W poniedziałek Prokuratura Regionalna w Gdańsku poinformowała o umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci aktywistki Jolanty Brzeskiej. Działaczka Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów zginęła tragicznie 1 marca 2011 roku. Jej płonące ciało znaleziono w warszawskim Parku Kultury.
Jak przekazała prokuratura, śledztwo ws. śmierci Jolanty Brzeskiej "oscylowało wokół trzech możliwych wersji zdarzenia: zabójstwa, samobójstwa i nieszczęśliwego wypadku". W komunikacie czytamy, iż w ocenie prokuratora "żadnej z wyżej wskazanych wersji śledczych nie można jednoznacznie, bezsprzecznie potwierdzić ani wykluczyć".
Może pani teraz zacząć żałobę?
Magdalena Brzeska: To może dziwnie zabrzmieć, ale zaczęłam swoją żałobę mniej więcej rok po śmierci mamy.
Dlaczego dziwnie?
Bo zwykle ludzie zaczynają przeżywać żałobę w momencie, kiedy umiera im ktoś bliski. Ale ja bardzo długo nie miałam informacji, a adekwatnie potwierdzenia, iż moja mama jest moją mamą. Czekaliśmy na wyniki badań DNA.
Co było potem?
Nawet kiedy potwierdzono, iż zwłoki z Lasu Kabackiego to moja mama, to dalej nie mogłam nic zrobić. Mama zmarła 1 marca, a ja jej kartę zgonu odebrałam w sierpniu.
I wciąż nie miałam zgody prokuratury na jakikolwiek pogrzeb. Przez cały ten czas jeździłam na cmentarz, ale do taty. Mama nie była pochowana.
A gdzie były wtedy szczątki mamy?
Diabli wiedzą. Ale wiedziałam już wtedy chociaż tyle, iż to moja mama i będę mogła ją pochować. Miałam takie straszne sny. Na przykład, iż mama się odnajduje i przychodzi zabrać mi rzeczy, które sobie po niej zostawiłam.
Jakie rzeczy?
Na przykład ubrania. Byłyśmy tego samego rozmiaru, więc mogłam później chodzić w jej ciuchach.
A myślała pani o tym, jak okrutnie ktoś potraktował pani mamę?
Miałam już wtedy rok, żeby to wszystko przetrawić. To był etap, kiedy chciałam zrobić już krok dalej, postawić kreskę.
Zadawałam sobie wtedy pytanie: czy mam przez cały czas tym żyć, czy przyjąć, iż stała się straszna tragedia. Miałam syna. Musiałam dalej żyć ze względu na niego. I co jest teraz ważniejsze? Co wolałaby moja mama?
I?
Po wielu miesiącach przemyśliwań na ten temat stwierdziłam, iż jednak mama wolałaby, żebym wybrała syna. Takie poddanie się cierpieniu nic nie wnosi. Zatraciłabym się w tym. Straciłby też mój syn.
Niektórzy zarzucali mi, iż podczas pogrzebu byłam bardzo spokojna. Ale nikt nie widział, co działo się w moim życiu przez ten rok. Co naprawdę wtedy przeżywałam.
Co pani przeżywała?
To był tragiczny rok. Były takie momenty, kiedy bałam się wracać do domu. Bałam się, iż coś mi się stanie.
A miała pani jeszcze siedmioletnie dziecko.
Tak. I powiem szczerze, iż nasze życie finansowo źle wyglądało. Mieliśmy bardzo trudną sytuację. Mama nam zawsze pomagała. Tyle, ile mogła. Przez cały czas byłam ciągana po prokuraturach i nie wszyscy chcieli przyjąć mnie do pracy. Zdążyłam podjąć pracę, a miałam komornika. Pracodawca nie mógł tego zaakceptować i zrozumieć. Dla niego komornika miała głównie tzw. patologia.
Pokazywałam gazetę z opisem tego, co się stało z moją mamą. Ale ci ludzie nie zwracali na to uwagi. Mieszkali za granicą i mieli inne podejście. Nie mam do nich pretensji.
Przez te 13 lat toczyły się trzy śledztwa. Czy miała pani poczucie rozgrzebania tej sprawy, nieopowiedzenia jej do końca?
Miałam chwilami serdecznie dosyć. Na takiej zasadzie: "ludzie dajcie mi już spokój". Zadawano mi pytania, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Albo pytano o szczegóły, których zwyczajnie nie pamiętałam. Nie chciałam pamiętać.
Mama opowiadała mi kiedyś o śmierci taty. Mówiła, iż chciała zapamiętać go tylko z tych dobrych momentów. Też chciałam pamiętać mamę uśmiechniętą, radosną. I to wszystko starałam się wyciągać na siłę z tego całego życia, które było wcześniej. A tu pakowały się pytania: a co się wydarzyło tego 1 marca. A ja to chciałam wykreślić ze swojego życia. Wykreślić, zapomnieć. Pamiętać mamę tylko z tych dobrych momentów.
Jakich?
Jak szłyśmy sobie do parku na spacer. Chciałam pamiętać mamę z tych radosnych momentów życia. Nie z czasu, kiedy była …
… udręczona tematem dzikiej reprywatyzacji?
Dokładnie, tego etapu nie chciałam pamiętać: ciągania jej po sądach, przesłuchań. Przychodziłam do niej, a ona wyjmowała kolejny raz segregator i pokazywała kolejne pisma. Byłam tym przerażona. I nie chciałam tego wiedzieć.
Mama była zaszczuta. Ona miała się z czego cieszyć, ale już nie umiała. Miała wnuka, który dawał jej tyle radości. Ale jej euforia była stłamszona. Za dużo było smutku, ciemności.
Pamiętam sytuację, kiedy rodzice wyjeżdżali na urlop. Tata na każdą rocznicę ślubu, święta kupował mamie kolczyki, pierścionki. Bardzo lubiła biżuterię. Nie były to bardzo wartościowe rzeczy, raczej symboliczne. Przed wyjazdem mama zapytała, czy przechowam jej kasetkę z tymi rzeczami. Bała się, iż ktoś się włamie…
Nie czuła się już tam jak u siebie?
Rodzice bali się, iż parkując przed domem ktoś im zniszczy samochód. Ludzie mówią: "przecież to nie było ich mieszkanie". Wiadomo, iż to był lokal komunalny, ale oni mieszkali w nim od 1951 roku. Są też dokumenty, które jasno pokazują, iż po wojnie ten budynek przy Nabielaka 9 był bardzo zniszczony. Same mury, lej wciśnięty po bombie. Wszystko zostało odbudowane, ale nie przez właściciela. Zresztą, do nas nie przyszedł właściciel, tylko ktoś, kto skupił roszczenia. Dlatego moja mama protestowała.
Nie chciałaby pani, żeby winni zostali znalezieni i ukarani?
Jakiś czas temu pracowałam w firmie, która zajmowała się dostarczaniem i organizowaniem paczek do polskich więzień. Więźniowie mają całkiem nieźle: mogą pracować, zarabiać pieniądze, dostawać paczki. Żyją w naprawdę niezłych warunkach. Więc ja zastanawiam się, czy to rzeczywiście jest sprawiedliwość?
Chciałaby pani, żeby sprawa śmierci pani mamy Jolanty Brzeskiej została wyjaśniona?
Nie jest mi to zupełnie potrzebne. Staram się nie spekulować, kto to zrobił. Stała się straszna rzecz. Ale my musimy dalej żyć. Nie wiem, czy widziała pani film Lokatorka?
Nie widziałam.
Tam jest jedna rzecz dosyć smutna. W temacie afery reprywatyzacyjnej. Ludzi nie oburzyła śmierć człowieka, tylko budynek wart dużych pieniędzy.
Ma pani poczucie, iż ta śmierć coś zmieniła?
Właśnie nie. I mam wrażenie, iż jest tak, jak kiedyś mówiła moja mama. Te protesty lokatorów działają do pewnego czasu, a potem trzeba coś innego zrobić.
Możemy sobie chodzić, maszerować z flagami i transparentami. Ale to już nie działa. W sobotę też będą protestować organizacje. Ale według mnie to zupełnie nic nie da. Nikogo to nie będzie obchodziło.
Stowarzyszenie Lokatorów chciałoby powołania komisji śledczej.
Super, ale to nikogo nie interesuje. Naprawdę. Nikogo. A ja zupełnie szczerze: mam już dosyć bycia ciąganą gdziekolwiek.
Pani nie chce sprawiedliwości, chce pani spokoju?
Dokładnie, nie chcę sprawiedliwości, chcę już spokoju. Nie wiem, czym jest sprawiedliwość. Ona w ogóle istnieje? A spokój w tym momencie jest dla mnie znacznie więcej wart.
Unikam pokazywania w mediach, ponieważ pracuję, bywam wśród ludzi, chcę funkcjonować jako ja. Jako Magdalena Brzeska.
A nie Magdalena, córka Jolanty Brzeskiej, którą spalono Lesie Kabackim?
Tak, tak. Nie chcę pojawiać się jako córka mojej mamy. I nie chcę wiecznie ludziom tłumaczyć, dlaczego tak zdecydowałam. Powyrzucałam dokumenty, które miałam po mamie. Powiedziałam stowarzyszeniu: "Chcecie? Bierzcie".
Coś pani sobie zostawiła po mamie?
Mam zdjęcia. Dużo zdjęć. Mnie nie interesowały dokumenty związane ze Stowarzyszeniem Lokatorów. To nie było moje życie. Po mnie się spodziewano, iż ja będę kontynuować dzieło mamy. I słyszałam wręcz oburzenie, dlaczego nie przybywam na te wszystkie spotkania, protesty. Ale ja tego zupełnie nie czułam.
Czy nie ma pani żalu do prokuratury, która tyle razy umarzała tę sprawę?
Teraz jest mi już całkowicie obojętne, co i kto napisze.
10 lat temu też było to pani obojętne?
10 lat temu nie było mi to obojętne.
A nie ma pani poczucia, iż należało zrobić więcej?
Te kilkanaście lat temu można było zrobić o wiele więcej. Natomiast nie zrobiono. Już jest na to za późno.
A te wszystkie sejmowe komisje mają sens?
Nie, no błagam. Znowu będą mnie ciągać. Naprawdę mam co robić. Nie chcę być przesłuchiwana, ciągana. Co przychodzi 1 marca, to adekwatnie gdzieś tam jestem. Ciągle mnie ktoś pyta. Albo wysłuchuję bzdur, które wypisują przy okazji rocznicy śmierci mamy. Próbowałam pewne informacje prostować, ale czasami się nie da.
Mówi pani o politykach?
To nie chodzi o polityków. To chodzi o doniesienia mediów, które wypisują różne głupoty na temat szczegółów tego, co się wydarzyło 1 marca 2011 roku. Np., iż moją mamę znalazł mężczyzna, który spacerował z psem. A z tych detali składa się cała rzeczywistość. Przeczytałam też, iż mama była przywiązana drutem kolczastym do drzewa albo miała założone plastikowe kajdanki na rękach.
Później tacy ludzie produkują podcasty i informują w nich o totalnych bzdurach. Ta historia żyje swoim życiem. Teraz przeczytałam, iż mama przerwała gotowanie obiadu i wyszła, co jest totalną bzdurą. Milion razy opowiadałam, jak było.
W lodówce było mięso przygotowane na obiad.
Tak, chociaż nie wiem, czy ono było na obiad tego dnia, czy następnego. Mam dokumenty z sekcji, z których wynika, iż tego dnia w żołądku mamy było jedzenie. Ręce opadają.
Zastanawiała się pani, jak zginęła mama?
Staram się już o tym nie myśleć. Tak jest mi lepiej.
A tuż po śmierci mamy?
Pamiętam, iż potrafiłam mieć dziury w pamięci. Jakbym po prostu zasnęła i obudziła się w innym miejscu. Podejrzewam, iż mój umysł pracował tak, żebym nie pamiętała części rzeczy. Wypierał.
Byłyście mocno związane?
Wydaje mi się, iż tak. Codziennie rozmawiałyśmy. Byłyśmy tylko we dwie. Nie mam rodzeństwa.
Sama musiała pani nosić ten ciężar.
Tak, nie mam partnera, zostałam sama z dzieckiem i długami.
Brakuje pani mamy?
Na początku potrafiłam do niej dzwonić. Przez cały czas pamiętam jej numer telefonu, kod do domofonu mieszkania przy Nabielaka. Ale nie bywam choćby w okolicy.