w staniku trzy tysiące złotych na wypłatę klientom w razie wygranej. W lokalu nie było ani jednego klienta, gdy pojawiła się M. i zawołała od drzwi, iż chce rozmienić 100 zł. - Ta dziewczyna doskoczyła do mnie z nożem - zeznała pracownica salonu na policji. - Krzyczała: "dawaj kasę, bo cię pochlastam". Złapała czajnik, chciała oblać mnie wrzątkiem, na szczęście zdołałam uruchomić alarm.Czytaj także:
"Działał metodycznie, jak łowca". Udawał, iż chce kupić mieszkanie. ZabijałTo ja zabiłam PaulęProkurator wydaje nakaz rewizji w mieszkania Magdaleny M. na Szmulkach. Znajdują tam buty lokatorki z kroplami zaschniętej krwi i telefony komórkowe Pauliny L. oraz jej córki. - Dostałam je w październiku na przechowanie od takiego Pietii, który mieszka przy ul. Szwedzkiej - wyjaśnia przesłuchiwana. Szeroko opowiada o tym "ruskim bandycie". Groził jej, iż jeżeli choć słówko piśnie o nim "psom", którzy węszą, kto obrabował kiosk z papierosami, to wyprostuje jej szczękę tak, iż nie pozna się w lustrze. Następnie kazał poszukać kupca na złotą bransoletę. Ne chciała brać trefnego towaru, ale z Pietią nie ma dyskusji. Postanowiła namówić na kupno swoją koleżankę Paulinę. Dlatego poszła do niej 1 listopada w nocy.
Stalowa 38 FOT. KAMIL SIAŁKOWSKI
- I co się okazało? - przesłuchiwana usiłuje zaciekawić śledczych. - Tam był Pietia! Strasznie się kłócili, bałam się, iż rzuci we mnie taboretem. Wybiegłam, ale po chwili namysłu wróciłam, żal mi się zrobiło Pauli. Drzwi były otwarte, koleżanka leżała na podłodze w kałuży krwi. Nie ruszała się. Pietia stał nad nią. Chciała uciekać, ale on uderzył mnie w twarz i kazał schować te dwa telefony, w których zmienił kartę SIM. Miał się po nie zgłosić nazajutrz, ale nie przyszedł.
Zaniosła komórki do domu, ale nie mogła usnąć, więc wróciła na Stalową. Na podwórzu spotkała Jarka, siedzieli na ławce, popijając piwo do piątej rano. Nie zawiadomiła policji, bo ze strachu przed Pietią, była jak sparaliżowana.- Sprawdziliśmy. Pietia nie mógł być tej nocy na Stalowej, bo leżał w szpitalu - informuje ją funkcjonariusz.Magdalena M. zmienia zeznania po nocy spędzonej w aresztanckiej celi.- To ja zabiłam Paulę - informuje od progu. - Przez tę k***ę straciłam mojego chłopaka Karola. Powiedział mi, iż z nami koniec, bo nie oddaję pożyczonych pieniędzy. Już całe Szmulki o tym gadają. Paulina też mu się skarżyła, iż wiszę jej 200 złotych. 200 złotych! Pod cmentarzem na pewno zarobiła dwa razy tyle. To dlatego tamtej nocy chciałam jej wygarnąć, jaka jest wredna. Sama nie ma faceta, to innym żałuje.M. wpadła do kawalerki z wyzwiskami. Była głucha na tłumaczenie Pauli, iż jej rozmowa z Karolem trwała kilka minut. Ot, przypadkowe spotkanie na ulicy. Nikt nikogo nie obgadywał. - Powiedziała mi, iż nie obchodzi ją, co Karol ma do mnie. I kazała wyjść, bo obudzę dzieci - zeznaje Magdalena M.
Po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Otwierająca drzwi Paulina stała do Magdy M. tyłem. Ta dostrzegła nóż na kuchennym stole. Chwyciła kobietę za włosy i kilkanaście razy uderzyła ostrzem w jej gardło.
Morderstwo na Stalowej. Doprowadzenie do sadu Magdy M . oskarżonej o zabójstwo matki z dwójką dzieci na Pradze-Północ ADAM STĘPIEŃ
Czytaj także:
Sprawa "Łomiarza". Henryk R. chce wyjść z więzienia przed czasemTryskająca krew ubrudziła M. kurtkę, postanowiła ją wyprać w domu... Jeszcze tej samej nocy wróciła do mieszkania Pauliny i podpaliła papiery w koszu na śmieci. Wychodząc, ściągnęła z palców martwej koleżanki złote pierścionki, zabrała ze schowka 1437 złotych oraz dwa telefony. Kiedy zamykała drzwi na klucz, słyszała gaworzenie obudzonego Norberta.- Co się stało z nożem? - pyta śledczy. - Wyrzuciłam do kontenera, ale tak się, k***a, zamachnęłam, iż razem z nożem poleciał do kubła węzełek, w którym były złote pierścionki. Ukradzione pieniądze następnej nocy przegrałam na automatach.
Mimo przyznania się Magdy M. i potwierdzenia z laboratorium, iż krew na jej butach ma DNA Pauliny, prokurator chce przeprowadzić wizję lokalną. W przypadku morderstwa na Stalowej to bardzo ryzykowana procedura. Policja kilka razy przekłada termin. Funkcjonariusze obawiają się, iż może dojść do linczu. Ostatecznie eksperyment procesowy wyznaczają na szóstą rano.Spektakle dla prokuratoraDzień i noc na miejscu tragedii płoną znicze, przybywa narysowanych dziecięcą ręką obrazków i pluszowych misiów. Stowarzyszenie "Serduszko dla dzieci" organizuje zbiórkę pieniędzy na pogrzeb ofiar oraz protest przeciwko przemocy. Kiedy 11 listopada żałobny pochód podąża z kościoła na cmentarz na Bródnie, wiele osób płacze. Trudno powstrzymać łzy na widok przymocowanej do trumny fotografii młodej kobiety, która trzyma na jednej ręce niemowlaka, a drugą przytula ośmioletnią córkę.
Praga-Północ, Stalowa 38. Miejsce gdzie doszło do zbrodni Fot. Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Magda M. ogląda cmentarne uroczystości w telewizorze wstawionym do aresztanckiej celi. Potem układa na parapecie ozdobione czerwonymi serduszkami kartki z tekstem: "Bym chciała Oliwia rzeby ty wruciła. Żeby ty i twoja mama i twuj braciszek... Bende sie za twoją rodzine modliła. Tęsknie za wami aniołki". Koleżance z celi zdradza, iż to wyznanie jest dla prokuratora; niech wie, iż ona rozpacza.Pół roku później strażnik, obserwujący wieczorem obraz z kamery zamontowanej w celi Magdy M. widzi, iż osadzona próbuje targnąć się na swoje życie. Nim dobiegnie, pętlę zdoła rozluźnić jej towarzyszka. Więzienny psycholog podejrzewa, iż to demonstracja ze strachu przed procesem sądowym.
Czytaj także:
Ta zbrodnia wstrząsnęła elitami Monako. Stał za nią polski konsulPodejrzaną kilkakrotnie badają biegli psychiatrzy i psycholodzy. Nie mają wątpliwości - pacjentka jest w pełni poczytalna. Po kilku tygodniach obserwacji dochodzą do przekonania, iż morderczynię nie stać na głębszą refleksję; ona nie wyciąga wniosków z własnych niepowodzeń. Jest skoncentrowana na sobie i swoich potrzebach. Nie potrafi nawiązać trwałych relacji z innymi ludźmi, brak jej empatii, a normy społeczne uważa za nieistotne.Zgnij tam!Mija rok od tragedii. W największej sali Sądu Okręgowego dla Warszawy-Pragi, odbywa się proces Magdaleny M. Rozprawa jest wyznaczona na dziewiątą, ale tłum przed gmachem zebrał się znacznie wcześniej. Stawili się prawie wszyscy mieszkańcy z kamienicy przy Stalowej 38. Niektórym trzeba przypominać, iż nie mogą komentować na głos przebiegu procesu. Kilka osób wygląda, jakby byli już po porannym "głębszym". Wprowadzeniu oskarżonej na salę rozpraw towarzyszą okrzyki: "Zdychaj w więzieniu do końca życia", "Zgnij tam!".
Warszawa. Marsz milczenia po morderstwie na Stalowej (Praga-Północ), 8 listopada 2015 r. FRANCISZEK MAZUR
Magdalena M. - zwalista postura, mroczna twarz, spojrzenie spod opadającego skrzydła czarnych włosów, które zdaje się mówić: "Tylko podejdź do mnie, to pożałujesz". Zapytana, czy przyznaje się do zarzutu, odpowiada, iż do tak postawionego, to nie. Ale nie wyjaśnia, co ma na myśli. "Nie będę odpowiadała na żadne pytania. Chcę jedynie powiedzieć, iż żałuję. To wszystko" - oświadcza.
Naprzeciw niej, obok prokuratora siedzi oskarżyciel posiłkowy - Marek S., ojciec Oliwki. W trakcie procesu okaże się, iż ten młody mężczyzna nie wytrzymuje ponownie przeżywanego stresu po stracie córki. Psychiczną podporą jest mu jego matka, Jolanta U., obecna na rozprawie. Dawno pogodziła się z rozstaniem młodych, natomiast nie przestała być babcią. W miarę możliwości opiekowała się wnuczką, a gdy doszło do tragedii, zajęła się pogrzebem i żałobną uroczystością. Podczas procesu skrupulatnie zapisywała w notesie zeznania wszystkich świadków.Czytaj także:
Leoś nie żyje, ojczym wykąpał go we wrzątku. Jest wyrokA oni, pytani, jaka była Paulina, odpowiadali po prostu: dobra, łagodna, zawsze gotowa do pomocy i bardzo troskliwa, jako matka. Kiedy po raz drugi nie udało się z ojcami jej dzieci, zrezygnowała z szukania życiowego partnera. Najważniejsze było dla niej wychowanie córki i syna.Sama biedna, nigdy nie odmówiła pożyczenia pieniędzy, gdy ktoś był w potrzebie. Również morderczyni, choć znała ją krótko, gdy Magda M. przyszła na Stalową, aby sprzedać po zaniżonej cenie ubrania ukradzione w sklepie.Z zeznań mieszkańców kamienicy wynikało, iż wspierali się wzajemnie; kiedy trzeba było, kryli sąsiada przed wścibskim dzielnicowym, który dobrze znał ten adres, jako iż większość zajęła lokale w kamienicy na dziko. Niektórzy byli w konflikcie z prawem i znikali na jakiś czas, aby odsiedzieć wyrok. Pomagali sobie. Kiedy we Wszystkich Świętych Paulina jechała o świcie (trzeba było zająć dobre miejsce na rozłożenie towaru) z gotowym do dźwigania wianków "wujkiem" Jarkiem pod cmentarną bramę, Norbertem i Oliwką zajmowała się sąsiadka z naprzeciwka.- Za pieniądze ta opieka, prawda? - upewniała się adwokatka oskarżonej słysząc, iż tragicznego 1 listopada 2015 roku niańczenie zostało zamówione na godzinę wpół do trzeciej nad ranem.
- Skądże! - oburzyła się starsza pani.- Tylko tyle mi po nich zostało - tłumaczy mi na sądowym korytarzu Jolanta U., pokazując notatki. - Spłonęły wszystkie zdjęcia, pamiątkowe przedmioty. A co było cenniejsze materialnie, ukradli złodzieje. Dwa razy włamywali się do opustoszałej kawalerki.Matka Marka S. jest jedyną osobą spokrewnioną z ofiarami, która nie opuszcza żadnej rozprawy. Matka Pauliny pojawiła się raz, wezwana na złożenie zeznań. Z rozpuszczonymi, tlenionymi włosami do połowy pleców, w stroju pasującym bardziej do pokoju agencji towarzyskiej odegrała na sali sądowej scenę rozpaczy po śmierci córki. Płakała głośno, opowiadając jak zemdlała po otrzymaniu tragicznej wiadomości z Polski. Ale pytana o konkrety, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz telefonowała do córki. I czy wysyłała jej kiedykolwiek pieniądze. Po złożeniu zeznań gwałtownie opuściła sąd. Wieczorem, na podwórku kamienicy urządziła suto zakrapiane wesołe pożegnanie przed powrotem do Berlina.Nie było też na sali rodziców oskarżonej. Karol B., o którego miała się pokłócić z Pauliną, pojawił się na procesie dwukrotnie. Pierwszy raz sędzia nie mógł go przesłuchać, bo był pijany. Wezwany ponownie wyraził się o związku z Magdą M. jako o czymś, "co było i dawno się zbyło".Czytaj także:
"Mężczyzna musi mieć odskocznię". Gdy zabijała miesięczną córeczkę, trzeźwiał w garażuTyle wylanych łez, a po kolejnym roku transparenty z napisem "Praga pamięta" dawno rozpadły się w śmietniku. 12 czerwca 2017 roku na ogłoszeniu wyroku na sali rozpraw było tylko kilka osób. Magdalena M. nie chciała, aby przyprowadzono ją z aresztu.
Morderstwo na Stalowej. Marsz milczenia przeszedł ulicami Pragi-Północ FRANCISZEK MAZUR
Kiedy sędzia Piotr Gocławski powiedział: "25 lat za zamordowanie kobiety, a za zabójstwo dzieci - dożywocie", na sali panowała martwa cisza.- Nie ma dowodów, iż Magdalena M. przyszła do kamienicy z zamiarem odebrania życia Paulinie L. To nie była zbrodnia zaplanowana. Ale każdy człowiek, choćby średniej inteligencji wie, iż wzniecając pożar, nie ma już na to wpływu. Oskarżona przewidywała, iż dzieci spłoną albo zabije je czad i się na to godziła - mówił sędzia, uzasadniając wyrok.Zanegował również, iż motywem zbrodni był rozbój. Magdalena M. okradła koleżankę z biżuterii i telefonów, kiedy ponownie owej nocy wróciła na Stalową. Działała z niskich, trudnych do wytłumaczenia pobudek, jej skrucha wyrażona pod koniec procesu nie była szczera, wynikała ze strachu przed surowym wyrokiem.Stalowa 38 - 10 lat późniejJesteśmy na Stalowej kilka dni przed tegorocznym Świętem Zmarłych. Ulica przez te 10 lat wyładniała, pojawiły się nowe plomby mieszkaniowe, większość bram można otworzyć tylko elektronicznym kodem.
Stalowa 38 FOT. KAMIL SIAŁKOWSKI
Na froncie Stalowej 38 wyróżnia się świeżą farbą tylko zakratowane okienko dawnej służbówki dozorcy. Dziś mieści się tam składzik nagrobnych wieńców, produkowanych na sprzedaż przez dwie mieszkanki kamienicy, w której żyła Paulina. Kobiety rozwinęły na szerszą skalę chałupnicze zajęcie tragicznie zmarłej matki Oliwki i Norberta. Wieńce ze sztucznych kwiatów transportują na Bródno swoim samochodem. W pamięci już tylko kilku lokatorów czynszowej kamienicy pozostał turkot ciągniętego po bruku wózka, którym Paulina woziła pod cmentarny mur swoje nagrobne stroiki z szyszek i kolb kukurydzy.Skazana na dożywocie Magdalena M. nie chce rozmawiać z dziennikarzami.

13 godzin temu












English (US) ·
Polish (PL) ·
Russian (RU) ·