Wśród mieszkańców krążyła legenda, iż to pomnik ofiar katastrofy lotniczej. Przez lata traktowano ją jako wymysł wyobraźni. Dopiero w 2007 roku, dzięki dziennikarskiej determinacji Krzysztofa Kaźmierczaka z „Głosu Wielkopolskiego”, poznaliśmy prawdę. A była ona bardziej tragiczna i wstrząsająca niż ktokolwiek przypuszczał.
10 czerwca 1952 roku nad Poznaniem ćwiczebny lot wykonywał radziecki bombowiec Pe-2FT z 21. Pułku Lotnictwa Zwiadowczego stacjonującego na Ławicy. Na pokładzie znajdowali się: pilot Zdzisław Lara, nawigator Stanisław Kuć oraz radiotelegrafista Józef Bednarek. W trakcie lotu awarii uległ prawy silnik, a niedługo po nim także lewy. Maszyna zaczęła błyskawicznie tracić wysokość. Zgodnie z relacjami, pilot unikał lądowania na Łęgach Dębińskich, ponieważ przebywały tam dzieci. Zamiast tego podjął próbę awaryjnego lądowania w rejonie kościoła Bożego Ciała. Próba zakończyła się dramatem.
Samolot uderzył w budynek Robotniczej Spółdzielni Pracy, następnie w skarpę budowanego właśnie mostu Królowej Jadwigi, po czym odbił się, zahaczył o słup trakcyjny i spadł na jezdnię w pobliżu grupy robotników. Doszło do eksplozji paliwa i zapłonu amunicji. Zginęli wszyscy członkowie załogi – dwóch na miejscu, trzeci w szpitalu kilka godzin później. Zginęli również przypadkowi przechodnie i robotnicy. Ustalono nazwiska dziewięciu ofiar: Władysław Bibrowicz, Ignacy Roliński, Jadwiga Lehr, Władysław Benedyczak, Feliks Broda, Józef Gruszczyński, Zdzisław Lara, Józef Bednarek i Stanisław Kuć. Lista ta nie jest jednak pełna. Część dokumentacji została zniszczona, a liczba ofiar mogła być większa.
Władze PRL zrobiły wszystko, by prawda o tragedii nie ujrzała światła dziennego. Teren wypadku błyskawicznie otoczono. Żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i milicjanci zabezpieczyli miejsce, odebrali aparat fotograficzny osobie próbującej zrobić zdjęcia, przegonili świadków. Ślady wybuchu zostały usunięte, ziemia wybrana, szczątki ukryte. Rodzinom ofiar zabroniono mówić o katastrofie. Pogrzeby były ciche, a na nagrobkach nie pojawiły się żadne informacje o okolicznościach śmierci.
Sprawą zajęła się specjalna komisja techniczna pod przewodnictwem gen. Iwana Turkiela – oddelegowanego z Armii Radzieckiej do dowództwa Wojsk Lotniczych w Polsce. Jej działania trwały zaledwie trzy dni. Ostatecznie winę przypisano pilotowi – miał rzekomo spanikować i nie wykonać manewru prawidłowo. Informacje te nigdy nie zostały ujawnione publicznie. Działo się to w okresie największego nasilenia stalinowskiej cenzury. Cała historia została pogrzebana pod warstwą milczenia, strachu i politycznych zaleceń.
Dopiero w 2008 roku, w 56. rocznicę katastrofy, w parku im. Tadeusza Mazowieckiego, nieopodal miejsca tragedii, odsłonięto skromny pomnik upamiętniający ofiary. Na granitowym głazie wyryto dziewięć nazwisk. Wkomponowano w niego również fragment poszycia samolotu, który przez lata przechowywał jeden z naocznych świadków wydarzenia. Autorem projektu pomnika był Roman Kosmala.
Dziś, idąc ulicą Królowej Jadwigi, trudno wyobrazić sobie dramat, który rozegrał się tu ponad siedem dekad temu. Tereny te tętnią życiem – przejeżdżają tramwaje, spacerują ludzie. Samolotu na postumencie już nie ma – został usunięty w latach 90. Ale wspomnienie tamtej historii powinno przetrwać. Dla pamięci o ofiarach i ku przestrodze. Bo choćby milczenie potrafi długo unosić się w powietrzu.